,,Wiem, że bez
ciebie gorzej mi się śpi.’’
,,I know that dress is karma, perfume
regret
You got me thinking 'bout when you were
mine
And now I'm all up on ya, what you expect
But you're not coming home with me tonight
You just want attention
You don't want my heart {...}
I knew from the start ’’
Charlie Puth - Attention
Nie
kocham jej, nie potrzebuję jej. Nie chcę jej nawet znać.– Dlaczego wmawiasz sobie te kłamstwa, patrząc jej w oczy? Miałem
ochotę rozbić kubek z kawą temu Jamesowi na głowie, kiedy całował ją po szyi i
ramionach przede mną. Siedzieliśmy w czwórkę razem przy białym stole. Ja
naprzeciwko Rachelle, a Candice po mojej lewej. Ta druga zerkała na mnie
rozbawiona, a Rachelle traktowała mnie jakbym był powietrzem. Nie patrzyła na
mnie, uśmiechała się tylko w podłogę bez przerwy obdarowywana pieszczotami i
komplementami Jamesa. Miałem jej to zniszczyć? Miała swoje normalne życie, o
którym marzyła. Może taniec w klubie nocnym nie podchodzi pod normę, ale zawsze
lepsze to niż brudne interesy. Czy ten cały James na nią zasługuje? Chociaż
właściwie najpierw powinienem zapytać czy ona zasługuje na mnie. Einstein miał
rację. Historia pełna jest kiepskich żartów. To był jeden z najgorszych
poranków, kiedy człowiek trzeźwieje. Przestałem być pijany i stłumiony
miłością. Cierpiałem. Przełykałem gorzką ślinę, bardziej gorzką kawą i poczułem
się oszukany. Prawda jest taka, że nigdy nie zapytałem jej w prost czy kogoś
ma. Nie chciałem tego wiedzieć, żeby nie czuć się tak jak teraz. Wyszedłem z
mieszkania tylko jak skończyłem śniadanie. Odzyskałem swój samochód.
Przemyślałem wszystkie za i przeciw. Po tym kolejny pobyt w hotelu wydawał mi
się bezsensowny. Z bólem serca wróciłem do domu. Otworzyłem drzwi wejściowe
spodziewając się jednego - zmartwionej i histerycznej blondynki.
-Justin, jesteś już?- zawołała, a chwilę
później wyszła na korytarz, trzymając ścierkę w ręce.- Zrobiłam twoje ulubione
spaghetti. Wiesz, zdecydowałam się trochę zaszaleć i dodałam ostrej papryki i
oliwek, myślę, że…- przerwałem Maddie, machając ręką i rozglądając się po
pomieszczeniu. To był mój dom, a czułem się w nim jak intruz. Wszystkie babskie
dekoracje mające dodać mu odrobiny przytulności i kobiecej ręki zagnieździły
się w nim na dobre.
-
Niepotrzebnie, wiesz, że to nic nie zmieni.- odparłem chłodnym wzrokiem,
mijając ją i spoglądając na schody. Upuściła szmatkę na podłogę smutniejąc.
-
Justin, proszę. Wiem, że nigdy nie pokochasz mnie tak jak pokochałeś ją.- Podeszła do mnie i
ujęła w swoje dłonie moją twarz. Przebiegała po mojej twarzy nerwowym wzrokiem,
tak jakby chciała zapamiętać każdy szczegół. – Ale jeśli istnieje, chociaż
jakiś cień szansy, obiecuję, będę cierpliwa, bo naprawdę cię kocham. –
opuszkami palców, przejechała czule po moich policzkach z lekkim zarostem.-
Proszę, pozwól mi cię kochać. Pozwól mi pokazać tobie, jak wiele dla mnie
znaczysz i na jak wiele zasługujesz. – uśmiechnęła się do mnie, a jej ręce
przeniosły się na dłonie by je ścisnąć. Czy mógłbym chociaż uszczęśliwić ją,
skoro Rachelle wydaje się być szczęśliwa u boku innego faceta?
Biegłem tak szybko jak tylko mogłem. Z
moich włosów sączyły się krople deszczu. Wbiegałem w kałuże pluskając wodą na
około. Starałem się nie obracać w tył. Uciekałem ostatnimi siłami. Zauważyłem
pewien dom, który znałem z dzieciństwa. Nie miałem wyboru, zapukałem do drzwi.
Kiedy przez kilka minut nikt nie otwierał, a niebo rozjaśniło się jak w dzień
białym błyskiem, w pobliżu rozniósł się
kolejny grzmot pioruna. Spróbowałem ponownie dobić się do drzwi, tym razem bardziej
zdecydowanie nie przestając, dopóki ktokolwiek mi nie otworzy, jak się okazało
skutecznie.
- O matko, Justin… - usłyszałem w
końcu, przyciskając rękę do zakrwawionego boku, widząc wystraszoną minę
dziewczyny. – Wejdź.- pobladła na twarzy i zaprosiła mnie do środka, nadal będąc w szoku. Położyła
ręce na moich ramionach i pomogła mi wejść, lekko podtrzymując. Kiedy
zaprowadziła mnie do łazienki, upadłem na podłogę tracąc przytomność.
Wszedłem
do kuchni, czując zapach ziół. Wiedziałem, że ona idzie za mną. Prawda była
taka, że chociaż bardzo bym się starał, nie potrafiłem z nią przebywać.
Sięgnąłem do jednej z szafek, wiszących na ścianie po szklankę i postawiłem ją z hukiem na wyspie
kuchennej.
-
Myślisz, że masz do mnie jakieś specjalne prawo? – zapytałem, kiedy ona
patrzyła się na mnie zdezorientowana. - Czy nie dociera do ciebie, że nic
między nami nie ma? – patrzyłem w jej zapuchnięte od płaczu oczy z nadzieją, że
w końcu odnajdę w nich zrozumienie. - Nie kocham cię!
-
Justin, ale… my byliśmy szczęśliwi. – szła w moją stronę, gotowa zawiesić mi
się na szyję, ale tym razem jej się to nie uda. Odsunąłem się od niej
wyciągając ręce w przód w obronnym geście.
-
Nie. – powiedziałem stanowczo. - To ty
byłaś szczęśliwa, bo robiłem wszystko, na co miałaś ochotę. – wskazywałem na nią palcem, nie dopuszczając
by znów mnie dotykała. - Odstawiłem ten cały teatrzyk, bo dzięki twojemu ojcu
darowano mi życie. – przyznałem się. Byłem przekonany, że straciłem już
wszystko, dlatego powiedziałem wreszcie to, co mnie dręczyło. Gdybym dzisiaj rano nie poczuł się skrzywdzony, może nie odważyłbym się skończyć tego chorego układu między mną a Maddie.
-
Nie mów tak, to boli. – wyjąkała ze łzami w oczach, próbując wziąć mnie na
litość. Nie tym razem.
-
Prawda czasem musi boleć. – wyrzuciłem
dosadnie, patrząc na nią ostrym wzrokiem. Spojrzała w okno, nie wytrzymując
tego i przytknęła dłoń do ust. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Rozpłakała się
na dobre. Zauważyła, że z jednego z garnków, w którym był makaron unosi się
para. Zdjęła garnek z płyty grzewczej, nadal wstrząśnięta milczała, dopóki nie
odnalazła sił w sobie, żeby obrócić się w moją stronę.
-
Zaręczyny, to że mieszkaliśmy razem nic dla ciebie nie znaczy? – spytała,
jąkając się i łapiąc gwałtownie oddech. Wyglądała jak siedem nieszczęść.
Zazwyczaj doprowadzałem ją do takiego stanu. Nie byłem z tego dumny, ale ile
razy mogłem to z nią przerabiać? Nie była głupia, wiedziała, że ją ranię, a
mimo to nie odchodziła, kiedy ją o to niemalże błagałem. Zachowywałem się jak
bydlak, a ona to tolerowała, wierząc, że to chwila kryzysu. Tak, w ostatnim
etapie naszych kłótni dochodziliśmy do ekspresji gniewu.
- Ważna jest jakaś dupa, którą poznałeś na tych swoich wyjazdach! – machała rękoma, odnajdując nagle całą energię i przyjmując wojowniczą pozę. - Masz w ogóle jakiś kręgosłup moralny?! – spytała, patrząc na mnie z pogardą. Wypiłem całą szklankę wody na raz, czując że zaschło mi w gardle.
- Ważna jest jakaś dupa, którą poznałeś na tych swoich wyjazdach! – machała rękoma, odnajdując nagle całą energię i przyjmując wojowniczą pozę. - Masz w ogóle jakiś kręgosłup moralny?! – spytała, patrząc na mnie z pogardą. Wypiłem całą szklankę wody na raz, czując że zaschło mi w gardle.
-
Wyjazdy. – zakpiłem gorzko powtarzając to słowo i zaśmiałem jej się w twarz. –
Myślałaś, że będę tu z tobą siedział? – wskazałem na fotele i zieloną kanapę
stojącą po lewej stronie przy oknie obok stołu z krzesłami. - Kto
jak kto, ale na pewno wywąchałaś już dawno, że uniknąłem kary, tylko dlatego,
żeby im pomóc łapać takich jak ja!
-
Właśnie, miałeś się zająć Howardem, a nie jakąś lalunią! – warknęła na mnie
sfrustrowana.
-
Och, nawet znasz nazwiska.- wysyczałem przez zęby. - No pięknie, to ty nie masz skrupułów. Zmieniłaś
się i przywłaszczyłaś sobie mnie jak własność . – zarzuciłem jej, patrząc jak
krząta się po kuchni, zrywa z siebie fartuch i poprawia włosy. Kolejne wyzwisko w stronę mojej byłej i nie ręczę za siebie. - Powtórzę to po
raz kolejny. Nie kocham cię. – powiedziałem pewnie i zdecydowanie. Maddie
stanęła przede mną z nienawiścią wypisaną w jej oczach z których sączyły się łzy,
nie trudząc się już by je ukryć.
-
Będziesz tego żałował. – zapowiedziała złowrogim tonem i wyszła trzaskając
drzwiami. Nareszcie zostałem sam, we własnym domu. Usiadłem na fotelu wzdychając
głęboko. Czułem , że to wszystko jednak mnie przerosło, chociaż chciałem by
było dobrze. Wymyśliłem, że Roberts będzie szczęśliwa i bezpieczna, kiedy
odejdę, a Maddie jest we mnie tak ślepo zakochana, że będę z nią, chociaż tego
nie chcę, bo uważałem, że należy mi się kara za wszystkie złe czyny jakich się
dopuściłem, a ona po tych wszystkich latach tęsknoty, zasługuje bym okazał jej
odrobinę miłości nawet jeśli będzie fałszywa, to będzie ją cieszyć. Stwierdziłem,
że w głębi duszy wszyscy mamy w swoim sercu coś z masochisty. Dlaczego? Jest
kilka powodów, dla których ludzie chcą cierpieć. Pierwszym z nich jest miłość.
Drugim jest ten moment w którym budzisz się i masz wrażenie, że twoje życie
jest nudne i potrzebuje odrobiny dramaturgii. Sądzisz, że nie zasługujesz na
to, co dostałeś albo jesteś powodem numer trzy, który cierpi dlatego, żeby o
tym pamiętać i bardziej docenić chwile szczęścia.
********
Nie
widziałem się z Rachelle od tygodni. Z jakiegoś powodu nadal zostałem w Los
Angeles. Jeśli jej nie było w NY to i ja nie miałem po co tam wracać. Nie
odezwała się od tamtego poranka. Musiało być jej głupio. Nie odwiedzałem już
Harvey Girls, bo zaszyłem się w swoim domu na dobre. Maddie nie wracała, z
jednej strony mnie to martwiło, z drugiej strony wiedziałem, że córka
gubernatora ma dużo znajomych, którzy pewnie przyjęli ją, biedną i porzuconą do
swoich zamożnych rezydencji, w których brak imprezy z dużą ilością wykwintnego alkoholu,
jedzenia i dekoracji co najmniej trzy razy w tygodniu to poważny problem.
Zanim
stanąłem przed drzwiami mieszkania z piętnaście razy zmieniałem zdanie, czy aby
nie lepiej wrócić do samochodu. Bardzo się jednak zawiodłem, znajdując w sobie
odwagę, by zadzwonić dzwonkiem. Otworzyła mi drzwi Candice.
-
Rachelle tutaj nie ma, James gdzieś ją zabrał. – oznajmiła, bez żadnego
przywitania. To w niej nawet lubiłem. Była konkretna i nie owijała w bawełnę.
Szkoda było jej na to czasu. Podziękowałem jej i zrezygnowany obróciłem się
w stronę schodów. Kiedy zdążyłem postawić jeden krok w dół, usłyszałem znowu
głos przyjaciółki mojej byłej dziewczyny.- Kochasz ją? – na to pytanie
zesztywniałem i spojrzałem się przez ramię na Swanepoel.
-
Cholernie. – przyznałem szczerze, patrząc w jej oczy, które nie przyjęłyby
kłamstwa. Zależało jej na Roberts tak samo jak mi. Jej spojrzenie złagodniało.
-
To walcz o nią. James to dziwkarz, w końcu ją skrzywdzi. – doradziła, niemal
wypluwając jego imię jak obelgę. Nigdy nie będę darzył go sympatią podobnie jak
ona. - Z jakiegoś powodu musiałeś ją odnaleźć. – dodała uśmiechając się do mnie
na pocieszenie. To miło z jej strony, w końcu była świadkiem tego poranka, w
którym tak bardzo się męczyłem, widząc ją z innym facetem.
-
Dziękuję, Candice. – odpowiedziałem szczerze wdzięczny i poczułem ulgę, słysząc
jej radę. Może nie wszystko jeszcze jest przekreślone?
Długo zastanawiałem się co
zrobić. Najlepiej byłoby zdemaskować Jamesa, łapiąc go na gorącym uczynku.
Wiedziałem na pewno, że nie będę udawał jego przyjaciela i poznawał go bliżej. Wzdrygnąłem
się na tą niedorzeczną myśl. Jednocześnie nie mogę długo czekać, aż podwinie mu
się noga, bo zwyczajnie zwariuje na myśl o tym, że mija kolejny tydzień, kiedy
on z nią przebywa i się do niej wdzięczy. Znalem ją najlepiej, kochałem z całym bagażem
problemów, zależało mi na niej, chociaż nie powinno. Obiecałem jej, że będę ją
chronił i nie pozwolę by stała jej się krzywda. Będę się tego trzymał, chociaż
ten jeden cholerny raz nieświadomie ją złamałem.
Spałem
w swojej sypialni, kiedy nagle obudził mnie telefon w środku nocy.
-
Justin? Możesz przyjechać po mnie teraz? Proszę, potrzebuję twojej pomocy. Mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, a raczej na
pewno. Dzwonię z budki telefonicznej. – kiedy usłyszałem ten głos, serce zabiło
mi mocniej i momentalnie się obudziłem.
-
Gdzie jesteś? – spytałem, od razu podnosząc się do pozycji siedzącej.
-
Przed klubem.- odpowiedziała, łamiącym się głosem. Wyobrażałem sobie ją, trzęsącą
się ze strachu i kulącą w budce telefonicznej, rozglądającą się na boki.
- Już jadę. – powiedziałem i rozłączyłem się.
Ubrałem pierwsze jeansy, które dostałem w swoje ręce na bokserki, w których
spałem i zerwałem w biegu bluzę z wieszaka przy wejściu, zapominając zamknąć
drzwi na klucz. Jadąc do klubu kilkakrotnie przekroczyłem prędkość, bo ulice
były puste, a większość świateł nie działała. Z duszą na ramieniu minąłem kilka
ostatnich przecznic. Zatrzymałem się przy budce telefonicznej, kiedy zauważyłem
nie poprawnie pozostawioną słuchawkę owionął mnie strach. Gdzie jesteś do cholery? Rozejrzałem
się dookoła, jeden z koszów na śmieci był przewrócony, telebim z reklamami na dachu sklepu monopolowego obok zepsuł się, a jego ekran był pęknięty. Na
pierwszy rzut oka nikogo na ulicy nie było.
-
Justin? – usłyszałem słaby głos z lewego
rogu, spojrzałem w tamtym kierunku. Z cienia budynku wyłoniła się kobieca
sylwetka. To była Rachelle, ubrana w czarny sweter i
ciemnoniebieskie jeansy. Odetchnąłem z ulgą i pobiegłem do niej przytulając ją
mocno.
-
Jesteś! Dzięki Bogu, nic Ci nie jest, wszystko w porządku?! – objąłem
delikatnie jej twarz w swoje dłonie, oglądając ją dokładnie czy nie ma
skaleczeń. Oboje sapaliśmy jakbyśmy właśnie przebiegli maraton. Później
uniosłem jej dłonie oglądając je od wewnętrznej i zewnętrznej strony.
-
Nie, nic mi nie jest, dziękuje że przyjechałeś.- mówiła przejęta w
międzyczasie, kręcąc głową przecząco. – Jakiś mężczyzna szedł za mną, od kiedy
wyszłam z klubu. Nie chciałam iść do domu, żeby wiedział, gdzie mieszkam.
Próbowałam go zgubić, dzwoniłam do Jamesa, ale powiedział że mam paranoję.
Pomyślałam, że może ma rację, ale po tym czego dowiedziałam się w hotelu zadzwoniłam
do ciebie i schowałam się tam.
-
Dobrze zrobiłaś. – Wsunąłem rękę w jej
włosy i wtuliłem jej głowę w moją pierś, chcąc ją uspokoić. - Opisz mi jak on
wyglądał. – poprosiłem, kiedy w końcu trochę się uspokoiła.
-
Blondyn, umięśniony, niebieskie oczy… - Zmarszczyła brwi usiłując przypomnieć
sobie jeszcze coś charakterystycznego. - Ma tatuaż z jaszczurką na ręce. – Otworzyła szeroko oczy, otulając się ramionami jakby było jej zimno, naciągając
rękawy swetra na palce. Eureka.
- Charles.- syknąłem do siebie,
kontrolując pobieżnie czy nie ma nikogo podejrzanego w okolicy
-
Kto? Wiesz, kim on jest? – spytała chwytając kurczowo moje ramiona. Spojrzałem na nią z góry, nie ukrywając
czułości. Trzymałem w ramionach mój skarb z wielką ulgą. Bardzo się bałem o nią, że nie zdążę i znowu będę musiał jej szukać.
-
Gościem, który chce cię zabić. – odpowiedziałem niechętnie, uznając że
zrobienie z tego tajemnicy, może jej tylko zaszkodzić. – Chodź, zabiorę cię do
domu. – oznajmiłem kojącym głosem, nie pozwalając jej wpaść w kolejny atak
paniki. Objąłem ją ramieniem i podprowadziłem do samochodu.
-
Dlaczego nie przychodzisz już do klubu? To przeze mnie? – spytała chyba z
żalem. Nie patrzyła na mnie tylko spuściła wzrok w dół. Czuła się winna.
Chciałem odpowiedzieć ,, To nie do końca tak,’’ ale właśnie tak było. Nie
odpowiedziałem więc nic, tylko pogłaskałem ją po spiętych plecach. Nie
odwiedzałem już tego klubu, bo obawiałem się, że oglądając jej ciało nie będę
mógł przestać myśleć, że należy do jakiegoś innego mężczyzny. Co więcej, nie
chciałem spotkać tam jego, tego szczęściarza, który ją zdobył, bo prędzej czy
później po konkretnej jak na moją głowę ilości alkoholu dałbym mu po mordzie
nawet bez powodu.
– Muszę zadzwonić do Scoota, nie masz nic
przeciwko? – spytałem zanim ruszyliśmy. Pokiwała głową na nie i odwróciła wzrok
w szybę, naciskając przycisk blokowania drzwi. Poczekałem kilka sekund zanim
odbierze. Wiedziałem, że nie śpi, nadzoruje pewnie dostawy.
-
Justin, dobrze, że dzwonisz.- westchnął w słuchawkę, wyraźnie zmęczony, ale nie
miał pewnie nawet czasu, żeby to sobie uświadomić. - Wiem kto stoi za napadem.
Nie mam dobrych wieści. Ten gość jest w Los Angeles. – mówił jak zwykle szybko
i energicznie. Nie wiedziałem czy parsknąć śmiechem czy pozostawić to bez
komentarza.
-
Niech zgadnę, ma jaszczurkę na ramieniu? – spytałem z ironią, opierając się
wygodnie o oparcie fotelu.
-
Skąd wiedziałeś?! – krzyknął w słuchawkę zdumiony. - Gadaj, co o nim wiesz?
-
O nim niewiele, ale Charles wie o wszystkim. Wie, że Howard nie popełnił
samobójstwa. Śledził Rachelle, uprzedzając twoje pytanie jakimś cudem nic jej
nie jest. – dodałem, zanim zasypał mnie pytaniami.
Nie podobało mi się to. Charles miał zbyt duże
plecy, żeby ona mogła mu tak po prostu się schować. Na nasze nieszczęście
znalazł ją, ale najwidoczniej dzisiaj nie chciał jej skrzywdzić, bo inaczej już nie
byłoby jej tutaj.
– Wcześniej groził nam, że nas sprzątnie,
jeśli nie zostawimy Howard Company w spokoju. Jak widać skądś wie, że jednak
tego nie zrobiliśmy. Skontaktuj się z Monique, ode mnie nie odbiera telefonu. -
Rachelle zaczęła mnie uderzać w rękę z szeroko otwartymi oczami. – Muszę kończyć. – rozłączyłem się
szybko, patrząc na jej minę oniemiałem. - Przypomniałaś sobie coś? ! –
zapytałem oszołomiony, obracając się do niej.
-
Nie do końca, to jakiś przebłysk. Nie wiem, ale znam skądś to imię. – mruknęła,
wpatrując się w moje oczy. – Znaczy, próbuję połączyć je z jakąś osobą, którą
wiem, że znam, ale nie mam pojęcia jak ona wygląda.
-
Możesz się z nią spotkać, wiesz? – zaproponowałem od razu, nie tracąc czasu.
-
W porządku. – przełknęła ślinę i wzruszyła ramionami. Stresowała się spotkaniem
z przeszłością, ale chyba dotarło do niej, że ona i tak ją dogoni. Wiedziałem,
że już więcej nie mogę spuszczać z niej oczu. Jak zwykle, kiedy zapomniałem o
jej bezpieczeństwie, Charles nagle ją odnalazł. Było gorzej niż źle, tym
bardziej że Roberts nadal niczego nie pamiętała. Pozostało nam tylko cieszyć
się z jednego przebłysku.
*******
Przyjechałem
do małego miasteczka, w którym mieszkała
Monique z rana. Wychodziła właśnie z kościoła z niedzielnej mszy. Budynek
znajdował się na środku parku otoczonego dróżkami z szarych kamieni. Poranek był tutaj pochmurny.
-
Monique! – krzyknąłem za nią. Zatrzymała się dostrzegając mnie z boku, opartego
o samochód.
-
Cześć, dupku.- przywitała się z nieznacznym uśmiechem, podchodząc do mnie.
-
Jak trwoga to do Boga. – zakpiłem, przejeżdżając wzrokiem po budynku z którego
wyszła. To chyba najbogatszy w całym miasteczku. Jest nowoczesny i nie
dotknięty zniszczeniami. Kolorowe witraże sięgają od podłogi do sufitu, gdzie zaczyna się dzwonnica. Ręka dziewczyny mocniej zacisnęła się na pasku jej brązowej
torebki, zawieszonej na ramieniu.
-
Dzisiaj urodziny Mike’a, powinieneś o
tym wiedzieć. – syknęła mi w twarz, a w jej oczach pojawiły się łzy. Jak taki
człowiek jak on, zasłużył sobie na to,
żeby jego siostra, którą wykorzystywał przez całe życie tak bardzo go kochała, po
dwóch latach od jego śmierci nadal wzruszała się na samo wspomnienie o nim . – Zapewniam was, że w niebie jest większa
radość z jednego zagubionego grzesznika, który się opamięta i wróci do Boga,
niż z dziewięćdziesięciu prawych, którzy nie zbłądzili!*-
zacytowała o ile się nie mylę jedną przypowieść z Biblii.- Skoro tak, na nic nie licz. Skończyłam z tobą,
z wami. – warknęła na mnie chcąc już odejść w przeciwnym kierunku.
-
Jesteś nadwrażliwa, po prostu jestem w szoku, że tutaj cię znajduję. Przestaję
żartować, w porządku? - chwyciłem jej
łokieć, nie dając za wygraną. - Musimy szybciej przywrócić Rachelle pamięć.
Grozi jej niebezpieczeństwo. Jesteś gotowa, spotkać się z nią dzisiaj? –
spytałem, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
-
Chyba sobie żartujesz.- prychnęła patrząc na mnie zszokowana. Wiedziała, że nie
żartuję, ale miała nadzieję, że odpuszczę.
-
Chciałbym, ale sprawy wyglądają poważnie.
-
Nie zrobię tego dzisiaj. Na pewno n i e. Nie zmusisz mnie. – wycofała się o
kilka kroków i założyła ręce na piersi. – Miałam w planach jechać dzisiaj na
cmentarz. Obiecuję, że pojutrze przyjadę do Los Angeles i z nią porozmawiam.
Tylko nie dziś.
Wiedziałem,
że już zdecydowała. Nie pamiętałem o urodzinach jej brata. W tym wypadku
musiałem to uszanować i zrezygnować. Po tym wszystkim należał jej się ode mnie
chociaż spokój, kiedy chce w pewien sposób uczcić pamięć o swoim bracie. Z
pewnością jest to dla niej trudny dzień. Monique obiecała, że zadzwoni do mnie
jak tylko znajdzie się w LA. Zaoferowałem jej nawet by została u mnie w domu, z
cichą nadzieją że wtedy Maddie nie odważy do niego się wrócić.
Do
miasta aniołów wróciłem pod wieczór. Musiałem podjechać do klubu. Założyłem, że
od paru godzin dziewczyny mają próby. Przy okazji napiłbym się czegoś
porządnego, bo przypomnienie mi o urodzinach Mike’a wywołało niemałe poczucie winy. Nie
dlatego, że on nie żyje, bo za to nigdy nie przeproszę. Było to jedyne dobre rozwiązanie. Tylko dlatego, że jego siostra przez to cierpi. Była
silna i ruszyła do przodu, ale mimo wszystko to siedzi w niej głęboko. Gdyby
pozwoliła nam przy sobie być, to możliwe że lepiej zniosłaby jego śmierć. Na
pewno nie pozwoliłaby Rachelle mnie odszukać. Na mnie wciąż byłaby wściekła,
ale jej by wybaczyła, chociaż sama jeszcze nie jest tego pewna.
Byłem już nieco zamroczony alkoholem, kiedy dziewczyny pojawiły się na scenie ubrane były w seksowną czerwoną bieliznę z koronką. Miały na sobie pół przeźroczyste halki w czarnym kolorze, które finezyjnie układały się na ich ciałach przez pracę wentylatorów wbudowanych w scenę. Wszystkie wylegiwały się na wielkiej trzypiętrowej różowej kanapie, która kręciła się dookoła. W rękach trzymały wachlarze z ptasich czarnych piór. Światło grało na ich twarzach. Zastygły w swoich pozach nie poruszając się, dopóki muzyka nie zaczęła grać. Jedyny ruchem dostrzegalnym na scenie przez kilka minut napięcia były powiewające pióra. Zabrzmiało Feeling Good Niny Simone. Na każde pstryknięcie i mocniejsze uderzenie basu, zmieniały pozycję wijąc się obok siebie na kanapie. Ocierały się o nią jak kotki, a ruchy miały zwinne i nieco agresywne. W odpowiedniej kolejności zaczęły wstawiać z puszystej kanapy, która nie przestawała się kręcić w koło jak pozytywka. Każdej z nich towarzyszył wtedy dodatkowy akompaniament w postaci gwizdów i oklasków rozochoconej publiczności. W rytmie podnosiły do góry zgrabne nogi, wysmarowane samoopalaczem, odkrywając kusząco wnętrze ud, które przed wdzięcznym widokiem mężczyzn chronił cienki pasek czerwonego materiału ich majtek. W klubie zrobiło się gorąco i duszono, dym pochłonął już pół sali. Harveys Girls niewinnie stały przy rurach wachlując się piórami. Próbowałem znaleźć Roberts, ale nie mogłem jej odróżnić pośród dziewczyn. Na jej miejscu, które zwykle zajmowała, kręciła się na rurze ta ruda, która spodobała się Wilsonowi. Zmarszczyłem brwi i uderzyłem się w policzek na otrzeźwienie. Nic z tego, Rachelle nie było na scenie. Poczekałem, aż występ się skończy, od razu dając kilka banknotów jednej ze ślicznotek, zanim usiadła mi na kolana. Może po tym wszystkim, Rachelle źle się czuła, może pomaga kelnerkom, albo tylko tańczy indywidualnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Zacisnąłem pięści na tę myśl. Przyglądałem się wszystkim kelnerkom i barmance, kilka minut później złapałem Jess, która mi się nawinęła. Pomagała przy sprzątaniu po klientach.
Byłem już nieco zamroczony alkoholem, kiedy dziewczyny pojawiły się na scenie ubrane były w seksowną czerwoną bieliznę z koronką. Miały na sobie pół przeźroczyste halki w czarnym kolorze, które finezyjnie układały się na ich ciałach przez pracę wentylatorów wbudowanych w scenę. Wszystkie wylegiwały się na wielkiej trzypiętrowej różowej kanapie, która kręciła się dookoła. W rękach trzymały wachlarze z ptasich czarnych piór. Światło grało na ich twarzach. Zastygły w swoich pozach nie poruszając się, dopóki muzyka nie zaczęła grać. Jedyny ruchem dostrzegalnym na scenie przez kilka minut napięcia były powiewające pióra. Zabrzmiało Feeling Good Niny Simone. Na każde pstryknięcie i mocniejsze uderzenie basu, zmieniały pozycję wijąc się obok siebie na kanapie. Ocierały się o nią jak kotki, a ruchy miały zwinne i nieco agresywne. W odpowiedniej kolejności zaczęły wstawiać z puszystej kanapy, która nie przestawała się kręcić w koło jak pozytywka. Każdej z nich towarzyszył wtedy dodatkowy akompaniament w postaci gwizdów i oklasków rozochoconej publiczności. W rytmie podnosiły do góry zgrabne nogi, wysmarowane samoopalaczem, odkrywając kusząco wnętrze ud, które przed wdzięcznym widokiem mężczyzn chronił cienki pasek czerwonego materiału ich majtek. W klubie zrobiło się gorąco i duszono, dym pochłonął już pół sali. Harveys Girls niewinnie stały przy rurach wachlując się piórami. Próbowałem znaleźć Roberts, ale nie mogłem jej odróżnić pośród dziewczyn. Na jej miejscu, które zwykle zajmowała, kręciła się na rurze ta ruda, która spodobała się Wilsonowi. Zmarszczyłem brwi i uderzyłem się w policzek na otrzeźwienie. Nic z tego, Rachelle nie było na scenie. Poczekałem, aż występ się skończy, od razu dając kilka banknotów jednej ze ślicznotek, zanim usiadła mi na kolana. Może po tym wszystkim, Rachelle źle się czuła, może pomaga kelnerkom, albo tylko tańczy indywidualnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Zacisnąłem pięści na tę myśl. Przyglądałem się wszystkim kelnerkom i barmance, kilka minut później złapałem Jess, która mi się nawinęła. Pomagała przy sprzątaniu po klientach.
-
Gdzie jest Rachelle? – zapytałem, stając za nią. Podskoczyła w miejscu
wystraszona.
-
O to ty, dawno Cię tutaj nie było. – Wywróciłem oczami, przekonując się że
faktycznie stałem się w tym klubie legendą. To chyba wcale dobrze o mnie nie
świadczy. – Rachelle nie przyszła dzisiaj do pracy. – oznajmiła smutno,
zabierając szklanki z jednego ze stolików na tacę, kiedy miałem odejść
zaczepiła mnie jeszcze. – Pozdrów swojego kumpla i powiedz, że czekam na
telefon.
Kiwnąłem
głową, nie chcąc informować jej, że Scoota nie ma już w Los Angeles i
prawdopodobnie już o niej zapomniał. Wybiegłem z klubu ze złymi przeczuciami.
Bardzo szybko znalazłem się pod jej domem i zapukałem do drzwi.
- Nie było cię dzisiaj w pracy... bałem się... musiałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku.- powiedziałem na jednym wydechu, drapiąc się po głowie z zakłopotaniem. Zachowywałem się jak narwany, zbyt często ją nachodziłem. Dopiero teraz dotarł do mnie jeden ważny szczegół. Roberts ubrana w satynową, brzoskwiniową piżamę. Jej policzki zarumieniły się z zawstydzenia. Dłonią leniwie masowała kark, opierając się o wpół otwarte drzwi. Pewnie ten kretyn też tu jest - pomyślałem w porę wściekły i zazdrosny.
- Nie było cię dzisiaj w pracy... bałem się... musiałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku.- powiedziałem na jednym wydechu, drapiąc się po głowie z zakłopotaniem. Zachowywałem się jak narwany, zbyt często ją nachodziłem. Dopiero teraz dotarł do mnie jeden ważny szczegół. Roberts ubrana w satynową, brzoskwiniową piżamę. Jej policzki zarumieniły się z zawstydzenia. Dłonią leniwie masowała kark, opierając się o wpół otwarte drzwi. Pewnie ten kretyn też tu jest - pomyślałem w porę wściekły i zazdrosny.
-
Nic mi nie jest, wzięłam wolne. - uśmiechnęła się do mnie tym najpiękniejszym z uroczych uśmieszków. Przejechała paznokciami po mokrych włosach, zapewne pachnących lawendowym szamponem. - Myślałam
że to Candice, ale przed chwilą dostałam od niej wiadomość, że jak zwykle
będzie dopiero rano. Trochę boję się zostawać sama na noc, przez tego faceta z
jaszczurką na ręce. – zacięła się, przyglądając się mi uważnie i przegryzając
kawałek dolnej wargi. - Może zostaniesz na noc?
* fragment
,,Przypowieści o zagubionej owcy.’’ z ewangelii wg św. Łukasza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz