Strony

sobota, 18 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ 15



,,Nienawidź i kochaj. '' 





,,Powinnam wiedzieć, że oszust pozostaje oszustem.
I oto tu jesteśmy.''*



Istnieje kilka wad mieszkania z dziewczyną, która tańczy w klubie nocnym. Jedną z nich jest jej przyzwyczajenie się do nagości. Rachelle nie miała żadnego problemu z afiszowaniem się nią, snując się po całym domu. Wchodzenie do kuchni w samej bieliźnie i rozpiętym szlafroku było jedną właśnie z tych rzeczy. Jadłem z chłopakami śniadanie, a ona zwyczajnie opierała się o ścianę, pytając czy zostały dla niej jakieś czekoladowe płatki, którymi przez nią się zakrztusiłem. Odpuściłem sobie śniadanie i doskoczyłem do niej, po drodze zahaczając ręką o głowę Marleya, który ślinił się na jej widok i nie mógł oderwać od niej wzroku tak jak reszta. Byłem niezmiernie wdzięczny, że Wilson chrząknął znacząco odrywając od nas wszystkie zbędne spojrzenia.
- Co ty robisz? – syknąłem, mając ją w tej chwili za niezdrową na umyśle, ciągnąc za materiał szlafroka i zawiązując go wokół jej ciała ciasno.
- Jestem głodna? – spytała sarkastycznie, przewracając oczami rozkapryszona. Znowu zmierzyłem ją wzrokiem, stwierdzając że to aksamitne gówno, ledwo zakrywa jej pośladki.
- Idź na górę i ubierz się, przyniosę ci coś. – podrapałem się po karku przegryzając dolną wargę.
- Jestem ubrana! – oburzyła się, a ja tylko pchnąłem ją delikatnie ku schodom, bo nadal było nas widać z kuchni, a mógłbym dać sobie uciąć rękę, że ta grobowa cisza w kuchni umożliwia podsłuchiwanie każdego pojedynczego słowa.
- Błagam, odpuść.- wyszeptałem jej do ucha, na co ona spojrzała na moje wybrzuszenie w spodniach, zarumieniła się zawstydzona i pobiegła do góry, oglądając się jeszcze na mnie przez ramię. Ta dziewczyna kiedyś doprowadzi mnie do zawału i przyznaję to ze stu procentową pewnością.
Kiedy po kilku minutach wszedłem do jej pokoju z miską pełną mleka i paczką jej ulubionych płatków, miałem wrażenie jakbyśmy cofnęli się w czasie. Jakbyśmy byli niewinnymi nastolatkami, między którymi coś jest. Troszczą się o siebie, ale wciąż nie nazywają tego związkiem, bo to niepoważne. Ta cała paplanina o tym, że można spotkać odpowiednią osobę w niewłaściwym czasie zaczęła mieć dla mnie sens. Gdybyśmy spotkali się jako dzieciaki, jestem pewien, że nie zeszlibyśmy na złą drogę. Nasza przyszłość wyglądałaby inaczej, nie wspominając już o tym, że moglibyśmy jakąś mieć. Przyglądałem jej się z uwagą, wierząc w to, że ona naprawdę mogłaby sprawić, że chciałbym się ustatkować i złapać na te całe ,,rodzinne życie,’’ zrobić gromadkę naszych kopii z trudem i radością wychowywać je i nazywać to szczęściem. Rachelle zabrała ode mnie miskę z płatkami, wysypując kilka z nich na pościel, na co zareagowała grymasem i bezceremonialnie zebrała je szybko wkładając od razu do buzi.
- No co? Zasada pięciu sekund. – warknęła, wiedząc doskonale że cały czas się jej przyglądam. Bylibyśmy bardzo nietradycyjnymi rodzicami, uśmiechnąłem się na tę myśl.  
- Nie o to chodzi. Po prostu dawno cię takiej nie widziałem.- westchnąłem szczerze, patrząc jak je.
- Jakiej? – uniosła na mnie brew, przez chwilę tracąc zainteresowanie posiłkiem.
- Zachowujesz się, jakby jedzenie było najważniejsze na świecie. Jesteś beztroska, dobrze cię taką widzieć. – założyłem ręce na piersi, nie próbując zmazać uśmiechu z twarzy.
- Bo tak jest! – zapewniła żarliwie, dłubiąc łyżką w misce. Spoważniała, kończąc jedzenie. - Jaka byłam wcześniej? Płaczliwa? Zastraszona?
- Bardziej nazwałbym ciebie odważną panikarą. – usiadłem obok niej na łóżku, kładąc ręce pod szyje i przymykając oczy. Powinienem być wyspany, ale niestety nie potrafię spać głębokim snem, kiedy nie czuję jej obok.
- Miałam nic nie wspominać, zanim nie spróbuję, ale nie mogę się doczekać, żeby ci powiedzieć… - przerwała na chwilę, odkładając pustą miskę. Otworzyłem jedno oko, dając jej znać, że wciąż jestem obecny i zaintrygowany tym, co zamierza mi powiedzieć. - Zadzwoniłam do doktora i zgodziłam się na terapię. Wiem ile cię to wszystko kosztuje i wreszcie rozumiem dlaczego się tak poświęcasz, a skoro już teraz ktoś próbuje mnie zabić, fajnie byłoby sobie przypomnieć, za co na to sobie zasłużyłam… - uśmiechnęła się, mówiąc radosnym tonem, próbując wmówić mi, że przywykła do obrotu spraw na tyle, by podchodzić do nich z dystansem, ale mnie wcale to nie bawiło.
- Rach, to oni powinni być martwi, nie ty. – powiedziałem, chwytając ją za dłoń i pocierając ją opuszkiem dłoni. Zabrała ją i machnęła tylko lekceważąco, jakby moje słowa ją obeszły, ale wiedziałem że to tylko kolejna maska.
- Mógłbyś ty albo któryś z chłopaków zawieźć mnie do kliniki przed pracą? – zapytała, na co ja pokiwałem głową uśmiechając się ponuro. Po raz kolejny miałem wątpliwości czy faktycznie powinienem znowu pozwalać jej przeżyć to piekło, na które nie zasłużyła.



*******


Nie potrafiłem wyczytać zupełnie nic z wyrazu jej twarzy, gdy wychodziła głównymi drzwiami ze szpitala w ręce ściskając szarą torebkę. Mrugnąłem światłami by zauważyła, gdzie stoję. Na parkingu stała masa samochodów, więc przed wizytą szybko wysiadła z samochodu, a ja przez dobre dziesięć minut objechałem cały kompleks, żeby wcisnąć się na jedyne wolne miejsce, które akurat było zwalniane.
- Nie chcę na razie o tym rozmawiać, więc nawet nie pytaj. – uprzedziła mnie na starcie, zajmując swoje miejsce i rzucając torebkę na tylne siedzenia. Kiwnąłem posłusznie głową i pojechaliśmy w ciszy pod klub.
Kłótnie pod tytułem ,,nie wchodź za mną do klubu, daj mi pracować’’ mieliśmy już za sobą, więc otworzyłem jej drzwi i wszedłem wejściem dla personelu, rzucając przyjazne spojrzenia znajomym twarzom.
- Teraz wszyscy mnie pytają, czy jesteś moim chłopakiem. – parsknęła cicho, chwytając mnie za rękaw. – Obstawiają już pierwsze zakłady.
- Daję trzysta dolców, że w końcu nim będę. – wyjąłem z kieszeni rulon banknotów, a ona tylko pokręciła głową z politowaniem i wcisnęła mi go z powrotem. Później już jej nie widziałem, bo nie mogłem wejść za nią do garderoby. W sumie mogłem, ale więcej wynikłoby z tego użerania się niż, to było warte. Przy barze siedział Scoot, do którego od razu zdecydowałem się dosiąść. Szczerzył się do Jessy, która patrzyła na niego maślanym wzrokiem.
- Cześć, ślicznotko. – przywitałem się uśmiechając się do niej zalotnie, wiedząc, że zdenerwuję tym Wilsona. Od razu spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Cześć, przystojniaku. Dla ciebie też czysta szkocka? – zapytała uprzejmie, nalewając alkoholu do szklanki.
- Nie dziękuję, dzisiaj spasuję. Chcę być trzeźwy.- powiedziałem, czekając aż obróci się do nas tyłem. - Scoot, pamiętasz po co tutaj jesteś? – zapytałem po cichu przyjaciela. Przytaknął, nieznacznie ruszając głową, nie odrywając wzroku od dziewczyny i oblizując nerwowo usta. Miałem mentalną ochotę uderzyć się w twarz, ale wywróciłem tylko oczami, nie wierząc że to właśnie jemu ufam najbardziej ze wszystkich, którzy mają za zadanie chronić moją dziewczynę. Jeszcze przez te całe amory, któremuś z nas się dostanie. Obróciłem się plecami do baru, dając im odrobinę prywatności. Wszystko przebiegało tak jak zwykle, dziewczyny miały próbę, później zaczęli przychodzić pierwsi goście, a potem wszyscy zgorączkowanie spoglądali na zegarki, odliczając do występu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, dobrze znana mi sylwetka ubrana w złote, cekinowe body z długim rękawem i czarną aksamitną maską, dobiegła do mnie, olewając powolny rytm piosenki.
- Zainspirowałeś mnie. – usłyszałem i poczułem jak musnęła czerwonymi ustami moje ucho. Uśmiechnąłem się lubieżnie, czując, że jej dłoń przemieszcza się wzdłuż mojego mostka, do mięśni brzucha.
- Tak? – zapytałem, widząc jak ukradkiem bierze mój napój ze stołu, po czym patrzy się na mnie z wyrzutem odkrywając że nie jest to drink, ale zwykły sok.
- Założyłam się z dziewczynami o nas. – powiedziała, przybliżając usta do moich.
- I na co postawiłaś? – zaśmiałem się, układając obie dłonie na jej krągłych biodrach.
- Nigdy się nie dowiesz.- szepnęła tajemniczo i puściła mi oko, wracając na scenę. Poczułem się trochę, jakbym był na haju, chociaż przecież w stu procentach byłem trzeźwy. Czy ona próbuje mnie uwieźć, czy tylko mi się wydawało? Na scenie patrzyła na mnie ostentacyjnie, ale po chwili coś innego zwróciło moją uwagę. Wydawało mi się, albo naprawdę usłyszałem strzał. Od razu usiłowałem sobie to wyperswadować, bo nie byłem w stanie tego usłyszeć przy tak głośnej muzyce. Zbyt głośnej, niż zazwyczaj. Rozejrzałem się uważniej dookoła.
Coś było nie tak ze światłem. Największy żyrandol przechylił się w dół niestabilnie wisząc nad sceną. Dziewczyny nadal tańczyły niewzruszone. Doświadczenie jednak podpowiadało mi, że jeśli słyszałem wystrzał, na który już od kilku lat byłem wyczulony, nie mogłem się mylić. Bez zastanowienia wbiegłem na scenę, widząc jak za mną podążają ochroniarze, próbowałem ich zatrzymać gestem dłoni. Wskoczyłem na scenę i chwyciłem Rachelle, odpychając ją na tył sceny, czując, że jeden z kryształowych kamieni przecina mi skórę na ramieniu. Muzyka przestała grać, ludzie zaczęli wydawać z siebie stłumione krzyki. Roberts, która w tam tej chwili znalazła się pode mną drżała, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc co się w ogóle wydarzyło.
- Jakim cudem ty tak szybko… - urwała w pół słowa, wychylając głowę i zerkając na żyrandol, który zniszczył parkiet sceny. Kiwnąłem, że rozumiem, zanim zdążyła dokończyć zdanie i badałem palcami jej policzki i usta. Serce rwało mi się w piersi na myśl o tym, że jeszcze chwila, a nie zdążyłbym jej uratować. Poczułem jej dłonie oplatające moją szyję. Jedna z nich natknęła się na moją ramę, na co odrobinę się skrzywiłem, mając nadzieję, że nie będzie w stanie tego zauważyć. Spojrzała na swoje palce brudne od mojej krwi. – Justin, ty krwawisz! – krzyknęła.
- Shh… Wszystko będzie dobrze. – powiedziałem, chcąc ją uspokoić. Wstałem i pomogłem jej to zrobić, kiwnąłem do Wilsona, który starał się do nas dostać, ale graniczyło to z cudem, bo przerażony tłum zaczął wychodzić. W zasadzie ludzie dzielili się na trzy grupy, tych co uciekają, tych, których przerażenie sparaliżowało, oraz tych którzy przez alkohol w ogóle nie ogarniali co się dzieje. Nie pozwoliłem ani sobie, ani Rachelle rozejrzeć się po scenie. Wyszedłem z nią za kulisy i zamknąłem się z nią w jednym ze składzików na zapleczu. Bardzo chciałem ją stąd zabrać, ale wiedziałem, że ten żyrandol nie mógł tak po prostu spaść. Ktoś mógł nas śledzić, więc zabranie jej do samochodu nie było wcale bezpieczną opcją. Musiałem wymyśleć dobry plan działania.
- Muszę tam iść! Muszę im pomóc! – krzyczała spanikowana, napierając na mnie swoim ciałem, ale ja tylko przytuliłem ją mocno.
- Posłuchaj, jest tam Wilson, pomoże im. Pójdziesz tam, kiedy będę pewien, że nic ci już nie grozi. Poczekamy. – mówiłem spokojnym głosem, głaszcząc ją po plecach.
- Czy ty sugerujesz, że to co się przed chwilą stało, jest moją winą?! – zapytała, powstrzymując krzyk rozpaczy, zamykając usta dłonią.
- Chciałbym kochanie, żeby to był tylko głupi przypadek. – ucałowałem ją w czoło i potarłem obie jej ręce. Wtuliliśmy się w siebie i staliśmy tak póki nie przestała drżeć i płakać.



*****



Okazało się, że na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Jedna z dziewczyn upadając złamała sobie nogę i zabrała ją karetka, ale tylko Roberts stała pod samym żyrandolem, więc tylko ją prawdopodobnie mógł zmiażdżyć. Cassidy zamknęła klub, ale wszyscy pracownicy zostali w środku, próbując dowiedzieć się jak to w ogóle mogło mieć miejsce. Policja przesłuchiwała pijanych klientów i przeglądała monitoring, otoczyła taśmą całą scenę. Stałem obok Rachelle z posępną miną, owiniętą w moją czarną kurtkę i Wilsona z pokerową miną.
- Wszystko jest sprawdzane na bieżąco, to niemożliwe, elektryk był tutaj zaledwie cztery dni temu. Co ja zrobię, jak zabiorą mi licencję? – żaliła się właścicielka, siedząc na jednym z barowych krzeseł z głową pochyloną do przodu. – Któraś z was mogła zginąć… - mówiła łamiącym głosem i urwała na chwilę obdarowując wzrokiem każdą z dziewczyn. -… w barze są nieuregulowane rachunki, to miejsce będzie skończone! – schowała twarz w dłoniach i posłuchała rady jednego z ochroniarzy, żeby odetchnęła. - Boże, jest tyle do zrobienia, a opiekunka Georga zaraz będzie do mnie dzwonić, muszę powiedzieć jej, żeby została z nim jeszcze parę godzin! – zerwała się jak oparzona z krzesła, mówiąc zrozpaczona do siebie i wyszła, prawdopodobnie, żeby wykonać telefon.
- Przesadza, to musi być jakiś przypadek. Ludzie nie przestaną przychodzić, przez takie gówno. – powiedział facet, który śpiewał w zespole. Wszyscy patrzyli na puste miejsce na suficie i dziurę w scenie z wystającym z niej żyrandolem, a później na Roberts, która cofnęła się o krok, chowając za mnie zawstydzona spojrzeniami.
- Dziewczyno, gdyby nie on leżałabyś pod tą stertą szkła. – odparła jedna, której nie znałem z imienia, ale miała wyjątkowo wredny wyraz twarzy.
- Niezły refleks. – powiedziała Candice, zmniejszając napięcie po wypowiedzianym zdaniu koleżanki, które brzmiało dokładnie tak jak myśli wszystkich wokół, którzy byli świadkami tego, co się stało. Podała mi butelkę whisky, stwierdzając po mojej minie, że tego potrzebuję, ale ja nie mogłem, więc podałem ją Wilsonowi, który przechylił ją zdecydowanie i podał dalej. Kiedy Cassidy wróciła z jeszcze bardziej zmartwioną miną, wszyscy zamilkli ponownie.
- Dziękuję wam, że zostaliście. Oczywiście każdy z was dostanie premię za to całe fiasko, które miało miejsce i normalnie zapłaconą stawkę. Przepraszam. Wracajcie do domu bezpiecznie. – powiedziała słabym głosem. Każdy ominął ją rzucając kilka słów pocieszenia i klepiąc ją po plecach, aż nie doszła nasza kolej. – Jenny, jesteś pewna, że nic ci nie jest? – zapytała zatroskana, przyglądając się jej.
- Nie, wszystko w porządku. – po tym zapewnieniu, poczułem na sobie ich spojrzenia.
- Tobie też dziękuję. Zadbaj o nią. –zwróciła się do mnie, uśmiechając się słabo. – Nie wiem co będzie jutro, czekajcie na wiadomości. – poinformowała i odeszła w stronę policjantów, zaczynając z nimi dyskutować. Krótko mówiąc nie pochwalali takich miejsc jak to i  będą sprawdzać wszystko, tylko po to by zamknąć interes. To będzie ciężka noc dla nas wszystkich.



******


Wróciliśmy do domu autem Wilsona. Siedział z nami, obejmując Rachelle, która patrzyła w palący się w kominku ogień. Chętnie zająłbym jego miejsce, ale Rachelle potrzebowała swojego przyjaciela. Już dawno zauważyłem, że im jakoś łatwiej jest odbudować dawną relację. Odkąd mieszkamy razem to z nim woli rozmawiać częściej. Może to dlatego, że nasze kłótnie bywają naprawdę męczące, a Wilson potrafił ją rozśmieszyć. Ja niestety nie byłem w stanie tego robić, bo jedyne co zajmowało moją głowę było nasze przetrwanie. Scoot ziewnął, szepcząc coś do ucha szatynki, na co ta tylko lekko się uśmiechnęła, wstał z kanapy i poszedł na górę. Zostałem w salonie z Roberts, która uparła się, że dzisiaj nie zaśnie. Nie powinienem się jej dziwić, skoro sam nie mogłem tego zrobić, ale ona potrzebowała odpocząć. Dowiedziałem się ze swoich źródeł, że ktoś majstrował przy oświetleniu bezpośrednio przed show, w momencie w którym zgasły światła. To mogło trwać najwyżej minutę, więc robotą zajmowali się profesjonaliści, co tylko jeszcze bardziej wzbudzało we mnie złe przeczucia. Byłem pewien, że to był zamach na życie Rachelle. Faceci z wytatuowanymi jaszczurkami szukali jej na poważnie. Miałem wątpliwości czy dzisiaj faktycznie chcieli ją zabić. Zdawali sobie sprawę, że też tam jestem, więc przewidzieli, że jej pomogę. Chcieli nas zastraszyć. Musiałem tylko ustalić do czego jej potrzebują. Najgorsze było to, że rozpoznali mnie, więc przy mnie nie jest już tak bezpieczna jak wcześniej.
Nad ranem ratowaliśmy się energetykami i mocną kawą.
- Już nawet te szmatławce o tym piszą, nie sądziłam, że nasz klub był tak sławny. – Rachelle rzuciła na stół kuchenny poranną gazetę, którą od razu pochwyciła Candice.
- Mamy przerąbane. – powiedziała, czytając nagłówek ,,Klubowa masakra.’’ Co za idioci wymyślają te tytuły? W końcu nikt nie zginął… jeszcze.



_______________________

Wróciłam z koncertu Eda i jakoś tak sam się napisał.
Cieszcie się ostatnimi dniami wakacji! 
(no chyba że studiujecie tak ja, więc luz, jeszcze
cały miesiąc xD)


*Anne Marie - Alarm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz