niedziela, 12 marca 2017

ROZDZIAŁ 3



,,Stwarzamy pozory, bo tylko one
 ratują nas od klęski.’’









Nikt z nas nie ma idealnego życia. Dlaczego więc patrząc na innych, zazdrościmy im, bo wyglądają na szczęśliwszych od nas? Dlatego, że nie znamy ich na tyle dobrze. W naszej głowie wszyscy szukamy ideału. Dążymy do niego i czasem stajemy się ślepi. Oszukujemy samych siebie, łapiemy się we własne pułapki naszego udawania. Nikt z nas nie będzie szczęśliwy przez całe życie. Nikomu z nas problemy tak nagle nie znikną. Zawsze nas zaskoczą, zderzą się z nami twarzą w twarz. Bycie szczęśliwym jest tylko kwestią dobrej gry, nic więcej.
Tyle razy zastanawiałem się czy kiedyś będę bez Niej naprawdę szczęśliwy, jak długo jeszcze będę Ją tak bardzo kochać i cierpieć, dlatego że Jej przy mnie nie ma. Gdzie powinienem postawić granicę pomiędzy udawaniem, że wszystko jest w porządku, że pewnego dnia będzie lepiej?  Odpowiedz była jasna od kiedy tylko Ją zostawiłem. To Ona była tą, z którą chciałem być, przy której byłem sobą. Nie myślałem nad życiem bez Niej, nawet wtedy kiedy zdecydowałem, że odchodzę. W podświadomości nigdy się z tym nie pogodziłem, dlatego zacząłem Ją szukać. Zawsze mówiła mi, że jesteśmy perfekcyjnie nieidealni, niepokonani dopóki jesteśmy razem. Nasza miłość była największą siłą, jedynym, co mieliśmy. W Jej oczach chciałem być bohaterem, który będzie o Nią dbał, który będzie gotowy do poświęceń. Dopiero później zacząłem rozumieć, że nawet bohaterowie mają swoje ograniczenia. Ograniczenia, które sprawiają, że bardziej trzymamy za nich kciuki. Dzięki nim budzi się w nas nadzieja, że ludzie mogą być bohaterami bez super mocy. Przez to, że byłem samotny, coraz częściej myślałem o tym, czym normalnie nie zawracałbym sobie głowy. Czułem się jak głupiec uwięziony w kole obłędu, gotów uwierzyć, że bez Niej traciłem zmysły.
W Los Angeles było bardzo upalnie w dzień, asfalty aż parowały od nadmiaru gorącego słońca nagrzewającego je przez długie godziny. Noce natomiast były bardzo chłodne, pomimo tego nadal oddychało się suchym, duszącym powietrzem. Założyłem kaptur mojej czarnej, ciepłej bluzy. Ręce trzymałem w kieszeni moich niebieskich jeansów. Zapaliłem papierosa, opierając się o karoserię mojego samochodu.




- Od kiedy ty palisz? – zapytała nieśmiało.
- Od dzisiaj.- wychrypiałem, udając że nic nie czuję, 
chociaż ona wiedziała.
Wiedziała, że mi na Niej zależy, w końcu przyznałem się.
Spoglądaliśmy sobie w oczy z żalem,
chcieliśmy być blisko siebie, nie dlatego,
że ktoś sobie tego zażyczył, ale wiedzieliśmy,
że nigdy nie powinniśmy tak skończyć.
Zostawiłem ją samą wychodząc na balkon.
Czułem ten dystans między nami,
zachowywaliśmy się jakbyśmy się nie znali,
z premedytacją zadawaliśmy sobie ból.
Nie mogłem tego wytrzymać.
- To będzie najlepszy błąd, jaki kiedykolwiek zrobiłam. {…}
A teraz wyrzuć to świństwo. – rozkazała uśmiechając się do mnie.
- Dlaczego? – nie podobało mi się to, że mną rządzi, ale wysunęła
używkę z moich dwóch ściśniętych palców 
i bardzo pewna siebie, wyrzuciła ją przez balkon.
- Bo te usta będą czymś innym zajęte.- powiedziała rozkosznym tonem głosu,
po tym składając mi kuszącą propozycję.
Nie mogłem być na nią zły.


Wchodząc na krawężnik, zaciągnąłem się po raz ostatni, wyrzuciłem na ziemię i zdeptałem papierosa podeszwą białego buta. Od roku paliłem bardzo często, łudząc się, że za którymś razem pomoże ukoić mój ból. Ulice były puste, po tym jak wszyscy klienci opuścili klub. Wraz z nimi ucichły rozmowy, krzyki i śmiechy. Odłamki szkła porozrzucane na chodniku kruszyły się pod moimi stopami. Najbliższe latarnie znajdowały się na głównej ulicy, więc ten zakątek był spowity mrokiem. Tylko w oknach drugiego budynku odbijał się lśniący księżyc. Stanąłem przed masywnymi, metalowymi drzwiami zabezpieczonymi kłódką. Kręciłem się wokół nich zerkając na zegarek zawieszony na mojej ręce. Moje serce zatrzęsło się niespokojnie w piersi, kiedy ktoś zaczął je otwierać. Schowałem się za białym vanem zaparkowanym pomiędzy jednym budynkiem mieszkalnym, a Harvey's Girls. Tak jak sądziłem, zjawiła się. Wyszedłem z ukrycia i otoczyłem ją ramionami. Zaskoczona przykleiła się plecami do ściany klubu.
- Shh… Spokojnie, nie bój się, to tylko ja. – odruchowo moje ręce objęły jej policzki i szyję. Chciałem Ją uspokoić, nie miałem zamiaru jej wystraszyć.
- Co ty wyprawiasz?! Chcesz, żebym dostała zawału?!- wysapała patrząc mi w oczy i marszcząc brwi. Nigdy nie pojmę tego, jak się przy Niej czuję… Od pierwszej wizyty w Harvey’s Girls każdy dzień był dla mnie oczekiwaniem, a najważniejszym jego punktem był moment, w którym znowu Ją zobaczę. Pomimo tego, że najczęściej się na siebie wściekaliśmy, nie mogąc dojść do porozumienia, to byłem spokojniejszy widząc ją całą i zdrową. Była to dla mnie duża zmiana, bo przez cały rok istniała tylko w moich myślach.
- Czekałem na Ciebie. – odpowiedziałem, zerkając mimowolnie na jej spierzchnięte usta. Jej niespokojny oddech owionął moją twarz, przywracając mi życie. Tylko Ona wybudzała mnie z apatii, tylko przy Niej czułem, że żyję. Odsunąłem się o krok, bo poczułem jej skrępowanie.
- Wow, musi Ci naprawdę zależeć. - odwróciła ode mnie wzrok znudzona. Wciąż obdarowywała mnie bezlitosnym lekceważeniem. – Ty nie masz pojęcia co znaczy słowo ,,nie’’, nieprawdaż?
- Nie wierzę! – syknąłem ostro przez zęby. - Naprawdę nie widzisz tego, że żałuję tamtego dnia? Od roku żyłem nim. – odparłem nieco spokojniej, widząc jej zaniepokojoną minę. Nic dziwnego, brzmiałem tak desperacko, jakbym miał obsesję na jej punkcie. – Poddaję się. Mam dość. Wygrałaś. – mój wzrok plątał się w gorączce pomiędzy patrzeniem na jej usta, a ciemnymi, brązowymi tęczówkami. - Błagam skończ to przedstawienie. Zacznij krzyczeć, uderz mnie… Cokolwiek. Wiem, że na to zasłużyłem, tylko proszę bądź sobą, zachowuj się jak Ty. – rozpadałem się przed nią na kawałki, mając łzy w oczach. Wiedziałem, że tylko jej miłość może mnie poskładać. Gotów byłbym paść przed Nią na kolana. Byłem zmęczony koszmarami z Nią w roli głównej, w których albo bawiła się mną, kusiła, snuła się dookoła sypialni w bieliźnie, która odkrywała zbyt wiele, aby pozostawiać miejsce męskiej fantazji, po czym śmiała się kpiąco. Nie mogłem Jej nawet dotknąć, bo byłem przywiązany do łóżka. Chociaż muszę przyznać, że bywały jeszcze gorsze koszmary, kiedy balansowała na krawędzi śmierci, a ja usiłowałem ją uratować z góry wiedząc, że nie dam rady. Budziłem się z potem na czole i maksymalnie szybkim oddechem, jakbym przebiegł pieprzony maraton. Już nie raz życie nauczyło nas, że nie warto udawać. Prawda, nawet ta najgorsza zawsze wyjdzie na jaw. Wiele razy próbowała mnie o tym uświadomić. Niestety, byłem zbyt głupi, przyzwyczaiłem się, że prawda jest ostateczną ostatecznością. Zbyt często wychodziłem ze swoich oszustw cało.
- Jesteś chory! Pewnie się czegoś naćpałeś. Nie nachodź mnie, bo wezwę policję! – zagroziła, gestykulując rękoma. Wiedziała doskonale jak mnie zdenerwować.
- Nie sądzę, żeby to Ci pomogło. Mam kontakty.- chwyciłem brutalnie mocno jej ramię i rozpaczliwie chciałem zatrzymać Ją siłą. Przestała się szamotać. Znałem Ją na tyle dobrze, że umiałem odczytywać z jej twarzy nawet te emocje, które usiłowała skrupulatnie ukryć. Dziewczyna była przerażona. Wtedy to do mnie dotarło.- Boże, Ty naprawdę mnie nie pamiętasz. – Rachelle zawsze mi ufała, wiedziała, że nie zrobię jej krzywdy. Nigdy nie podniósłbym na nią ręki. Złapałem się za głowę i odwróciłem się do Niej bokiem, zagryzając do krwi popękane usta. To spojrzenie bardzo mnie zabolało. Ona nigdy się mnie tak nie bała. Z całej siły kopnąłem przednią oponę vana, musiałem się na czymś rozładować. Pociągnąłem za końcówki włosów, powstrzymując się od zrobienia czegoś naprawdę głupiego, co Ją jeszcze bardziej wystraszy. Cały czas czułem na sobie jej spanikowany wzrok. Stała oparta o ścianę sparaliżowana i zagubiona. Całkiem jak nie Ona.
- Skończyłaś pracę na dziś? – spytałem po chwili podchodząc do Niej, ale tym razem zachowałem między nami odległość dwóch kroków. Pokiwała tylko słabo głową, spuszczając wzrok w ziemię.- Odwiozę Cię do domu. – na te słowa otworzyła usta, by zaprotestować. – Proszę pozwól mi. Obiecuję, że ze mną będziesz bezpieczna. – niechętnie i niepewnie dała zaprowadzić się do mojego samochodu. Zapomniałem, że dotrzymywanie obietnic nie jest moją dobrą stroną. Nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Przebywanie z Nią teraz jest dla mnie cholernie trudne. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy Ona nagle nie wiadomo z jakiego powodu boi się właśnie mnie. Osoby, dla której jej bezpieczeństwo zawsze było najważniejsze.


*******


Noc w samochodzie pod jej domem nie należała do najprzyjemniejszych. Gorące słońce zaczęło razić mnie w oczy, więc z grymasem na twarzy, rozkapryszony zmrużyłem je. Przetarłem dłońmi sklejone powieki i założyłem okulary przeciwsłoneczne. Otworzyłem jednym przyciskiem wszystkie okna mojego samochodu, który w kilka godzin zamienił się w komorę gazową, bo nie mogłem znaleźć wolnego miejsca w cieniu. Wciągając zachłannie świeże powietrze, wyczułem jej perfumy - jedyny dowód, oprócz jednego włosa na siedzeniu obok, że wczoraj w nocy tu była. Przykładając do czoła dłoń i opierając głowę na zagłówku zatrąbiłem z irytacji klaksonem. Kilka osób na ulicy obejrzało się za mną. Co ja poradzę, że Ona wciąż traktuje mnie jakbym był jakimś obcym facetem? Czy kiedykolwiek będzie normalnie? Najgorsze było to, że nie mogłem Jej zrozumieć. Gdybym umiał to zrobić, może byłoby mi łatwiej do Niej dotrzeć.
Nagle zamiast Jenny z budynku wyszła blondynka, która była powodem mojej wczorajszej furii. Wyszedłem błyskawicznie z samochodu trzaskając drzwiami w pośpiechu. Szybkim krokiem podszedłem do niej.
- Hej, masz może ochotę na kawę? – zaczepiłem ją, uśmiechając się do niej szarmancko.
- Ach to ty…- przyjrzała się mi, nie ukrywając zaskoczenia, że mnie widzi. Cóż dla mnie też to była jedna z tych rzeczy, które uważałem za mało prawdopodobne. -  Czekaj, jak ty się nazywasz? – Candice zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć.
- Justin. – mruknąłem, wyciągając do niej rękę na przywitanie. Spoglądanie w jej roześmiane oczy i olśniewający uśmiech było trudne… Przypomniałem sobie o tym, co jej zrobiłem. Zabiłem jej ojca i najlepszego przyjaciela. Dopisało mi ogromne szczęście, że wciąż nie miała o tym bladego pojęcia.
- Więc Justin, dlaczego miałabym się zgodzić, skoro ostatnim razem w ogóle cię nie obchodziłam? To Jenny chciała mnie uratować. – splotła ramiona razem na piersi. Miała rację, ostatnio zachowałem się wobec niej po chamsku, ale dobierała się do mojej dziewczyny.
- Jeśli nie zauważyłaś jeszcze, dość dziwnie się zachowuje. – pominąłem już sprostowanie, że Jej imię to Rachelle.- Byliśmy razem, kochała mnie. Muszę wiedzieć, co jest nie tak.
- Och, nieszczęśliwe romanse, w porządku. Byłam pewna, że między Wami coś było. – roześmiała się lekko i spojrzała przed siebie. - Dwie przecznice dalej jest moja ulubiona kawiarnia, chodźmy. – zarządziła z werwą i klasnęła w dłonie jakbym powiedział coś bardzo radosnego. Garstka mężczyzn, których minęliśmy po drodze obejrzała się za nią. Po czym poznać zawodową modelkę? Chodzi w obcasach jakby się w nich urodziła. Krok za krokiem, w idealnych odstępach pomiędzy stopami balansowała biodrami, sprawiając wrażenie lekkiej jak piórko. Usiedliśmy w cichym kącie dla nie palących przy oknie. Bez zerknięcia w kartę zmówiła latte, a ja poprosiłem macchiato, chociaż tak naprawdę miałem ochotę na whisky z lodem, ale to nie ta pora i lokal.
- Nadal uważasz, że jestem tylko głupią modelką, której życie jest nic nie warte? – dalej była bardzo urażona naszą wspólną przeszłością. Kobiety są cholernie pamiętliwe. Zachciało mi się kawy z feministką. Zacisnąłem zęby powtarzając sobie, że tylko ona może znać odpowiedzi na moje pytania. Wie, co stało się Rachelle. Muszę wytrzymać, dla Niej.
- Obiecałaś Rachelle, że z tym skończysz.
- Skończyłam, ale ten zawód jest moją pasją, zawsze będę modelką… - tłumaczyła się, bawiąc palcami.
- Miałaś się ukryć w jakimś małym miasteczku, a spotykamy się w dosyć sporym Los Angeles. Szukasz guza? – podpuszczałem ją, bo mi na to pozwalała. Szczerze się uśmiechnąłem. Miała w sobie coś takiego, że nawet największy ponurak na jej widok by to zrobił. W białej bluzce odkrywającej jej ramiona, wyglądała jak anioł. Mieszała łyżką w kawie, uważnie mi się przyglądając.
- Wiesz jak mówią, najciemniej jest pod latarnią. Wiem, że nie jesteś tutaj by pogadać o tym, co u mnie. Więc, co chciałbyś wiedzieć? – usiadła zakładając nogę na nogę, przez co mimowolnie zwróciłem uwagę na ich kształt ukryty pod niebieskimi jeansami i zgrabne stopy, które zwieńczały beżowe szpilki. Była zainteresowana i gotowa do współpracy.
- Czy ty z Nią? – z trudem wydusiłem to pytanie przez gardło, w którym mi zaschło. Może było głupie, ale pałętało mi się po głowie. W końcu Rachelle nazywała ją uroczą i słodką jak cukierek.
- My razem? – wybuchła śmiechem i zaczęła płakać bardzo rozbawiona moimi podejrzeniami. Kiedy wzięła kilka głębokich oddechów i popiła łyk kawy, oblizała ubrudzone pianką usta i kontynuowała dalej. – Skądże, mieszkamy razem i składamy się na czynsz. Nawet nie wiesz jakie mieszkania w LA są drogie.- machnęła ręką, wywracając oczami.
- Co się z nią działo?
- Ach tak, pewnie chodzi ci o wypadek. Nawet nie wiesz jak długo zajęło mi wyciąganie tego z Niej. – westchnęła ciężko i zapatrzyła się w okno mrużąc oczy. Wyraźnie posmutniała, przestała być beztroską pięknością o nieskazitelnym, zaraźliwym uśmiechu. Pochyliła się w moją stronę i przyciszyła głos.- Jej samochód zderzył się z ciężarówką. – moje serce stanęło z ostatnim zdaniem. Otworzyłem usta w zdumieniu i mrugnąłem oczami, opadłem na oparcie krzesła, czując jakby spadał na mnie jakiś kilkukilogramowy ciężar. Byłem w szoku, moje serce zaczęło bić szybciej. Przejechałem dłonią po twarzy, chwytając obiema dłońmi nos i zmarszczyłem brwi. Gdy tamta dziewczyna wspomniała o wypadku wyobraziłem sobie raczej niewielkie zderzenie z drzewem, latarnią, czymkolwiek.  
- Kiedy to było? – dopytywałem na jednym wydechu, czując jakby ktoś wrzucił mi bryłę lodu do krtani.
- Dawno, jakiś rok temu. – odparła spokojnie. Boże, czy to możliwe, że miała wypadek przeze mnie? Po moich plecach przeszły nieprzyjemne dreszcze.
- Gdzie? Powiedz, czy ona udaje, że mnie nie pamięta? – rzucałem kolejnymi wątpliwościami.
- Uspokój się. – chwyciła mnie za ręce zaciśnięte w pięści. Schowałem je szybko pod stół. – Teraz czuje się dobrze. Nie rozmawiamy o przeszłości, to dla niej straszna trauma. Kiedy jeden raz wspomniałam jej o Tobie, zmarszczyła tylko brwi. - odwróciła ode mnie wzrok, podgryzając dolną wargę. - Wiesz, myślałam, że zaczyna od nowa. Myślałam że lubi zmieniać imiona, może dlatego że nie lubi prawdziwego. Gdybym wiedziała coś więcej, to bym Ci powiedziała. Nie znam szczegółów, obawiam się, że nie mogę Ci zbyt wiele pomóc, ale wiem że leczyła się w szpitalu Santa Maria. – sięgnęła serwetkę i starannym pismem zapisała jakieś nazwisko. – Wiem, że ten lekarz leczył ją. Może on powie Ci coś więcej. – uśmiechała się do mnie po raz kolejny, chyba uznając że potrzebuję pocieszenia. Tylko ani słowa Jenny. – dodała surowym tonem.
- Będę milczał. –obiecałem, zabierając serwetkę usatysfakcjonowany.


*******

Ostatnim razem byłem w szpitalu, kiedy niosłem bladą Rachelle na SOR. W rejestracji siedziała młoda blond włosa pielęgniarka. Kiedy stanąłem przed nią, nie zareagowała, więc wybiłem rękami energicznie rytm w blat. Nigdy nie byłem cierpliwy, to było coś, czego usiłowali mnie nauczyć przez całe życie. Jak widać, nie udało im się. Spieszyło mi się. Spojrzała na mnie znad komputera i zaczerwieniła się.
- Przepraszam. Tak, słucham Pana? – jej błękitne oczy robiły się maślane. Wpadłem jej w oko.
- Możesz poszukać dokumentacji Rachelle Roberts? – spytałem uprzejmie, siląc się na uwodzicielski uśmiech. Przez chwilę nic nie odpowiedziała i zamieniła się w słup soli. Wydąłem usta i wypuściłem powietrze. Po chwili zatrzepotała rzęsami i chrząknęła, udając że wcale się nie rozmarzyła.
- Poproszę Pana dowód, kim Pan jest dla niej? Ma Pan upoważnienie? – sięgnęła po długopis na blacie, ale nim zdążyła go dotknąć chwyciłem ją za rękę i zacząłem pieścić ją opuszkami palców. Subtelne, ale z doświadczenia byłem pewien, że działa.
- Myślę kotku, że to niepotrzebne, naprawdę mi się spieszy.- mruknąłem pochylając się nad nią niżej, przez co jeszcze bardziej poczerwieniała. Miałem usta bardzo blisko jej twarzy, ludzie w poczekalni pewnie brali mnie za jej chłopaka.
- W porządku. – z trudem przełknęła ślinę, a ja powstrzymywałem się, żeby się nie zaśmiać. Wpisała drżącymi palcami imię i nazwisko, które wcześniej jej podałem. -Przykro mi, w bazie danych nie mamy nikogo, kto by się tak nazywał.- No jasne, przecież Ona nie pamięta swojego prawdziwego imienia, więc oni również do niego nie dotarli. Cholera, że też nie zabrałem jej dokumentów z hotelu. Dziwiłem się, że nie miała ich przy sobie. Powinienem zacząć coś wtedy podejrzewać.
- Powiedz mi w takim razie, w którym gabinecie przyjmuje doktor Westwood. – wróciła wzrokiem do komputera
-  Pokój numer dwadzieścia dwa, ale... – odpowiedziała bez namysłu, a ja już obróciłem się na pięcie i szedłem do jego gabinetu. - Nie możesz tam iść! Odbywa konsultacje! – wstała z krzesła, zaczynając krzyczeć. Nie zdążyła do mnie dobiec, bo już nacisnąłem klamkę.
- Ja tylko na chwilę. – uśmiechnąłem się sztucznie. – To bardzo ważne. – spojrzałem sugestywnie na pacjenta, młodego mężczyznę niewiele starszego ode mnie, który siedział naprzeciwko doktora, poprosiłem skinieniem głowy aby wyszedł.
- Słucham, co Pana do mnie sprowadza? Dlaczego Pan wyprasza z mojego gabinetu moich pacjentów? Nie może Pan poczekać na swoją kolej? – poprawił okulary na nosie, krytykując mnie i patrząc na mnie z wyższością. Cholerni doktorzy, myślą, że jak skończyli medycynę, to są mądrzejsi od wszystkich.
- Leczył Pan dziewczynę rok temu, trafiła tutaj po wypadku. Jej samochód zderzył się z ciężarówką, teraz mówią na nią Jenny. Straciła pamięć.- doktor chrząknął i nagle zrobiło mu się gorąco. Rozluźnił krawat, nie miałem wątpliwości, że wiedział, o kim mówię.
- Owszem, ale to nie Pana sprawa.
- Och, Panie doktorze, zapewniam Pana, że to jest moja sprawa. Jako bliska Jej osoba, powinienem zostać powiadomiony!- od samego wejścia widać było, że jestem zdenerwowany, siliłem się nadal na uprzejmości, ale mój głos stawał się coraz bardziej głośniejszy. Nie mogłem nad tym zapanować.
- Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.- wręczyłem mu kilka banknotów, licząc że to załatwi sprawę.
- Chyba Pan sobie ze mnie kpi, jestem poważnym lekarzem! Proszę natychmiast wyjść i zabrać to! – po jego minie widziałem zniesmaczenie, jednak skupił swój wzrok na pieniądzach zbyt długo jak na mój gust. Obiecałem sobie, że nie wyjdę stąd, dopóki wszystkiego mi nie wyśpiewa.
- Nie śmiałbym, doktorku. Prokuratura pewnie z chęcią zainteresuje się waszym niedopatrzeniem. – zachichotałem i uderzyłem mocno pięściami w jego biurko, na co podskoczył. - A teraz mów, albo zmuszę Cię inaczej! – pociągnąłem go za krawat, przybierając groźną minę. Nie lubię owijania w bawełnę.
- Po przywróceniu akcji serca, trzy dni pacjentka leżała w śpiączce farmakologicznej.- zaczął mówić drżącym głosem. - Najpierw pojawiła się amnezja wsteczna, nie była w stanie powtórzyć wydarzeń sprzed kilu minut. Trochę tak jakby co pięć minut ktoś wciskał w Pańskim mózgu przycisk reset. Dzięki hospitalizacji z czasem nauczyła się funkcjonować. Później zrezygnowała z leczenia. – Czemu mnie to nie dziwi? Rachelle nie znosiła szpitali. – Pamiętam ją. To pierwszy tak poważny wypadek w mojej karierze. Powinien Pan się cieszyć, obrażenia które doznała, to prawdziwy cud, że żyje.



******


Musiałem Ją zobaczyć. Przyszedłem do klubu półtorej godziny przed otwarciem imprezy. Było spokojnie, tylko jedna osoba przy barze zaczynała swój wieczór od orzeźwiającej wódki. Teraz patrzyłem na Rachelle w inny sposób. Nie wyobrażałem sobie nawet przez co musiała przechodzić. Powinienem być wtedy razem z Nią. Moje serce rozmiękło na Jej widok, od dawna należało tylko do Niej. Pragnąłem Ją przytulić, wycałować całą twarz od czoła przez czubek nosa, aż po podbródek i nigdy już nie opuścić Jej na krok. Wreszcie odlazłem powód jej irracjonalnych zachowań. Jednocześnie czułem się słaby. Dziwnie jest dowiedzieć się, że osoba, z którą tak wiele Cię łączyło nagle Cię nie poznaje. Było to bardzo bolesne doświadczenie. Oszalałem, zamiast zacząć wrzeszczeć z wściekłości i myśleć, co zrobić z tym całym bałaganem, inicjowałem nasze spotkania.
- Jesteś jakimś psychopatą czy co? – Gdyby pamiętała kim jest, nie omieszkałbym  w tej chwili powiedzieć, że zawsze lubiła chorych psychicznie. Nie musiałem szukać daleko. Mike. Zaśmiałem się tylko gorzko. Byłem ofiarą ironii losu.– Przestaniesz mnie nachodzić jak się z tobą prześpię? - palnęła niespodziewanie. Otworzyłem szeroko oczy zdumiony, z trudem dotarło do mnie, że to usłyszałem, a jeszcze bardziej nieprawdopodobnym było to, że to powiedziała. Jednak nie zapomniała jak się targować. To były jedne z nielicznych przebłysków, których przypominała dawną siebie. Nawet o tym nie myśl, Bieber! Nie wykorzystasz Jej w ten sposób, już raz tak było. Opanuj się. Spojrzałem na scenę, zagryzając dolną wargę. Wpadłem na genialny pomysł. Niech będzie, najwyżej będę tego żałował.
- To zależy od tego, czy spodoba mi się twój taniec czy nie. – posłałem Jej obezwładniające spojrzenie. Potrafiłem dokładnie zinterpretować jej wyraz twarzy krzyczący: Kurwa?! Co ja mam z nim zrobić? – To jak Rach, idziesz na to? – prowokowałem Ją. Zerknęła na mnie z nienawiścią, ale widziałem błysk w jej oku.
- Nie nazywaj mnie tak. Mam na imię Jenny. – warknęła i weszła na scenę. Moja charakterna dziewczyna, tak bardzo za Tobą tęskniłem.- Chłopcy, puśćcie ,,I Don’t Need a Man’’ Pussycat Dolls – wrzasnęła w kierunku kapeli. Jeden z chłopaków w szarej czapce uśmiechnął się do niej i podszedł do laptopa przy mikserze. Parsknął ironicznym śmiechem, kręcąc głową z politowaniem, obserwując jak zawzięta wchodzi na scenę. Potem jego wzrok zatrzymał się na mnie. Chyba mi współczuł. 
Rachelle przytrzymała się jedną ręką rury, stojącej na środku sceny, napinając mięśnie ręki. Uniosła zgiętą nogę i gwałtownie owinęła ją wokół niej. Kręciła się bardzo energicznie, wczuwając się w rytm muzyki. Podciągnęła się rękoma do góry, jej palce przestały dotykać parkietu. Wiła się agresywnie, patrząc na mnie wyzywająco. Przelała całą swoją pogardę do mnie w każdy swój ruch. Wykonała kilka figur, które przyciągały wzrok do jej kobiecych kształtów. Zaparłem dech w piersiach, kiedy nagle wisiała do góry nogami. Na jej miejscu od tych ciągłych obrotów zrobiłoby mi się niedobrze. W momencie, gdy jej głowa i nogi były już we właściwym miejscu, wygięła się jak struna. Miałem ochotę chwycić ją w ramiona, odciągając od tego ustrojstwa i znaleźć się nad nią, sunąć rękoma po jej aksamitnej skórze. Chciałem by jej kolana rozpaczliwie zaciskały się wokół moich bioder, a nie jakiegoś cholernego pręta. Jej występ był jak narkotyk, intensywnie działający na moją wyobraźnię. Pracowałem nawet nad tym, aby nie mrugać, żeby nic nie przegapić. Zastanawiałem się jakim cudem może wyglądać tak niewinnie przy robieniu tak sprośnych rzeczy. Kiedy spuściła się w dół siadając na ziemi wciąż ciasno obejmując nogami rurę i odchyliła się od tyłu zwracając tym uwagę na jej kuszące piersi. Gwałtownie poruszyła głową, kosmyki włosów powędrowały na jej twarz, płynnie wstała i otarła się o rurę, kucając w rozkroku i oblizując prowokacyjnie usta. Zawiesiła się nadgarstkami obu rąk od tyłu i uklękła na kolana. Raptownie puściła rurę i położyła się na scenie na brzuchu, machając nogami w obcasach i mrugnęła zalotnie jednym okiem. Muzyka nagle ucichła, a ja nadal stałem jak wryty, zupełnie Nią oczarowany. – Dzięki! – krzyknęła do chłopaka, który puścił muzykę i poprawiając włosy zeszła ze sceny, podchodząc do mnie z triumfalnym uśmiechem. Dała pokaz wszechobecnej odrazy jaką mnie darzyła. Zrozumiałem przesłanie piosenki.
 - Dziękuję za wspaniały taniec. – mruknąłem w jej usta, zanim zdążyła coś powiedzieć. Ona triumfowała, ale w rzeczywistości to ja dostałem to, czego chciałem. Wsunąłem w jej body trzy studolarowe banknoty i pogłaskałem jej lewy, jędrny pośladek. Zadrżała pod wpływem mojego dotyku. Tylko jej ciało mnie nie zwodziło. Teraz ja wprawiłem Ją w osłupienie. Po prostu wyszedłem z klubu, uważając że dzisiaj wystarczająco zalazłem jej za skórę. Kiedy wsiadłem do samochodu, wyciągnąłem telefon z kiszeni moich spodni, żeby zadzwonić.
- Scoot, przyjedź. Znalazłem Ją.




No heroes, villains, one to blame
While wilted roses fill the stage
And the thrill, the thrill is gone
Our debut was a masterpiece
But in the end for you and me
Oh, the show, it can't go on
We used to have it all, but now's our curtain call
So hold for the applause, oh
And wave out to the crowd, and take our final bow
Oh, it's our time to go, but at least we stole the show
At least we stole the show

Parson James – Stole The Show


______________________________________

Wiem, gdybym była Wami pewnie bym się wściekła.
Straciła pamięć i go nie pamięta.
Nienawidzę, gdy to się dzieje w książkach,
ale zawsze muszę wiedzieć co dalej xD
Nie jest to oryginalny pomysł,
ale dołożę wszelkich starań, aby sposób
w jaki go opiszę był ciekawy i oryginalny. 
Zaufajcie mi. 
Dzięki temu mogę wprowadzić dużo świetnych scen. 
Buziaki i do następnej niedzieli! ;)
Spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji
Dnia Kobiet, moje drogie! <3





1 komentarz:

  1. matko, mam tylko nadzieje ze po prostu go sobie przypomni! Mam nadzieje ze dobrze Ci się piszę coś nowego i mam nadzieję że nic się nie stanie co mogłoby przeszkodzić w pisaniu :)

    OdpowiedzUsuń