niedziela, 22 października 2017

ROZDZIAŁ 11




,,Wiem, że bez ciebie gorzej mi się śpi.’’




,,I know that dress is karma, perfume regret
You got me thinking 'bout when you were mine
And now I'm all up on ya, what you expect
But you're not coming home with me tonight
You just want attention
You don't want my heart {...}
I knew from the start ’’

Charlie Puth - Attention






Nie kocham jej, nie potrzebuję jej. Nie chcę jej nawet znać.– Dlaczego wmawiasz sobie te kłamstwa, patrząc jej w oczy? Miałem ochotę rozbić kubek z kawą temu Jamesowi na głowie, kiedy całował ją po szyi i ramionach przede mną. Siedzieliśmy w czwórkę razem przy białym stole. Ja naprzeciwko Rachelle, a Candice po mojej lewej. Ta druga zerkała na mnie rozbawiona, a Rachelle traktowała mnie jakbym był powietrzem. Nie patrzyła na mnie, uśmiechała się tylko w podłogę bez przerwy obdarowywana pieszczotami i komplementami Jamesa. Miałem jej to zniszczyć? Miała swoje normalne życie, o którym marzyła. Może taniec w klubie nocnym nie podchodzi pod normę, ale zawsze lepsze to niż brudne interesy. Czy ten cały James na nią zasługuje? Chociaż właściwie najpierw powinienem zapytać czy ona zasługuje na mnie. Einstein miał rację. Historia pełna jest kiepskich żartów. To był jeden z najgorszych poranków, kiedy człowiek trzeźwieje. Przestałem być pijany i stłumiony miłością. Cierpiałem. Przełykałem gorzką ślinę, bardziej gorzką kawą i poczułem się oszukany. Prawda jest taka, że nigdy nie zapytałem jej w prost czy kogoś ma. Nie chciałem tego wiedzieć, żeby nie czuć się tak jak teraz. Wyszedłem z mieszkania tylko jak skończyłem śniadanie. Odzyskałem swój samochód. Przemyślałem wszystkie za i przeciw. Po tym kolejny pobyt w hotelu wydawał mi się bezsensowny. Z bólem serca wróciłem do domu. Otworzyłem drzwi wejściowe spodziewając się jednego - zmartwionej i histerycznej blondynki.
 -Justin, jesteś już?- zawołała, a chwilę później wyszła na korytarz, trzymając ścierkę w ręce.- Zrobiłam twoje ulubione spaghetti. Wiesz, zdecydowałam się trochę zaszaleć i dodałam ostrej papryki i oliwek, myślę, że…- przerwałem Maddie, machając ręką i rozglądając się po pomieszczeniu. To był mój dom, a czułem się w nim jak intruz. Wszystkie babskie dekoracje mające dodać mu odrobiny przytulności i kobiecej ręki zagnieździły się w nim na dobre.
- Niepotrzebnie, wiesz, że to nic nie zmieni.- odparłem chłodnym wzrokiem, mijając ją i spoglądając na schody. Upuściła szmatkę na podłogę smutniejąc.
- Justin, proszę. Wiem, że nigdy nie pokochasz mnie tak jak pokochałeś ją.- Podeszła do mnie i ujęła w swoje dłonie moją twarz. Przebiegała po mojej twarzy nerwowym wzrokiem, tak jakby chciała zapamiętać każdy szczegół. – Ale jeśli istnieje, chociaż jakiś cień szansy, obiecuję, będę cierpliwa, bo naprawdę cię kocham. – opuszkami palców, przejechała czule po moich policzkach z lekkim zarostem.- Proszę, pozwól mi cię kochać. Pozwól mi pokazać tobie, jak wiele dla mnie znaczysz i na jak wiele zasługujesz. – uśmiechnęła się do mnie, a jej ręce przeniosły się na dłonie by je ścisnąć. Czy mógłbym chociaż uszczęśliwić ją, skoro Rachelle wydaje się być szczęśliwa u boku innego faceta?




Biegłem tak szybko jak tylko mogłem. Z moich włosów sączyły się krople deszczu. Wbiegałem w kałuże pluskając wodą na około. Starałem się nie obracać w tył. Uciekałem ostatnimi siłami. Zauważyłem pewien dom, który znałem z dzieciństwa. Nie miałem wyboru, zapukałem do drzwi. Kiedy przez kilka minut nikt nie otwierał, a niebo rozjaśniło się jak w dzień białym błyskiem,  w pobliżu rozniósł się kolejny grzmot pioruna. Spróbowałem ponownie dobić się do drzwi, tym razem bardziej zdecydowanie nie przestając, dopóki ktokolwiek mi nie otworzy, jak się okazało skutecznie.
- O matko, Justin… - usłyszałem w końcu, przyciskając rękę do zakrwawionego boku, widząc wystraszoną minę dziewczyny. – Wejdź.- pobladła na twarzy i zaprosiła mnie do środka, nadal będąc w szoku. Położyła ręce na moich ramionach i pomogła mi wejść, lekko podtrzymując. Kiedy zaprowadziła mnie do łazienki, upadłem na podłogę tracąc przytomność.




Wszedłem do kuchni, czując zapach ziół. Wiedziałem, że ona idzie za mną. Prawda była taka, że chociaż bardzo bym się starał, nie potrafiłem z nią przebywać. Sięgnąłem do jednej z szafek, wiszących na ścianie po szklankę i postawiłem ją z hukiem na wyspie kuchennej. 
- Myślisz, że masz do mnie jakieś specjalne prawo? – zapytałem, kiedy ona patrzyła się na mnie zdezorientowana. - Czy nie dociera do ciebie, że nic między nami nie ma? – patrzyłem w jej zapuchnięte od płaczu oczy z nadzieją, że w końcu odnajdę w nich zrozumienie. - Nie kocham cię!
- Justin, ale… my byliśmy szczęśliwi. – szła w moją stronę, gotowa zawiesić mi się na szyję, ale tym razem jej się to nie uda. Odsunąłem się od niej wyciągając ręce w przód w obronnym geście.
- Nie. – powiedziałem stanowczo. -  To ty byłaś szczęśliwa, bo robiłem wszystko, na co miałaś ochotę.  – wskazywałem na nią palcem, nie dopuszczając by znów mnie dotykała. - Odstawiłem ten cały teatrzyk, bo dzięki twojemu ojcu darowano mi życie. – przyznałem się. Byłem przekonany, że straciłem już wszystko, dlatego powiedziałem wreszcie to, co mnie dręczyło. Gdybym dzisiaj rano nie poczuł się skrzywdzony, może nie odważyłbym się skończyć tego chorego układu między mną a Maddie.  
- Nie mów tak, to boli. – wyjąkała ze łzami w oczach, próbując wziąć mnie na litość. Nie tym razem.
- Prawda czasem musi boleć.  – wyrzuciłem dosadnie, patrząc na nią ostrym wzrokiem. Spojrzała w okno, nie wytrzymując tego i przytknęła dłoń do ust. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Rozpłakała się na dobre. Zauważyła, że z jednego z garnków, w którym był makaron unosi się para. Zdjęła garnek z płyty grzewczej, nadal wstrząśnięta milczała, dopóki nie odnalazła sił w sobie, żeby obrócić się w moją stronę.
- Zaręczyny, to że mieszkaliśmy razem nic dla ciebie nie znaczy? – spytała, jąkając się i łapiąc gwałtownie oddech. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Zazwyczaj doprowadzałem ją do takiego stanu. Nie byłem z tego dumny, ale ile razy mogłem to z nią przerabiać? Nie była głupia, wiedziała, że ją ranię, a mimo to nie odchodziła, kiedy ją o to niemalże błagałem. Zachowywałem się jak bydlak, a ona to tolerowała, wierząc, że to chwila kryzysu. Tak, w ostatnim etapie naszych kłótni dochodziliśmy do ekspresji gniewu. 
 -  Ważna jest jakaś dupa, którą poznałeś na tych swoich wyjazdach! – machała rękoma, odnajdując nagle całą energię i przyjmując wojowniczą pozę. - Masz w ogóle jakiś kręgosłup moralny?! – spytała, patrząc na mnie z pogardą. Wypiłem całą szklankę wody na raz, czując że zaschło mi w gardle.
- Wyjazdy. – zakpiłem gorzko powtarzając to słowo i zaśmiałem jej się w twarz. – Myślałaś, że będę tu z tobą siedział? – wskazałem na fotele i zieloną kanapę stojącą po lewej stronie przy oknie obok stołu z krzesłami.  -  Kto jak kto, ale na pewno wywąchałaś już dawno, że uniknąłem kary, tylko dlatego, żeby im pomóc łapać takich jak ja!
- Właśnie, miałeś się zająć Howardem, a nie jakąś lalunią! – warknęła na mnie sfrustrowana.
- Och, nawet znasz nazwiska.- wysyczałem przez zęby. -  No pięknie, to ty nie masz skrupułów. Zmieniłaś się i przywłaszczyłaś sobie mnie jak własność . – zarzuciłem jej, patrząc jak krząta się po kuchni, zrywa z siebie fartuch i poprawia włosy. Kolejne wyzwisko w stronę mojej byłej i nie ręczę za siebie. - Powtórzę to po raz kolejny. Nie kocham cię. – powiedziałem pewnie i zdecydowanie. Maddie stanęła przede mną z nienawiścią wypisaną w jej oczach z których sączyły się łzy, nie trudząc się już by je ukryć. 
- Będziesz tego żałował. – zapowiedziała złowrogim tonem i wyszła trzaskając drzwiami. Nareszcie zostałem sam, we własnym domu. Usiadłem na fotelu wzdychając głęboko. Czułem , że to wszystko jednak mnie przerosło, chociaż chciałem by było dobrze. Wymyśliłem, że Roberts będzie szczęśliwa i bezpieczna, kiedy odejdę, a Maddie jest we mnie tak ślepo zakochana, że będę z nią, chociaż tego nie chcę, bo uważałem, że należy mi się kara za wszystkie złe czyny jakich się dopuściłem, a ona po tych wszystkich latach tęsknoty, zasługuje bym okazał jej odrobinę miłości nawet jeśli będzie fałszywa, to będzie ją cieszyć. Stwierdziłem, że w głębi duszy wszyscy mamy w swoim sercu coś z masochisty. Dlaczego? Jest kilka powodów, dla których ludzie chcą cierpieć. Pierwszym z nich jest miłość. Drugim jest ten moment w którym budzisz się i masz wrażenie, że twoje życie jest nudne i potrzebuje odrobiny dramaturgii. Sądzisz, że nie zasługujesz na to, co dostałeś albo jesteś powodem numer trzy, który cierpi dlatego, żeby o tym pamiętać i bardziej docenić chwile szczęścia.




********



Nie widziałem się z Rachelle od tygodni. Z jakiegoś powodu nadal zostałem w Los Angeles. Jeśli jej nie było w NY to i ja nie miałem po co tam wracać. Nie odezwała się od tamtego poranka. Musiało być jej głupio. Nie odwiedzałem już Harvey Girls, bo zaszyłem się w swoim domu na dobre. Maddie nie wracała, z jednej strony mnie to martwiło, z drugiej strony wiedziałem, że córka gubernatora ma dużo znajomych, którzy pewnie przyjęli ją, biedną i porzuconą do swoich zamożnych rezydencji, w których brak imprezy z dużą ilością wykwintnego alkoholu, jedzenia i dekoracji co najmniej trzy razy w tygodniu to poważny problem.
Zanim stanąłem przed drzwiami mieszkania z piętnaście razy zmieniałem zdanie, czy aby nie lepiej wrócić do samochodu. Bardzo się jednak zawiodłem, znajdując w sobie odwagę, by zadzwonić dzwonkiem. Otworzyła mi drzwi Candice.
- Rachelle tutaj nie ma, James gdzieś ją zabrał. – oznajmiła, bez żadnego przywitania. To w niej nawet lubiłem. Była konkretna i nie owijała w bawełnę. Szkoda było jej na to czasu.  Podziękowałem jej i zrezygnowany obróciłem się w stronę schodów. Kiedy zdążyłem postawić jeden krok w dół, usłyszałem znowu głos przyjaciółki mojej byłej dziewczyny.- Kochasz ją? – na to pytanie zesztywniałem i spojrzałem się przez ramię na Swanepoel.
- Cholernie. – przyznałem szczerze, patrząc w jej oczy, które nie przyjęłyby kłamstwa. Zależało jej na Roberts tak samo jak mi. Jej spojrzenie złagodniało.
- To walcz o nią. James to dziwkarz, w końcu ją skrzywdzi. – doradziła, niemal wypluwając jego imię jak obelgę. Nigdy nie będę darzył go sympatią podobnie jak ona. - Z jakiegoś powodu musiałeś ją odnaleźć. – dodała uśmiechając się do mnie na pocieszenie. To miło z jej strony, w końcu była świadkiem tego poranka, w którym tak bardzo się męczyłem, widząc ją z innym facetem.
- Dziękuję, Candice. – odpowiedziałem szczerze wdzięczny i poczułem ulgę, słysząc jej radę. Może nie wszystko jeszcze jest przekreślone?
Długo zastanawiałem się co zrobić. Najlepiej byłoby zdemaskować Jamesa, łapiąc go na gorącym uczynku. Wiedziałem na pewno, że nie będę udawał jego przyjaciela i poznawał go bliżej. Wzdrygnąłem się na tą niedorzeczną myśl. Jednocześnie nie mogę długo czekać, aż podwinie mu się noga, bo zwyczajnie zwariuje na myśl o tym, że mija kolejny tydzień, kiedy on z nią przebywa i się do niej wdzięczy. Znalem ją najlepiej, kochałem z całym bagażem problemów, zależało mi na niej, chociaż nie powinno. Obiecałem jej, że będę ją chronił i nie pozwolę by stała jej się krzywda. Będę się tego trzymał, chociaż ten jeden cholerny raz nieświadomie ją złamałem.
Spałem w swojej sypialni, kiedy nagle obudził mnie telefon w środku nocy.
- Justin? Możesz przyjechać po mnie teraz? Proszę, potrzebuję twojej pomocy. Mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, a raczej na pewno. Dzwonię z budki telefonicznej. – kiedy usłyszałem ten głos, serce zabiło mi mocniej i momentalnie się obudziłem.
- Gdzie jesteś? – spytałem, od razu podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Przed klubem.- odpowiedziała, łamiącym się głosem. Wyobrażałem sobie ją, trzęsącą się ze strachu i kulącą w budce telefonicznej, rozglądającą się na boki.
 - Już jadę. – powiedziałem i rozłączyłem się. Ubrałem pierwsze jeansy, które dostałem w swoje ręce na bokserki, w których spałem i zerwałem w biegu bluzę z wieszaka przy wejściu, zapominając zamknąć drzwi na klucz. Jadąc do klubu kilkakrotnie przekroczyłem prędkość, bo ulice były puste, a większość świateł nie działała. Z duszą na ramieniu minąłem kilka ostatnich przecznic. Zatrzymałem się przy budce telefonicznej, kiedy zauważyłem nie poprawnie pozostawioną słuchawkę owionął mnie strach. Gdzie jesteś do cholery?  Rozejrzałem się dookoła, jeden z koszów na śmieci był przewrócony, telebim z reklamami na dachu sklepu monopolowego obok zepsuł się, a jego ekran był pęknięty. Na pierwszy rzut oka nikogo na ulicy nie było.
- Justin? – usłyszałem słaby głos z  lewego rogu, spojrzałem w tamtym kierunku. Z cienia budynku wyłoniła się kobieca sylwetka. To była Rachelle, ubrana w czarny sweter i ciemnoniebieskie jeansy. Odetchnąłem z ulgą i pobiegłem do niej przytulając ją mocno.
- Jesteś! Dzięki Bogu, nic Ci nie jest, wszystko w porządku?! – objąłem delikatnie jej twarz w swoje dłonie, oglądając ją dokładnie czy nie ma skaleczeń. Oboje sapaliśmy jakbyśmy właśnie przebiegli maraton. Później uniosłem jej dłonie oglądając je od wewnętrznej i zewnętrznej strony.
- Nie, nic mi nie jest, dziękuje że przyjechałeś.- mówiła przejęta w międzyczasie, kręcąc głową przecząco. – Jakiś mężczyzna szedł za mną, od kiedy wyszłam z klubu. Nie chciałam iść do domu, żeby wiedział, gdzie mieszkam. Próbowałam go zgubić, dzwoniłam do Jamesa, ale powiedział że mam paranoję. Pomyślałam, że może ma rację, ale po tym czego dowiedziałam się w hotelu zadzwoniłam do ciebie i schowałam się tam.
-  Dobrze zrobiłaś. – Wsunąłem rękę w jej włosy i wtuliłem jej głowę w moją pierś, chcąc ją uspokoić. - Opisz mi jak on wyglądał. – poprosiłem, kiedy w końcu trochę się uspokoiła.
- Blondyn, umięśniony, niebieskie oczy… - Zmarszczyła brwi usiłując przypomnieć sobie jeszcze coś charakterystycznego. - Ma tatuaż z jaszczurką na ręce. – Otworzyła szeroko oczy, otulając się ramionami jakby było jej zimno, naciągając rękawy swetra na palce. Eureka.
- Charles.- syknąłem do siebie, kontrolując pobieżnie czy nie ma nikogo podejrzanego w okolicy
- Kto? Wiesz, kim on jest? – spytała chwytając kurczowo moje ramiona.  Spojrzałem na nią z góry, nie ukrywając czułości. Trzymałem w ramionach mój skarb z wielką ulgą. Bardzo się bałem o nią, że nie zdążę i znowu będę musiał jej szukać.
- Gościem, który chce cię zabić. – odpowiedziałem niechętnie, uznając że zrobienie z tego tajemnicy, może jej tylko zaszkodzić. – Chodź, zabiorę cię do domu. – oznajmiłem kojącym głosem, nie pozwalając jej wpaść w kolejny atak paniki. Objąłem ją ramieniem i podprowadziłem do samochodu.
- Dlaczego nie przychodzisz już do klubu? To przeze mnie? – spytała chyba z żalem. Nie patrzyła na mnie tylko spuściła wzrok w dół. Czuła się winna. Chciałem odpowiedzieć ,, To nie do końca tak,’’ ale właśnie tak było. Nie odpowiedziałem więc nic, tylko pogłaskałem ją po spiętych plecach. Nie odwiedzałem już tego klubu, bo obawiałem się, że oglądając jej ciało nie będę mógł przestać myśleć, że należy do jakiegoś innego mężczyzny. Co więcej, nie chciałem spotkać tam jego, tego szczęściarza, który ją zdobył, bo prędzej czy później po konkretnej jak na moją głowę ilości alkoholu dałbym mu po mordzie nawet bez powodu.
 – Muszę zadzwonić do Scoota, nie masz nic przeciwko? – spytałem zanim ruszyliśmy. Pokiwała głową na nie i odwróciła wzrok w szybę, naciskając przycisk blokowania drzwi. Poczekałem kilka sekund zanim odbierze. Wiedziałem, że nie śpi, nadzoruje pewnie dostawy.
- Justin, dobrze, że dzwonisz.- westchnął w słuchawkę, wyraźnie zmęczony, ale nie miał pewnie nawet czasu, żeby to sobie uświadomić. - Wiem kto stoi za napadem. Nie mam dobrych wieści. Ten gość jest w Los Angeles. – mówił jak zwykle szybko i energicznie. Nie wiedziałem czy parsknąć śmiechem czy pozostawić to bez komentarza.
- Niech zgadnę, ma jaszczurkę na ramieniu? – spytałem z ironią, opierając się wygodnie o oparcie fotelu.
- Skąd wiedziałeś?! – krzyknął w słuchawkę zdumiony. - Gadaj, co o nim wiesz?
- O nim niewiele, ale Charles wie o wszystkim. Wie, że Howard nie popełnił samobójstwa. Śledził Rachelle, uprzedzając twoje pytanie jakimś cudem nic jej nie jest. – dodałem, zanim zasypał mnie pytaniami.
Nie podobało mi się to. Charles miał zbyt duże plecy, żeby ona mogła mu tak po prostu się schować. Na nasze nieszczęście znalazł ją, ale najwidoczniej dzisiaj nie chciał jej skrzywdzić, bo inaczej już nie byłoby jej tutaj.
 – Wcześniej groził nam, że nas sprzątnie, jeśli nie zostawimy Howard Company w spokoju. Jak widać skądś wie, że jednak tego nie zrobiliśmy. Skontaktuj się z Monique, ode mnie nie odbiera telefonu. - Rachelle zaczęła mnie uderzać w rękę z szeroko otwartymi  oczami. – Muszę kończyć. – rozłączyłem się szybko, patrząc na jej minę oniemiałem. - Przypomniałaś sobie coś? ! – zapytałem oszołomiony, obracając się do niej.
- Nie do końca, to jakiś przebłysk. Nie wiem, ale znam skądś to imię. – mruknęła, wpatrując się w moje oczy. – Znaczy, próbuję połączyć je z jakąś osobą, którą wiem, że znam, ale nie mam pojęcia jak ona wygląda.
- Możesz się z nią spotkać, wiesz? – zaproponowałem od razu, nie tracąc czasu.
- W porządku. – przełknęła ślinę i wzruszyła ramionami. Stresowała się spotkaniem z przeszłością, ale chyba dotarło do niej, że ona i tak ją dogoni. Wiedziałem, że już więcej nie mogę spuszczać z niej oczu. Jak zwykle, kiedy zapomniałem o jej bezpieczeństwie, Charles nagle ją odnalazł. Było gorzej niż źle, tym bardziej że Roberts nadal niczego nie pamiętała. Pozostało nam tylko cieszyć się z jednego przebłysku.




*******



Przyjechałem do  małego miasteczka, w którym mieszkała Monique z rana. Wychodziła właśnie z kościoła z niedzielnej mszy. Budynek znajdował się na środku parku otoczonego dróżkami z szarych kamieni. Poranek był tutaj pochmurny. 
- Monique! – krzyknąłem za nią. Zatrzymała się dostrzegając mnie z boku, opartego o samochód. 
- Cześć, dupku.- przywitała się z nieznacznym uśmiechem, podchodząc do mnie.
- Jak trwoga to do Boga. – zakpiłem, przejeżdżając wzrokiem po budynku z którego wyszła. To chyba najbogatszy w całym miasteczku. Jest nowoczesny i nie dotknięty zniszczeniami. Kolorowe witraże sięgają od podłogi do sufitu, gdzie zaczyna się dzwonnica. Ręka dziewczyny mocniej zacisnęła się na pasku jej brązowej torebki, zawieszonej na ramieniu.
- Dzisiaj urodziny Mike’a,  powinieneś o tym wiedzieć. – syknęła mi w twarz, a w jej oczach pojawiły się łzy. Jak taki człowiek jak on,  zasłużył sobie na to, żeby jego siostra, którą wykorzystywał przez całe życie tak bardzo go kochała, po dwóch latach od jego śmierci nadal wzruszała się na samo wspomnienie o nim . – Zapewniam was, że w niebie jest większa radość z jednego zagubionego grzesznika, który się opamięta i wróci do Boga, niż z dziewięćdziesięciu prawych, którzy nie zbłądzili!*- zacytowała o ile się nie mylę jedną przypowieść z Biblii.-  Skoro tak, na nic nie licz. Skończyłam z tobą, z wami. – warknęła na mnie chcąc już odejść w przeciwnym kierunku.  
- Jesteś nadwrażliwa, po prostu jestem w szoku, że tutaj cię znajduję. Przestaję żartować, w porządku?  - chwyciłem jej łokieć, nie dając za wygraną. - Musimy szybciej przywrócić Rachelle pamięć. Grozi jej niebezpieczeństwo. Jesteś gotowa, spotkać się z nią dzisiaj? – spytałem, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
- Chyba sobie żartujesz.- prychnęła patrząc na mnie zszokowana. Wiedziała, że nie żartuję, ale miała nadzieję, że odpuszczę.
- Chciałbym, ale sprawy wyglądają poważnie.
- Nie zrobię tego dzisiaj. Na pewno n i e. Nie zmusisz mnie. – wycofała się o kilka kroków i założyła ręce na piersi. – Miałam w planach jechać dzisiaj na cmentarz. Obiecuję, że pojutrze przyjadę do Los Angeles i z nią porozmawiam. Tylko nie dziś.
Wiedziałem, że już zdecydowała. Nie pamiętałem o urodzinach jej brata. W tym wypadku musiałem to uszanować i zrezygnować. Po tym wszystkim należał jej się ode mnie chociaż spokój, kiedy chce w pewien sposób uczcić pamięć o swoim bracie. Z pewnością jest to dla niej trudny dzień. Monique obiecała, że zadzwoni do mnie jak tylko znajdzie się w LA. Zaoferowałem jej nawet by została u mnie w domu, z cichą nadzieją że wtedy Maddie nie odważy do niego się wrócić.
Do miasta aniołów wróciłem pod wieczór. Musiałem podjechać do klubu. Założyłem, że od paru godzin dziewczyny mają próby. Przy okazji napiłbym się czegoś porządnego, bo przypomnienie mi o urodzinach Mike’a wywołało niemałe poczucie winy. Nie dlatego, że on nie żyje, bo za to nigdy nie przeproszę. Było to jedyne dobre rozwiązanie. Tylko dlatego, że jego siostra przez to cierpi. Była silna i ruszyła do przodu, ale mimo wszystko to siedzi w niej głęboko. Gdyby pozwoliła nam przy sobie być, to możliwe że lepiej zniosłaby jego śmierć. Na pewno nie pozwoliłaby Rachelle mnie odszukać. Na mnie wciąż byłaby wściekła, ale jej by wybaczyła, chociaż sama jeszcze nie jest tego pewna. 
Byłem już nieco zamroczony alkoholem, kiedy dziewczyny pojawiły się na scenie ubrane były w seksowną czerwoną bieliznę z koronką. Miały na sobie pół przeźroczyste halki w czarnym kolorze, które finezyjnie układały się na ich ciałach przez pracę wentylatorów wbudowanych w scenę. Wszystkie wylegiwały się na wielkiej trzypiętrowej różowej kanapie, która kręciła się dookoła. W rękach trzymały wachlarze z ptasich czarnych piór. Światło grało na ich twarzach. Zastygły w swoich pozach nie poruszając się, dopóki muzyka nie zaczęła grać. Jedyny ruchem dostrzegalnym na scenie przez kilka minut napięcia były powiewające pióra. Zabrzmiało Feeling Good Niny Simone. Na każde pstryknięcie i mocniejsze uderzenie basu, zmieniały pozycję wijąc się obok siebie na kanapie. Ocierały się o nią jak kotki, a ruchy miały zwinne i nieco agresywne. W odpowiedniej kolejności zaczęły wstawiać z puszystej kanapy, która nie przestawała się kręcić w koło jak pozytywka. Każdej z nich towarzyszył wtedy dodatkowy akompaniament w postaci gwizdów i oklasków rozochoconej publiczności. W rytmie podnosiły do góry zgrabne nogi, wysmarowane samoopalaczem, odkrywając kusząco wnętrze ud, które przed wdzięcznym widokiem mężczyzn chronił cienki pasek czerwonego materiału ich majtek. W klubie zrobiło się gorąco i duszono, dym pochłonął już pół sali. Harveys Girls niewinnie stały przy rurach wachlując się piórami. Próbowałem znaleźć Roberts, ale nie mogłem jej odróżnić pośród dziewczyn. Na jej miejscu, które zwykle zajmowała, kręciła się na rurze ta ruda, która spodobała się Wilsonowi. Zmarszczyłem brwi i uderzyłem się w policzek na otrzeźwienie. Nic z tego, Rachelle nie było na scenie. Poczekałem, aż występ się skończy, od razu dając kilka banknotów jednej ze ślicznotek, zanim usiadła mi na kolana. Może po tym wszystkim, Rachelle źle się czuła, może pomaga kelnerkom, albo tylko tańczy indywidualnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Zacisnąłem pięści na tę myśl. Przyglądałem się wszystkim kelnerkom i barmance, kilka minut później złapałem Jess, która mi się nawinęła. Pomagała przy sprzątaniu po klientach.
- Gdzie jest Rachelle? – zapytałem, stając za nią. Podskoczyła w miejscu wystraszona.
- O to ty, dawno Cię tutaj nie było. – Wywróciłem oczami, przekonując się że faktycznie stałem się w tym klubie legendą. To chyba wcale dobrze o mnie nie świadczy. – Rachelle nie przyszła dzisiaj do pracy. – oznajmiła smutno, zabierając szklanki z jednego ze stolików na tacę, kiedy miałem odejść zaczepiła mnie jeszcze. – Pozdrów swojego kumpla i powiedz, że czekam na telefon.
Kiwnąłem głową, nie chcąc informować jej, że Scoota nie ma już w Los Angeles i prawdopodobnie już o niej zapomniał. Wybiegłem z klubu ze złymi przeczuciami. Bardzo szybko znalazłem się pod jej domem i zapukałem do drzwi.
- Nie było cię dzisiaj w pracy... bałem się... musiałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku.- powiedziałem na jednym wydechu, drapiąc się po głowie z zakłopotaniem. Zachowywałem się jak narwany, zbyt często ją nachodziłem. Dopiero teraz dotarł do mnie jeden ważny szczegół. Roberts ubrana w satynową, brzoskwiniową piżamę. Jej policzki zarumieniły się z zawstydzenia. Dłonią leniwie masowała kark, opierając się o wpół otwarte drzwi. Pewnie ten kretyn też tu jest - pomyślałem w porę wściekły i zazdrosny.
- Nic mi nie jest, wzięłam wolne. - uśmiechnęła się do mnie tym najpiękniejszym z uroczych uśmieszków. Przejechała paznokciami po mokrych włosach, zapewne pachnących lawendowym szamponem. -  Myślałam że to Candice, ale przed chwilą dostałam od niej wiadomość, że jak zwykle będzie dopiero rano. Trochę boję się zostawać sama na noc, przez tego faceta z jaszczurką na ręce. – zacięła się, przyglądając się mi uważnie i przegryzając kawałek dolnej wargi. - Może zostaniesz na noc?







* fragment ,,Przypowieści o zagubionej owcy.’’ z ewangelii wg św. Łukasza








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz