Strony

piątek, 7 kwietnia 2017

ROZDZIAŁ 4




,, Słowa są jak noże, które mogą zranić.’’



,,Oh, maybe I came on too strong
Maybe I waited too long, maybe I played my cards wrong
Oh, just a little bit wrong, 
Baby, I apologize for it
So don't call me baby, unless you mean it
Don't tell me you need me, if you don't believe it...''

Ed Sheeran - Dive






Zobaczyłem mojego przyjaciela wysiadającego z windy. W rękach niósł jedną obszerną sportową torbę, walizkę i teczkę na laptopa. Pochylił się i upuścił je na podłogę w progu. Echo odbiło się od bursztynowej, świeżo nabłyszczonej podłogi apartamentu, który wyglądał jakby był skąpany w złocie. Pomieszczenia wypełniały drogie meble, w tym skórzane, beżowe kanapy, miodowe wykończenia i brązowe dodatki. Nawet listwy z wyrzeźbionymi gałązkami oliwnymi były pozłacane. Takiego luksusu można by oczekiwać tylko od pięciogwiazdkowego hotelu.
- Gdzie ona jest? – spytał spoglądając na mnie, stojącego w holu z posępną miną. Zmarszczył brwi zaniepokojony. Przywitał się ze mną przyjacielskim uściskiem dłoni i poklepaniem po plecach.
- Nie tutaj. – odpowiedziałem cicho, zachrypniętym głosem.
- Stary, dzwoniłeś że ją znalazłeś… - Scoot był nieco zdezorientowany, a ja wcale mu się nie dziwiłem.
- Bo znalazłem! – warknąłem rozżalony, rozkładając ręce w akcie bezradności. Kiedy obiecywałem mu, że jak tylko Ją znajdę dam mu znać, nie tak to miało wyglądać. Na jego miejscu też wyobrażałbym sobie, że jestem z Nią, że przez cały ten rok, który straciliśmy nie możemy odstąpić siebie na krok, że przytulam Ją mocno, stojąc z Nią przed nim ramię w ramię.
Scoot roztropnie zamilkł na dłuższą chwilę. Odwróciłem od niego wzrok i spojrzałem na siebie w lustrze. Moje odbicie nie przypominało mnie. Zaczerwienione, półprzymknięte powieki, których nie miałem sił całkowicie otworzyć, rozczochrane włosy, wygniecione ubranie składały się na obraz głębokiej rozpaczy. W ciszy zaprowadziłem go do kuchni, połączonej z salonem i jadalnią.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć, co ją zmusiło do nagłego zniknięcia? – zapytał, siadając na jednej z kanap. Pytał mnie już o to wiele razy. Nie był to sekret, ale za każdym razem, kiedy oczekiwał odpowiedzi, zbywałem go. Teraz uznałem, że skoro w Jej oczach jestem nikim, to tym bardziej nie obchodzi mnie, co on sobie pomyśli.
- Przyjechała tutaj i Maddie otworzyła Jej drzwi.- przełknąłem gorzką ślinę, stawiając szklankę na blacie kuchennym.
- Świetnie, teraz rozumiem.- wypuścił ze świstem powietrze z ust, rozmasowując sobie ścierpnięty kark. - Od początku mówiłem ci, żebyś nie bawił się jej uczuciami, jeszcze nie wyjaśniłeś jej tego? Zaręczać się z kimś tylko dlatego, żeby ją uszczęśliwić i uspokoić to nie był dobry pomysł. – zgadzałem się z nim, ale to rozwiązanie było wygodne. Nigdy nic nie musiałem jej tłumaczyć. Godziła się na wszystko, zależało jej jedynie na zapewnieniu, że traktuję ją poważnie i nigdy jej nie opuszczę. - Pamiętasz jeszcze, że to dzięki jej zeznaniom dostałeś szansę?
- Proszę, nawet o niej nie wspominaj. – do zaciśniętej krtani wlałem łyk napoju. Wpakowałem się w niewiarygodne gówno. Maddie była córką tego Evansa, faceta znanego w całych Stanach, gubernatora departamentu policji.  Do dzisiaj pamiętam jego minę, kiedy prawie zemdlał, jak któregoś wieczoru dałem jej się podpuścić na ‘’poznanie rodziców.’’ Uwielbiałem mu się sprzeciwiać, to była niezła zabawa dla szczeniackiego i beztroskiego nastolatka. Byłem poza strefą jego wpływów, póki jego córka była szczęśliwa i absolutnie zaślepiona mną. Ciekawe jakich gróźb użyłby dzisiaj, gdyby wiedział, że co noc przeze mnie płacze. Nie potrafiłem już przebywać we własnym domu, kiedy Maddie w nim była, więc podałem Wilsonowi adres hotelu.
Nalałem alkoholu do szklanki, wiedząc, że kiedy Scoot będzie pod jego wpływem istnieje większe prawdopodobieństwo, że uwierzy w to, co zaraz mu powiem. Podałem mu ją i zabrałem się za własną. Potem opowiedziałem mu jak to wyssany z życia i nadziei, bliski obłędu znalazłem się w Harvey’s Girls. O wspaniałym występie dwunastu dziewczyn o perfekcyjnych ciałach, o szczodrym mężczyźnie, dla którego po kilku kieliszkach alkoholu stałem się najlepszym przyjacielem, o pokoju, w którym niespodziewanie odnalazłem mój sens życia, największy skarb, na który nigdy nie zasługiwałem. Zażenowanie wypełniło wszelkie zakamarki salonu, ale to nie mogło sprawić, żeby mój gość na to wszystko nie zareagował parsknięciem.
-To całkiem w jej stylu. – powiedział rozbawiony Scoot, kiedy skończyłem swoją wyniosłą historię. Prawie płakał ze śmiechu. – Już widzę twoją minę, kiedy wyprosiła cię z klubu. Uwielbiam tę dziewczynę! – klasnął w ręce.
- Nie miałbym nic przeciwko, jeśli raz zachowałbyś się jak mój przyjaciel.- syknąłem zza zaciśniętych zębów.
- Jestem też jej przyjacielem. Znałem ją długo przed tym, jak ty zaczynałeś wkradać się w łaski Howarda. Poza tym Justin, bądźmy szczerzy, jesteś idiotą, zostawiając ją po tym wszystkim. Powinna skopać ci tyłek i odesłać cię z kwitkiem. Nie wiem dlaczego w ogóle za tobą pojechała. – spojrzał na mnie uważnie. Zdenerwowało mnie to. Dlaczego wszyscy ludzie zawsze muszą pokazywać innym, jacy to oni są mądrzy? Jak bardzo muszą pragnąć wyrazić swoje zdanie i robią to nie proszeni… Skrytykują cię, powiedzą ci dokładnie to, co już wiesz i nie raz błąkało ci się w myślach. Dlaczego nie mogą zjawić się nagle w tym momencie, kiedy potrzebujemy tych cholernych rad, którymi zasypują nas jak z rękawa po fakcie?
- Po tym jak zobaczyłem Ją w drzwiach, uciekła do samochodu i miała pieprzony wypadek. – nie myśląc już o tym, że w ręce trzymałem szklankę, ścisnąłem szyjkę litrowej butelki Jacka Danielsa i wypiłem pięć porządnych łyków na raz.
- Jaki kurwa wypadek!? – wydusił Scoot, marszcząc brwi.
– Jej samochód zderzył się z ciężarówką. – położyłem rękę na czoło, czując, że znowu dostaję palpitacji serca. Powinienem tam być, zapobiec temu. Nigdy nie będę w stanie pogodzić się z tym, że nie było mnie przy Niej, kiedy tak bardzo mnie potrzebowała.
- To nie może być prawda… - powtarzał kręcąc głową w szoku.
- Wymyślisz lepsze wyjaśnienie tego, dlaczego ona przez rok nie dała znaku życia? Była wściekła na mnie, ale nie zostawiłaby ciebie samego z tym bałaganem po Howardzie. – zamilkłem na chwilę, wpatrując się w zegar wiszący na ścianie, wskazujący trzecią w nocy. – To jeszcze nic, ona w ogóle mnie nie poznaje. Byłem w szpitalu, dowiedziałem się, że po wypadku cierpi na amnezję wsteczną. Popchnąłem w jego kierunku laptopa, który stał na szklanym stoliku obok sofy z włączoną przeglądarką internetową, z czego wszystkie z otwartych dziesięciu zakładek miały w tytule słowo ,,amnezja.’’


Amnezja to czasowy lub trwały zanik pamięci. Rodzaje amnezji są dzielone według różnych kryteriów. {…}  Amnezja wsteczna - człowiek nie pamięta zdarzeń, które wystąpiły przed utratą pamięci. Najczęstszą przyczyną jest uraz głowy, padaczka, psychoza lub nerwica. Często zaobserwowanym zjawiskiem u osób cierpiących na ten rodzaj amnezji jest zachowanie umiejętności, nabytych w przeszłości.


- Jutro zabierzesz mnie do tego klubu. Muszę ją zobaczyć – zarządził osowiały, po przeczytaniu kilku zdań z pierwszej strony. Pokiwałem tylko słabo głową. Z plączącymi się nogami, podpierałem się mebli, trochę zarzucało mną na zakrętach kiedy wychodziłem z pokoju, zostawiając go z tą informacją, bo sam po niej jeszcze nie ochłonąłem. – Pokój dla gości jest na końcu korytarza. – wybełkotałem, nim zniknąłem za drzwiami sypialni, odpływając nareszcie do sennych koszmarów, wiedząc, że jeśli będę miał odrobinę szczęścia ponownie Ją w nich zobaczę.



******


Wszyscy pracownicy Harvey’s Girls przyzwyczaili się, że bywam tutaj codziennie. Nawet Ona nauczyła się to znosić, chociaż unikała mnie jak ognia. Nic dziwnego, przecież bała się mnie. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będę zachowywał się jakbym miał obsesję na punkcie jakieś dziewczyny. Zwykle się nie angażowałem, a one znajdowały się same. Jednak kiedy znajdziesz to coś, czego poszukiwałeś, nie szybko wypuścisz to z rąk. Tak było z Nią,
- Umówiliśmy się, nie chcemy Jej wystraszyć. Tylko patrzysz. Chyba, że sama do ciebie podejdzie. – poinstruowałem Scoota, zanim weszliśmy do klubu.
- Wyluzuj, strasznie się spinasz. Nie poznaję cię. – Gdyby tylko wiedział, ile nerwów kosztuje mnie spotykanie się z Nią. Nie miał pojęcia, co go czeka. Zamówiliśmy drinki i zajęliśmy miejsca przy stoliku. – No kolego, masz gust jeśli chodzi o miejsca. – mruknął tylko podekscytowany, rozglądając się niespokojnie po sali.
- Mówię ci, ona była totalnie przerażona. Nie pamięta mnie. Ona nigdy sobie mnie nie przypomni. – warknąłem zrezygnowany. Nie potrafiłem nic zrobić, przelewanie frustracji na przedmioty, stawało się już nie wystarczające. Wściekłość na samego siebie zrzucałem na Wilsona, a on cierpliwie znosił moje humory.
- Pamięta wszystkich oprócz ciebie, na przykład Candice. Nie wydaje Ci się to dość podejrzane? – spytał niespodziewanie. Też się nad tym zastanawiałem.
- Sądzisz, że ona kłamie? To niemożliwe, kiedy wtedy byłem w klubie, pierwsze co by zrobiła, to uderzyłaby mnie w twarz. Znam ją. – zdetronizowałem jego podejrzenia. Poza tym nie wytrzymałaby tyle, nie była tak dobra w oszukiwaniu ludzi jak ja, a już nigdy, choćby nie wiem jak bardzo chciała, nie oszukałaby mnie.
- To dlaczego nie chcesz zacząć z czystym kontem stary? Nie rozumiem cię. – patrzył na mnie jak na idiotę. Takie zachowanie nie było typowe dla Justina, uwodziciela kobiet. Tyle, że zmienił się w Justina, uzależnionego od jednej dziewczyny. Rachelle zmieniła mnie, nie mogłem się po prostu bez niej obejść.
- Ta Rachelle, którą zobaczysz, nie jest tą samą dziewczyną co pół roku temu. – ostrzegłem go, bo dotarło do mnie, że musimy postępować z Nią delikatnie. Jedno nieodpowiednie posunięcie i mogliśmy stracić Ją na zawsze.
- Tym lepiej dla ciebie… Nowy start! – próbował znaleźć w tej beznadziejnej sytuacji, chociaż jedną pozytywną rzecz.
- Nie dociera to do ciebie? Ona nie jest sobą. Musi sobie przypomnieć co do mnie czuła, więc musi pamiętać mnie.- uświadomiłem mu rozżalony. Siedząc w hotelu sam, długo zastanawiałem się nad tym, co mam dalej robić. Wiedziałem, że przywracanie Jej wspomnień może Ją bardzo boleć, jeśli w ogóle jest możliwe. Paradoksalnie spełniłem jej marzenie, kiedy mnie nie było, nareszcie miała normalne życie. Miałem zepsuć je przez swój egoizm? Po raz pierwszy nie wiedziałem, co jest właściwe. Wciąż nie podjąłem decyzji. Wątpiłem w ogóle, czy jestem odpowiednią osobą do tego, po tym jak bardzo Ją zraniłem.
- Kto powiedział, że nie możesz rozkochać jej w sobie raz jeszcze? Użyj tych swoich sztuczek uwodziciela i znowu będzie twoja. – spojrzałem na niego ukradkiem. Miał rację, ale w taki sposób postąpiłbym półtora roku temu, nie dziś.
- Nie tym razem, od tego się wszystko zaczęło. Będzie sprawiedliwie, bez manipulacji.- uśmiechnąłem się, układając już w głowie plan, jak mógłbym Jej zaimponować. Pokazać, że nie jestem zwykłym, napalonym facetem, jednym z klientów.
- Gdybym cię nie znał, może bym ci uwierzył… - zakpił, upijając kilka łyków alkoholu.- Przepraszam, jest tam jeszcze Justin, którego znam? - spytał uśmiechając się ironicznie, ale kiedy nagle zgasły wszystkie światła zamilkł.
Już czas, kwadrans do północy. Zsunąłem się w dół, niechlujnie rozsiadając się na krześle, delektując się chwilą napięcia. W klubie zaczynałem czuć się już jak u siebie. Podczas tego występu już nie miałem wątpliwości, która z nich jest moją Rachelle, pomimo, że jak zwykle dziewczyny były poprzebierane. Miały założone peruki, zakryte twarze czarnymi kapeluszami z welonem. Obserwowałem jak powabne ciało mojej ukochanej wije się wokół rury. Widząc, że Scoota zamurowało, podsunąłem mu mojego drinka, którego i tak nie zamierzałem wypić. Cały czas zrzędziłem, a on biedny znosił to ze stoickim spokojem. Na co dzień zawalony był obowiązkami Howarda, więc stwierdziłem, że jedna noc rozrywki nie zrobi mu krzywdy. Powróciłem do obserwowania bioder szatynki, kręcących się w lewo i prawo, lewo i prawo… i lewo, i prawo, na koniec schodzących w dół. Reszta magicznej dwunastki mnie nie interesowała. Czułem się jak pies na smyczy, którego przywiązano łańcuchem do stołu. Scoot był cały rozpalony, kiedy nagle zeszły ze sceny, poczynając lawirowanie pomiędzy stolikami. Tego to ja nawet się nie spodziewałem. Przez chwilę straciłem Rachelle z oczu. Jedna z tancerek pojawiła się u boku Scoota. Oparła się szarmancko o oparcie krzesła, uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie, wyciągając długą nogę w czarnej szpilce i stawiając obcas na jego kroczu. Po jego minie, wiedziałem, że ma go już w garści. Sięgnął do kieszeni swoich spodni, wypchanej przez portfel i obsypywał ją z uwielbieniem banknotami, które lądowały na ziemi. Nad jej kolanem wreszcie dostrzegłem ponownie Rachelle. Ciągnęła za krawat jakiegoś faceta. Położył dłoń na jej pupie, a ona kontynuowała swój występ. Myślałem, że go kurwa zabiję. Zazdrość była zbyt wielka, abym siedział grzecznie, ale powtarzałem sobie, że nie mogę urządzić bójki w klubie ze względu na Nią. Jeszcze bardziej bym Ją do siebie zraził swoją porywczością, a najpierw musiałem sprawić, żeby czuła się przy mnie bezpieczna. Gdy wielkie show dobiegło końca, Scoot zapytał mnie czy Ją widziałem. Pokiwałem tylko twierdząco głową. Był oczarowany dziewczyną, która go wybrała. Musiałbym chyba potraktować go wiadrem pełnym lodu, żeby ochłonął. Pomachałem ręką na jednego z ochroniarzy. Wilson myślał, że chcę zamówić drinka, ale był w błędzie.
- Poproszę Jenny. – powiedziałem, wręczając jednemu z ochroniarzy rulon ze zwiniętych banknotów. Nie wyglądałem na pijanego, a puste szklanki były bliżej drugiej strony stolika, przy której siedział Scoot, wyraźnie wstawiony. Spojrzał na mnie skonsternowany, ale widząc mój bardzo poważny wyraz twarzy, obrócił się i poszedł za scenę do garderoby. Zapłaciłem zbyt dużo pieniędzy jak na jeden głupi taniec. Kilka minut później zostałem zaprowadzony do osobnego pokoju, podobnego do tego, z którego mnie wyprowadzono. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu kiedy wyszła zza zasłony.
- To co wyprawiasz jest poniżej wszelkiej krytyki. – usiadła obok mnie naburmuszona z założonymi rękoma.
- Nie powiem, że jest inaczej, bo masz rację. – mruknąłem rozbawiony, kiedy ona unikała mojego wzroku. – Dlaczego się mnie boisz?
- Dlaczego myślisz, że się ciebie boje? – odpowiedziała pytaniem.
- Mowa ciała. – odparłem sucho, przypominając sobie, że kiedyś już na ten temat rozmawialiśmy. – Wiem, że wcale nie czujesz się ze mną tak źle, ale coś każe zachowywać ci ostrożność. Nie bój się mnie, nie jestem jakimś psychopatą.
- To że tak powiesz nie znaczy, że przestanę.
- Udowodnię ci, że przy mnie możesz czuć się swobodnie i robić to, na co masz ochotę.- zaoferowałem żarliwie, wyciągając w jej stronę ramię, aby pochwycić i ucałować jej dłoń, ale w miarę szybko, kiedy tylko zorientowałem się, co robię cofnąłem ruch.
- Niby jak? Wiesz, gdybyś był normalny może nawet dałabym ci mój numer telefonu.- nareszcie na jej twarzy pojawił się uśmiech, co prawda ironiczny, ale nadal do niego zaliczany.
- Nie potrzebuję twojego numeru telefonu, żeby wiedzieć gdzie jesteś. Zacznijmy od nowa. Wybierzesz się ze mną na przejażdżkę? – zapytałem Ją, wciąż pilnując się, żeby Jej nie dotknąć.
- Nie. Jestem w pracy. – spojrzała na mnie, otwierając szerzej oczy, zaskoczona.
- Ja płacę za twój indywidualny występ, równie dobrze mogę cię gdzieś zabrać.- wzruszyłem niewinnie ramionami.
- Dobrze wiesz, że nie tak to działa. – pokręciła z politowaniem głową, ale nie uciekło mojej uwadze, że lekko, prawie niedostrzegalnie uniosła kąciki ust do góry.
 - W porządku, powiedz mi co widziałaś w Los Angeles oprócz tej dziury? 
Żeby nareszcie stopić jej lodowate serce, wstałem z kanapy i podszedłem do jej głównego narzędzia pracy, przytrzymując się go i okręcając się wokoło. Zaśmiała się, co uznałem za dobry znak.
- Ta ''dziura'' ma całkiem niezły dochód i to moje źródło utrzymania. Nadziany chłoptaś jak ty, pewnie nie ma pojęcia o tym, jak ciężko jest zarobić na siebie. Poza tym nigdzie indziej nie dostanę takiej stawki jak w HG, kochanie. – znowu to słowo, którego wyuczyła się wypowiadać jak robot, beznamiętnie. Nie było w nim żadnego uczucia, było nieprawdziwe.
- Pozwól mi cię zabrać. Jeśli nie będzie ci się podobało, od razu odwiozę cie do domu. – poprosiłem i spojrzałem na nią błagając. – Proszę.- nalegałem.
- Dobrze, ale tylko dlatego, że dzisiaj nie zachowujesz się jak palant. – powiedziała po chwili namysłu. Wyciągnąłem do niej rękę, aby pomóc jej wstać z kanapy. – Poczekaj, przebiorę się i możemy jechać.
Wkrótce wyszła z garderoby w czarnej sukience z długimi rękawami. Przypięte na górnej jej części błyszczące srebrne, drobne kulki, podkreślały jej błyszczące w świetle żyrandoli oczy. Stukanie szpilek czerwonego koloru, zagłuszał miękki burgundowy dywan. Jej włosy były lekko podkręcone, zmazała z ust i oczu swój sceniczny, mocny makijaż, pokazując się taką, jaką kochałem ją najbardziej, bo to w tą twarz wpatrywałem się nocą, leżąc na łóżku i byłem najszczęśliwszym facetem na świecie. Podprowadziłem Ją nonszalancko do mojego czarnego lamborghini, pomogłem jej wygodnie rozsiąść się na fotelu pasażera. Zamknąłem drzwi kluczykiem i obszedłem samochód dookoła.
- Boisz się, że ucieknę? – spytała mnie, kiedy przekręcałem klucz w stacyjce.
- Jesteś nieprzewidywalna. – spojrzałem na nią i zatrzymałem wzrok na jej wyciągniętych nogach na masce.
 – Coś ci się nie podoba? Mam wysiąść? – uśmiechnęła się rozbawiona, westchnąłem i ugryzłem się w język. Przez tą sekundę miałem wrażenie, że wszystko jest tak jak dawniej. W końcu nie mogliśmy przeżyć bez drobnych sprzeczek choćby tydzień. To dodawało naszemu choremu związkowi pikanterii.
Zabrałem ją na najlepszą chińszczyznę w mieście. Po drodze napisałem Scootowi, żeby zamówił taksówkę. Pijany nie mógł zrobić dobrego wrażenia na Rachelle. Mógł palnąć coś głupiego. Pudełka z chińszczyzną były na tyle poręczne, że wyszliśmy z nimi na molo. Ten wieczór był naprawdę ciepły, ale widząc na odkrytych ramionach Rachelle, gęsią skórkę otuliłem Ją swoją kurtką. Zagryzłem wargę, przypominając sobie jak wycałowywałem jej obojczyki, a ona mruczała mi do ucha.
- Musisz wiedzieć, że ja naprawdę nie potrzebuję faceta. – spojrzała w moje oczy ze śmiertelną powagą. Mały kolczyk w jej uchu, na sekundę błysnął. Była taka przepiękna.
- W takim razie będę twoim najlepszym przyjacielem.- próbowałem jakoś przełknąć to ziarno goryczy, kiełkujące w mojej krtani.
- Nie wierzę w przyjaźń damsko męską z takimi facetami jak ty.- wsunęła do swoich ust kęs ryżu pałeczkami. Zeszliśmy drewnianymi schodami w dół na plażę. Zdjąłem buty i pozwoliłem jej się oprzeć o mój bark, aby ona pozbyła się szpilek. Poczułem jej zapach, przymknąłem oczy na parę sekund, powstrzymując się od dotknięcia nosem jej szyi. Piasek pod stopami wciąż był ciepły w nocy, podczas dnia niemiłosiernie parzył, powodując oparzenia.
- Jak ja, czyli jakimi? – zmarszczyłem brwi, zaintrygowany.
- Proszę Cię widziałeś siebie w lustrze? Po pijaku potrafię być nieobliczalna. – uśmiechnąłem się wspominając nasze wspólne momenty. Zamilkłem, nie pozwalając wybrzmieć cisnącemu mi się na usta ,,Wiem.’’ Pozwoliłem Jej dzielić się ze mną tym, czym chce. Nie wiedziałem ile tak pociągnę, trzymając ręce przy sobie. Cały czas pouczałem się w myślach, że ona myśli, że dopiero Ją poznaję. Dlatego udawałem zaskoczonego, na te słowa. Ucieszyłem się jednak, że wciąż jestem dla Niej atrakcyjny. To jakiś początek. Stanęła na jednym z masywnych dużych kamieni leżących na piaszczystym brzegu. Zsunęła z ramion moją kurtkę, która opadła na piasek. Wyciągnęła ręce na boki, wsłuchując się w szum fal. Zbliżyłem się do Niej, nie mogąc powstrzymać się od objęcia jej przez chwilę.
- Miałeś nie kombinować. – ostrzegła mnie, napinając wszystkie mięśnie. To było trudne, pozbycie się naturalnych odruchów, które ona interpretowała jako natarczywość.
- Nie kombinuję, po prostu nie chciałbym mieć wyrzutów sumienia jak potkniesz się o któryś z tych kamieni. Nie wiem czy masz zapewnione jakieś ubezpieczenie, a nie chciałbym trafić do więzienia.- byłem z siebie dumny, w przeciągu kilku minut stałem się mistrzem wykorzystywania okazji, by być bliżej niej.- O co właściwie chodzi z tym całowaniem w usta? – zapytałem zaciekawiony, stojąc do niej przodem na wyższym kamieniu.
- Kiedy podejmujesz taką pracę, szukasz sposobu , żeby nie zwariować. - zaczęła mówić powoli, namyślając się nad każdym słowem. - To jest moja granica, która pozwala mi odróżnić te wyjątkowe, prawdziwe momenty przyjemności od tych udawanych. Ten głupi pocałunek jest moją równowagą. Wiem, że to dziwne. – speszyła się, spoglądając w dół, a jej policzki nieznacznie się zarumieniły, zagryzła dolną wargę. Zawsze to w niej uwielbiałem, tą zniewalającą szczerość. 
- Nie uważam, żeby to było dziwne. Pocałuj mnie.
- Nie. – zeszła ze skały, a ja poczułem się zgorszony. - Czy ty w ogóle słuchasz tego, co do ciebie mówię? – spytała oburzona.
- Dlaczego? – zszedłem powoli z kamienia i zabrałem swoją kurtkę, wcześniej otrzepując ją z piachu, ale cały czas patrzyłem w jej oczy. - Boisz się, że możesz coś do mnie poczuć? – podpuszczałem ją, kiedy ruszyła wzdłuż brzegu.
- Wcale nie?! – wypuściła powietrze z nadętych policzków, które teraz były wyraźnie zaczerwienione.
 - Tak? Więc podejdź tu i udowodnij mi to! – nalegałem dalej, kiedy nagle zerwał się wiatr. Stanęła przez chwilę wyraźnie zastanawiając się nad czymś.
- Co wolisz, żebym cię nienawidziła czy nie znosiła? – spytała ze złością, kiedy wreszcie się do mnie obróciła.
- Nienawidzić brzmi lepiej. – mruknąłem, uśmiechając się. Szkoda, że tylko ja wiedziałem dlaczego. Przypomniałem sobie jedną obietnicę. W naszym przypadku istnieje cienka granica pomiędzy miłością a nienawiścią.



Zawsze mnie kochaj, nawet gdy mówię, że Cię nienawidzę.



- Dlaczego? – na to pytanie uśmiechnąłem się do niej szerzej, widząc ogrom jej zdezorientowania na twarzy. Jest taka ostra i stanowcza, a zarazem niewinna i bezbronna. Zakochiwałem się w niej na nowo, coraz bardziej.
- Kiedyś obiecałem coś mojej… przyjaciółce. – zaśmiałem się gorzko, patrząc w jej oczy. Nie wiedziałem, że to będzie tak cholernie boleć. Obiecałem, że już nigdy więcej Jej nie okłamię, ale wciąż nie wiedziałem, czy powinienem mówić jej o Nowym Yorku, Howardzie, okrucieństwie. Od momentu, w którym przyznała się, że nie potrafiłaby mnie zabić traktowałem ją jak moją najlepszą przyjaciółkę, później jak ukochaną, więc zakwalifikowałbym to jako prawdę, albo bardziej pół kłamstwo.
- Jaka ona jest? – spytała, stając na chwilę w miejscu, a ja cóż, utonąłem w jej przyciemnionych oczach.
- Kto? – spytałem zdezorientowany.
- Twoja przyjaciółka…
- Och, jesteście bardzo podobne. – moje gorzkie parsknięcie idealnie pasowało do tej sytuacji.





 ___________________________________

Yep, mam fazę na Eda ;) 
Naprawdę, jak tylko usłyszałam tą piosenkę,
 to widziała zrozpaczonego, biednego Justina
ze załzawionymi oczyma krzyczącego do Rachelle...
Potem druga zwrotka, kiedy śpiewa o tym, że 
nie ma innej dziewczyny jak ona, chociaż przebył cały świat 
i w końcu, kiedy pyta, czy ona ma tendencję do manipulowania ludźmi...
wybaczcie, ale musiała się tutaj pojawić.
Moje serduszko tego nie wytrzymało...
Nie wiem, czy to zauważyliście w tym rozdziale,
jak wiele Scoot wie o Justinie. 
Nie tylko on miał swoje sekrety.
Do następnego rozdziału! ; * <3 


3 komentarze:

  1. Jeju jaki świetny jest ten fanfik :o <3 Zapraszam również na moje tłumaczenie fanfiction z Justinem: http://adrenaline-tlumaczeniepl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń