Strony

poniedziałek, 12 lutego 2018

ROZDZIAŁ 12



,,Gra w otwarte karty.’’





W jej sypialni wszystko pachniało nią. Wziąłem głęboki oddech uspokajając się pod wpływem znajomego zapachu. Siedziałem na łóżku, od kiedy mnie w nim zostawiła by zrobić mi coś do picia. Uparła się, żebym tu poczekał. Po krótkiej chwili, która wydawała mi się wyjątkowo długa, usłyszałem jej kroki z sąsiedniego pokoju. Im była bliżej robiły się coraz głośniejsze. Obróciłem głowę w jej stronę. Uśmiechała się do mnie niosąc dwa identyczne białe kubki z gorącym napojem. Podała mi jeden z nich. Napięcie między nami było niemal namacalne.
- Jutro spotkasz się z Monique, denerwujesz się? – zapytałem, wpatrując się w jej twarz, doszukując się drgnięcia wargi czy uniesienia brwi oznaczającego, że tak właśnie jest.
 - Odrobinę, ale chyba pójdziesz tam ze mną? – dopytała i upiła łyk gorącej herbaty.
Puściła muzykę ze starego gramofonu leżącego na komodzie  w rogu pokoju. Nie mogło to być nic innego niż powolny, ale elektryzujący jazz.
- Oczywiście. W końcu przyjaciółce się nie odmawia. – odpowiedziałem, krzywiąc się na to słowo, które w ogóle do nas nie pasowało. Musiałem się nauczyć przestać to robić. Ciągle zmuszony byłem w jej obecności zamieniać się w aktora, odgrywającego określoną rolę. Od czasu do czasu tylko nieuważne odruchy były moją jedyną naturalną reakcją wobec niej. Utrzymując bezpieczny dystans między nami czułem się jak wypchana kukła. Rachelle ucichła na chwilę, wpatrując się w swoje dłonie, więc teraz byłem pewien, że nie tylko mi jest niewygodnie.
- Dziękuję, że nie wspominasz o tym, co stało się na plaży.- zaczęła nieśmiało, siadając po drugiej stronie materaca. - Nie do końca wiedziałam, co robię… - mówiła, w ogóle na mnie nie zerkając, bo kłamała jak z nut.
- Wiesz, że to najgorsza wymówka jaką słyszałem? – spytałem kąśliwie, delikatnie szturchając ją w ramię, żeby przeze mnie nic nie rozlała. Poczułem jej rozgrzaną od kąpieli skórę przez koszulkę, co przywołało dawne wspomnienia, w które nie mogłem się teraz zatracać jeśli nadal uporczywie mam zachować resztki kontroli. - Więc ten cały James... – kolejne słowo, które z trudem przechodziło mi przez gardło.
- Nie chcę o nim rozmawiać. - chrząknęła nieśmiało przerywając na sekundkę lub dwie. – Chyba nie przywykłeś do dawania ci kosza?
Przewróciłem oczami, od razu tracąc zainteresowanie tym pytaniem. Najgorszym z możliwych. Gdybyś tylko wiedziała… Pierwszą dziewczyną, która mnie olała byłaś ty we własnej osobie.
- To nie w porządku, zawsze myślałem, że niegrzeczni chłopcy rzucają, nie będąc rzucanymi. – poruszyła się niespokojnie na łóżku, a ja nie w porę zorientowałem się, że powiedziałem to z pewną nutą podtekstu w głosie jak zawsze. Zawstydziłem ją, zważywszy na to, że była ubrana tylko w skąpe kimono, ale jeszcze starała się to ukryć. Wystarczyło na mnie spojrzeć. Stare nawyki nie znikają. W moim życiu podjąłem jedną decyzję, która przykleiła do mnie etykietkę złego człowieka.
- Obrzucałeś samochód swoich sąsiadów jajkami, owijałeś ich domy papierem toaletowym na Hallowen?
Z jednej strony byłem jej za to wdzięczny, Roberts nie próżnowała będąc z Howardem, ale zawsze pozostawała w niej ta dziecinna łatwowierność i po części niewinność, z której cieszyć się w naszej branży mogły tylko wyjątki. Ona była specjalnym wyjątkiem od reguły. Z drugiej strony znudziły mnie te ciągłe podchody, ale zdecydowałem już dawno, że będę działał powoli, zgodnie z regułą pośpiech jest złym doradcą. Im dłużej z nią przebywałem, tym było to coraz trudniejsze. Chciałem ją zdobyć, zauroczyć i sprawić, żeby tak jak powiedział Wilson zakochała się we mnie od nowa. W idiocie, który nigdy nie będzie na nią zasługiwał. Było to silniejsze ode mnie. Miliard razy miałem ochotę wyłożyć wszystkie karty na stół, ale dobrze wiedziałem jakie byłyby tego konsekwencje. Uciekłaby, to nie ulegało dyskusji i już więcej bym jej nie zobaczył.
- Żeby tylko chodziło o takie bzdury...- mruknąłem do siebie, wiedząc, że gdybym rozwinął ten temat zacznie się mnie bać jeszcze bardziej niż na początku. Położyła herbatę na stoliku nocnym i wcisnęła sobie kilka poduszek pod plecy. Zaczęła nad czymś intensywnie myśleć, marszcząc brwi. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu alkoholu, który nieco by nas rozluźnił. Może nie był najlepszym rozwiązaniem w naszym przypadku, ale jedynym,  które przychodziło mi do głowy. Zerknąłem na butelkę jej ulubionego wina wetknięta między półką na książki, a wazonem ze sztucznym różowym kwiatem.
- Mogę? – spytałem uprzejmie. Spojrzała na mnie niepewnie, ale w końcu pokiwała energicznie głową, łapiąc ten pomysł jak koło ratunkowe. Sięgnąłem po wino z półki. Oboje nie dbaliśmy o kieliszki, mogłyby dla nas równie dobrze nie istnieć. Zanim się położyłem, otworzyłem butelkę z precyzją godną mistrza nie rozlewając niczego na puszysty beżowy dywan na podłodze.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że to o czym mówiłeś mi w Nowym Yorku jest prawdą… Wiedziałam, że takie rzeczy istnieją, ale żebym ja była w to zamieszana. To do mnie nie pasuje... – wybuchła gromkim śmiechem.
- Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo się mylisz…
- W porządku, przyznaję, że mam charakterek, ale żeby mieszać się w narkotyki? Byłam ćpunką? – wzięła głębszy oddech na ten myśl i wsunęła się z powrotem do góry opierając się plecami o poduszki i nagle zdenerwowana zaczęła krzyczeć. – O mój boże, mam jakieś długi?! Ten człowiek, który mnie śledzi jest dilerem, prawda? – zapytała, patrząc na mnie uważnie i próbowała sama sobie odpowiedzieć. - Chce mnie zabić, bo go okradłam?
- Spokojnie, Sherlooku. Nie tak szybko.- uciąłem jej zbyt daleko idące spekulacje.-  Nie byłaś ćpunką. Przynajmniej od czasu, kiedy się poznaliśmy. Zdarzało Ci się czasem zaszaleć, ale to wszystko, w porządku? – spoglądałem na nią, chcąc ocenić czy mi wierzy. - Jesteś dla niego konkurencją.
- Chce mnie zabić, bo jestem szefową jakiegoś hotelu!? – zapytała marszcząc brwi i ścisnęła mocno pięści w przypływie oburzenia. Mike pewnie w tej chwili obraziłby się na nią, słysząc słowo ,,jakieś’’ przed jego interesem. Nie chce nawet myśleć, jak zareagowałby na to, że Roberts ma amnezję… Uśmiechnąłem się ironicznie, przypominając sobie jego twarz, kiedy doprowadzałem go do szału.
Starałem się uspokoić Rachelle. Wytłumaczyć jej wszystko tak, by była usatysfakcjonowana i nie dostała ataku paniki, a ja nie musiałbym kłamać w trosce o jej bezpieczeństwo. Raz za razem, w minucie milczenia podawaliśmy sobie butelkę z rąk do rąk. Ciężar moich odpowiedzi, który spoczywał na jej barkach stawał się lżejszy wraz z kolejnymi łykami trunku. Kiedy butelka opustoszała, nie było ani śladu po naszych zmartwieniach, wszystko stało się łatwiejsze do zniesienia.
- Ups…- śmiała się do łez, brudząc sobie palce od wina, które spływało po butelce. Kilka kropel znalazło ujście między jej smukłymi palcami. Chwyciłem za jej dłoń i oblizałem słodką od wina skórę. Panna Roberts wpatrywała się we mnie jak zahipnotyzowana. Odłożyła później butelkę na podłogę by zwolnić obie ręce, spojrzała na mnie tym rozczulającym wzrokiem, który widziałem po raz ostatni kiedy udało mi się wspólnie ze Scootem wywieść ją do domku nad rzeką, po tym jak została zamknięta w piwnicy. Nagle była zbyt blisko mnie. Jej palce muskały moją twarz, a usta zaatakowały moje. Może było to pijackie złudzenie, ale mimo wszystko czułem to zbyt intensywnie. Z tęsknotą i spragnieniem dopadliśmy do siebie. Zatrzymaliśmy się na półmetku, kiedy jej gorący oddech i mój spłynął po łakomych wargach. Jeśli jedynym sposobem na to, żeby mnie pokochała i okazywała swoją dawną miłość, był alkohol, upojony pragnąłem żeby była pod jego wpływem całą wieczność. Bałem się chwili, w której pogarda wróci na swoje miejsce, a ona wytrzeźwieje… z miłości do mnie.
- Justin, myślisz że ja nadal jestem sobą? –  spojrzała mi w oczy tak głęboko,  że aż pękło mi serce. Właśnie wtedy zamilkłem, tylko przytulając ją do siebie mocniej. Przez chwilę, kiedy widziałem w jej oczach swoje odbicie byłem pewien że mam przed sobą tą silną, odważną i upartą kobietę, w której się zakochałem. Chciałbym, żeby tak było, obiecałem sobie nie tracić nadziei.
Nazajutrz obudziłem się przed nią z lekkim szumem w głowie. Spała jak kamień, więc ucałowałem ją w czoło, wkładając w to całe swoje serce i przez sekundę czułem się jakby wszystko trafiło na swoje miejsce. Nasze nogi tak jak kiedyś splątane były ze sobą w pościeli. Jej ręka obejmowała mój tors. Długie włosy porozsypywane były na mojej piersi, a jej ciepły oddech się od niej odbijał. Miałem wrażenie, że tylko wtedy, gdy jesteśmy razem żadne groźby i niebezpieczeństwo nie może być nam straszne.
Po jakieś chwili, jej telefon na stoliku zaczął wibrować sygnalizując, że przyszła wiadomość. Rozbudziła się, mrużąc oczy i ziewnęła z opóźnieniem zakrywając buzię.
- Nigdy więcej się przy tobie nie upije, Justin. – przedrzeźniałem ją, szepcząc jej do ucha. Ospałymi ruchami usiadła z westchnieniem na moim brzuchu  Wtedy stwierdziłem bardzo istotną rzecz, jesteśmy tak porąbani, że chyba oboje nie znamy granic słowa ,,przyjaciele.’’
- Wiedziałam, że tego pożałuję. – zastygła w bezruchu, ale w jej oczach zobaczyłem pragnienie dotyku.
- Dziwne, bo nie wyglądasz jakbyś miała.- odpowiedziałem, przegryzając wargę i znieruchomiałem. Zero manipulacji, obiecałem to sobie. Przeczekam to, chociaż patrząc na jej zaspaną twarz, włosy w nieładzie i niechlujnie założone kimono gotów byłem stwierdzić, że graniczy to z cudem.
- Powinnam żałować, przepraszam. – spuściła wzrok z mojej twarzy na wytatuowany tors. Potem wstała ze mnie, żeby pokazać, że usiadła na mnie tylko po to, żeby od mojej strony zejść z łóżka. Wywróciłem oczami z politowania, nie potrafiąc się nie uśmiechać.
- Przynajmniej wyciągniemy z tego jeden wniosek. – chwyciłem za jej nadgarstek zanim zdążyła obiema stopami stanąć na podłodze. - Nie żałujesz, więc nie przepraszaj. Coś już przynajmniej pamiętasz. Przyjemność po mojej stronie.
Wstałem zaraz za nią i wcale się nie przesłyszałem, kiedy wymamrotała pod nosem do siebie ,,I nie tylko.’’ Wystarczyło, żebym zatriumfował przybijając sobie mentalną piątkę, idąc do toalety z prawie gotowym wzwodem. Ta kobieta jest granicą mojej całej wytrzymałości. Pociągała mnie tak bardzo jak ja ją, albo nawet bardziej.
Przekonywałem ją do siebie, ale to ona podejmowała decyzje w kluczowym momencie, chcąc nie chcąc okazując mi, że nie jestem jej tak obojętny jak zawsze próbowała mi udowodnić, odtrącając mnie. Wiedziałem, o co walczę. Przestałem narzekać, obwiniać wszystkich dookoła, że straciła pamięć i nie wie kim dla niej jestem, ponieważ jedyną winną naprawdę osobą, byłem ja. Sam to sobie zrobiłem. Sam pozbyłem się jej z mojego życia i będę sobie to wypominał do ostatnich dni.



*****


Na spotkanie wybrałem restaurację hotelu, w którym spałem odkąd pokłóciłem się z Maddie. Wydawało mi się to najlepszą opcją, bo kawiarnia obok jej domu była w moim odczuciu ryzykowną opcją. Nie ufałem Monique, skrywała do Rachelle coś więcej niż urazę. Gdyby nie to, że były dla siebie kiedyś jak rodzina panna Howard stałaby w pierwszym szeregu by się na niej zemścić. Nie byłem pewien, czy czas mógł coś w tej kwestii zmienić, dlatego trzymałem rękę na pulsie. Zjawiliśmy się w głównym wejściu do restauracji niemal równocześnie. Rachelle była jeszcze bardziej spięta niż wczoraj wieczorem. Ściskała w rękach torebkę, wstrzymując oddech. Pogładziłem dłonią jej napięte plecy i uśmiechnąłem się ciepło. Zrobiła krok do przodu witając się z blondynką, podając jej dłoń i życzliwie się uśmiechając. Nic. Nie pamiętała i nie przypomniała sobie dawnej przyjaciółki. Stwierdziłem, że może to i lepiej. Potrzebuje czasu, a ja cierpliwie dam jej go. Przynajmniej dzisiaj nic nie wybuchnie. Monique nie może zapalić bomby, jeśli przed nią stoi dziewczyna nie świadoma swojej winy. Zachowanie Roberts było prawdziwe, więc Howard nie mogła podejrzewać żadnego oszustwa. Zaproponowałem byśmy usiedli przy stoliku, na co od razu zaprotestowała.
- Justin, chciałabym jednak porozmawiać z nią sama. Minęło sporo czasu…- blondynka starała się mówić spokojnie, ale w środku aż dygotała.
Rachele też nie dała się oszukać, bacznie jej się przyglądała z niepokojem. Nie podobał mi się ten pomysł. Wahałem się, zerknąłem na Rachelle, która uśmiechała się cierpko. Przytaknąłem Monique uprzejmie skinięciem głowy, chwyciłem jednak za jej nadgarstek zanim podążyła za Rachelle do stolika.
– Błagam, tylko nie mów jej, że to ona zabiła Mike’a. Nie jest jeszcze na to gotowa. – odparłem surowym tonem, patrząc jej w oczy. W odpowiedzi parsknęła tylko kpiąco, ale po jej spojrzeniu wiedziałem, że nie szuka awantury. Zostałem przy stoliku tuż obok drzwi, nie spuszczając z nich oczu.
RACHELLE POV


Skoro jest moją przyjaciółką, nie powinna tak na mnie patrzeć. Czułam się przy niej nieswojo. Sięgnęłam po kartę leżącą na stoliku i zamówiłam tylko kawę, zakładając, że to spotkanie nie potrwa długo. Rozumiałam, po co Justin mnie na to namówił. Poznawanie ludzi, których powinno się znać nie jest łatwe. Nie miałam wygórowanych oczekiwań, nic sobie nie wyobrażałam, ale nie spodziewałam się, że będzie taka oziębła. Kiedy usiadłyśmy naprzeciw siebie czułam się jak na rozmowie o pracę. Ewidentnie oceniała mnie spojrzeniem, nawet się z tym nie kryjąc. Zdecydowanie wolałam ponownie poznać Scoota niż dziewczynę, która patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Boże, ty naprawdę nic nie pamiętasz…- przytknęła rękę do wpółotwartych w szoku ust, po dłuższym przyglądaniu mi się w ciszy.
- Często to słyszę. – mruknęłam pod nosem, odwracając wzrok. Byłam pewna, że nie ucieknę od mojej przeszłości, ale wciąż wątpiłam czy dobrze postąpiłam zgadzając się na to całe przypominanie. Było mi łatwiej, zanim Justin mnie odnalazł. Tęskniłam za tym. W moim nowym życiu wiedziałam o sobie wszystko i nie czułam się zagrożona tak jak teraz. Miałam nad wszystkim złudną kontrolę.
- Żeby było jasne, nie obchodzi mnie ten twój cały wypadek i jego skutek. – powiedziała bez ogródek chłodnym tonem. Zabrzmiało brutalnie, chociaż wcale nie oczekiwałam współczucia.
- Czy ja zrobiłam tobie coś złego? – zapytałam w końcu, szukając wyjaśnienia jej gorzkiej arogancji.
- Nic. – wypluła to słowo jak obrazę, zerkając na Justina stojącego przy drzwiach.
- Powiedz mi. – rozkazałam jej takim samym tonem jak ona. Miałam dosyć robienia ze mnie ofiary. Wypadek był półtora roku temu, było mi trudno, nadal nie pamiętałam tego, co być może powinnam, ale trzymam się naprawdę dobrze. Przetrwałam najgorsze chwile sama, bez żadnej pomocy. Teraz wypadek to tylko nieprzyjemna część mojej przeszłości. Jeśli mają mi pomóc, muszą zacząć rozmawiać nawet o rzeczach niewygodnych. Mieli nade mną przewagę – wiedzę o moich złych uczynkach, mrocznych sekretach i wstydliwych sytuacjach, które musi mieć każdy, w tym ja w przeszłości.
- Sama siebie o to zapytaj. – parsknęła ironicznie, wzruszając ramionami.
- Wiesz, że miałam amnezję… - wysyczałam przez zęby. Czy ona tu przyszła tylko po to, by mnie wkurzyć? Spojrzałam niezadowolona na Justina, mógł mnie chociaż przed tym ostrzec.
- Tak, oczywiście... Słuchaj, ty naprawdę nic nie pamiętasz? – upewniała się, wciąż nie dowierzając. Pokiwałam głową ze zniecierpliwieniem. Po co miałabym przed nią udawać amnezję? To niewiarygodne! Czułam, że mimo że kiedyś się przyjaźniłyśmy, teraz będzie trudno do tego wrócić.
- Potrzebuję twojej pomocy, on boi się mówić o mojej przyszłości, a to ty podobno najlepiej mnie znasz, co ci szkodzi? – spytałam z nadzieją, spuszczając z tonu. Justin upierał się, że ona znała mnie długie lata, zanim poznałam jego.  - Jeśli byłyśmy kiedyś przyjaciółkami, powinnaś chociaż przemyśleć moją propozycję.
- W porządku. – po raz pierwszy się uśmiechnęła. Wyglądało na to, że mi uwierzyła i na chwilę przestała atakować. - Spotkam się z tobą, ale bez tego ogona.
- Rozumiem, to nie problem. – uśmiechnęłam się do niej szczerze i z entuzjazmem.
Odwzajemniła mój gest, aż w końcu nawet mogłam prawie przyznać, że chyba wiem, czemu mogłaby być moją przyjaciółką. Było w niej coś bardzo wartościowego, ale nie chciała mi tego okazywać.
- I jeszcze jedno… musisz mi coś obiecać. – spokojny ton głosu brzmiał o wiele lepiej, jej wyraz twarzy przestał być gniewny i nawet zaczynała wyglądać na sympatyczną osobę.
- Zrobię, co trzeba. – zapewniłam zdecydowanie.
- Raczej nie zrobisz. – na te słowa zmarszczyłam brwi, zmieszana. - Cokolwiek by tobie nie mówił, nie zakochuj się w nim. To kłamca.- przymrużyła oczy patrząc przez chwilę na niego kocim wzrokiem.
- Zabawna jesteś, przecież on jest tylko moim przyjacielem. – wzdrygnęłam się, głupkowato uśmiechając i kręcąc głową z niedowierzania
- Przyjacielem. – parsknęła ze śmiechem. – Nazywaj to sobie jak chcesz, ale dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Przemyśl to, wkrótce przekonasz się, że mam rację. - wstała od stołu zostawiając mnie zdezorientowaną. O co jej u diabła chodzi? Zerknęłam kątem oka na zdenerwowanego chłopaka przy drzwiach, obserwującego nas cały czas. Trudno było mu zaufać, jego sposób bycia i wygląd zwiastował kłopoty. Nigdy nie byłam podatna na wpływ innych osób, ale dziewczyna miała bardzo poważną minę ostrzegając mnie przed nim pewnie nie bez powodu. Wszystko kręciło się wokół tego kim ja byłam, ale nigdy nie wgłębiałam się w to, kim on do cholery jest. Monique zasiała we mnie niepokój, może dałam mu podejść zbyt blisko siebie. Nie wiedziałam, jakim cudem mogłam to przeoczyć…

*****

W pracy zjawiłam się spóźniona. Tym razem miałam dobre usprawiedliwienie, ale bałam się, że popełnię błąd mówiąc komuś o tym, co wydarzyło się po powrocie ze spotkania z byłą przyjaciółką. Stanęłam w garderobie przed lustrem ubierając strój na dzisiejszy wieczór. Ręce lekko mi się trzęsły, miałam problem z zapięciem pończoch, nie chciałam by ktoś to zauważył. Ta praca nauczyła mnie szanować piękno ciała, wyzbyłam się wstydu podczas bycia nagą, ale mimo wszystko pozostawałam bezbronna. Tylko wiara w to, że ochroniarze w porę zareagują dodawało mi odwagi by wyjść na scenę. Później odgrywałam show, z każdym kolejnym występem byłam coraz bardziej pewniejsza siebie i swojej atrakcyjności. Wzdrygnęłam się jak usłyszałam, że ktoś próbuje wejść do środka. Rękom pozwoliłam zwisać swobodnie wokół ciała, ale palce zacisnęłam w pięści mając nadzieję, że zakamufluje tym drżenie rąk. Zerknęłam w stronę otwartej torebki, z której było widać pudełko prawie nietkniętych tabletek uspokajających. Liczyłam na to, że nie będą mi potrzebne, ale wolałam je zabrać na wszelki wypadek. Nie chciałam czuć się senna podczas występu, ale też nie mogłam trząść się jak galareta. Szybko rzuciłam na torebkę swój szalik.
- Boże święty, czemu jesteś taka blada? – spytała Jess, która weszła do pomieszczenia w bardzo wysokich czarnych szpilkach, patrząc na mnie zmartwiona. Powiesiła nasze szlafroki na wieszakach i podeszła do mnie. – Masz szczęście, że Cassidy nie widziała jak wchodzisz. – na tą informację westchnęłam z ulgą. Moja szefowa jest dobrą kobietą, ale każdy ma jakieś granice cierpliwości. Jeszcze tego brakowało, żebym w tym całym bałaganie straciła pracę. Sięgnęłam po moją torebkę i trzęsącą się ręką wyjęłam kartkę wypisaną czerwonymi literami.
- Co to jest? – zapytała, przyjmując ją ode mnie. Otworzyła szeroko oczy w szoku. – Morderczyni? Jenny, to muszą być jakieś głupie żarty…- spojrzała na mnie wystraszona, czytając głośno napis na papierze.
- To nie wszystko, ktoś namalował inicjały na moich drzwiach czerwoną farbą.  Ta kartka była w skrzynce na listy. – powiedziałam na jednym oddechu, opadając na fotel. - Przeszłość, o której nie wiedziałam dogoniła mnie sama.- chwyciłam się za czoło, na którym czułam już pulsującą żyłkę z nerwów.
- Co na to Candice? – spytała Jess, kucając przede mną.
- Nic nie wie. – wymamrotałam, spuszczając wzrok na kartkę, którą Jess wciąż trzymała w rękach. - To jest mój problem. Muszę mieć czas, żeby wymienić drzwi, albo chociaż je pomalować... Możesz zaprosić ją do siebie po pracy? Wymyśl coś, błagam.
Po tych słowach Jess na chwilę zamilkła, przyglądając mi się ze współczuciem.
- Dobrze, ale martwię się o ciebie. Na pewno chcesz tam wracać? Skoro ten ktoś wie, gdzie mieszkasz… To niebezpieczne. – chwyciła mnie za rękę by dodać mi otuchy. - Może to któryś z klientów? Czy ktoś ci się ostatnio naprzykrzał? Może popytam chłopaków z ochrony, by zostali z tobą?
- Nie chcę, najpierw muszę z kimś porozmawiać. – pokiwałam głową stanowczo, przerażona wizją, że za chwilę wszyscy będą wiedzieć, że ktoś mi grozi.
- Jak uważasz, ale jeśli cokolwiek niepokojącego się stanie, proszę zadzwoń na policję. Na ulicy jest monitoring… - zaczęła niemal błagając, a ja od razu jej przerwałam.
- Jestem na ich czarnej liście, od kiedy nie udało im się ustalić kim jestem. Nie wierzyli, że nic nie pamiętam. Chcieli zakończyć sprawę jak najszybciej i zmusić mnie do zapłacenia za szkody temu kierowcy ciężarówki, któremu przecież nic się nie stało, a to ja byłam ofiarą. – Ile razy bym tego nie powtarzała, zawsze byłam rozgniewana to wspominając. – Przebieraj się za piętnaście minut zaczynamy. Dziewczyny zaraz się tu zejdą, nie mogą się dowiedzieć, że coś jest nie tak. – Jess kiwnęła głową, ja sięgnęłam po kosmetyki leżące na toaletce i zaczęłam się malować. Potrzebowałam chwili, żeby przebrać się w jednoczęściowy srebrny strój, który błyszczał nawet przy bardzo słabym świetle. Przysłuchując się rozmowom dziewczyn i ich podekscytowanym chichotom, opanowałam nerwy. Nasz wokalista Tony odczuwał artystyczny kryzys, który nosił imię jego dziewczyny. Jeden z jego znajomych widział ją razem z jego dzieckiem w mieście, chociaż ta upierała się, że wyjechała na drugi koniec stanu. Krótko mówiąc był zrozpaczony i nie w formie. Nie chciał zostać ojcem, ale kiedy w końcu to się stało, poczuł się nim. Wszystkim było go żal. Cassidy zlitowała się nad nim i pozwoliła mu wystąpić na środku sceny z bardzo monotonnym utworem, bo na nic żywszego nie było go stać. Miałyśmy być jego tłem, bit idealnie wpasował się w choreografię, którą ostatnio ćwiczyłyśmy. Przywitałam się z wokalistą przyjacielskim uściskiem i subtelnym całusem w policzek. Życzyłam mu powodzenia i połamania nóg. Trudno było patrzeć na jego posępną minę, widząc jak cierpi, ale skoro jego kumple nie mogli przemówić dziewczynie do rozsądku, to ja tym bardziej. Kiedy zgasili światła, weszłam na scenę wraz z innymi dziewczynami. Nie było to żadnym problemem, ponieważ znałam jej ułożenie na pamięć. Wiedziałam ile kroków mogę przejść w każdą stronę, żeby z niej nie spaść. Czekałam na pierwsze nuty, światła błysnęły, kolejny zmysłowy taniec zaczął się i skończył ogromem braw. Przez chwilę się odprężyłam grając swoją rolę. Nie walczyłam z dziewczynami o prywatnego klienta, wybiegłam z garderoby na salę, w pośpiechu narzucając na siebie szlafrok.
Zobaczyłam go, siedział na końcu sali pod balkonem widokowym sącząc alkohol. Był wyraźnie zdenerwowany, miał zaciśniętą szczękę i wpatrywał się w scenę. Dzieliło mnie od niego jakieś dwa metry, kiedy zawiesił na mnie swój wzrok. Uśmiechał się. Niespodziewanie ktoś szarpnął mnie za rękę.
- James! – pisnęłam wystraszona, widząc swojego chłopaka.
- Chciałem pogratulować tobie występu. Mi i moim kolegom bardzo się podobało. – uśmiechał się chytrze. – Mam poczekać na ciebie, skończyłaś na dziś? – zapytał mówiąc mi do ucha. Wiedziałam o co mu chodzi. Rozsądnie byłoby do niego pójść zamiast do mojego mieszkania. Przynajmniej nie byłabym sama. Byłam w lekkim szoku, już zbierałam się na podjęcie decyzji i odpowiedź, kiedy Justin nagle się wtrącił.
- Cześć James. – odezwał się przyjacielskim głosem, ale nie podał mu ręki.
- Justin, chłopak Candice tak? Dobrze pamiętam?– James patrzył na niego zaintrygowany, a mój żołądek zaczął odprawiać fikołki.
- Wybaczysz nam na chwilę? Muszę przekazać coś Rachelle od mojej dziewczyny. Wiesz, babskie sekrety. – wymamrotał z przekąsem.
- Jasne, Jenny czekam w samochodzie. – oznajmił z fałszywą obojętnością, wyraźnie akcentując moje imię. Był rozgniewany, że Justin mu przerwał. Teraz musiałam z nim jechać, bo nie dał mi wyboru.
- Nie mogłeś poczekać, nie wciskając mu kitu? – zapytałam niezadowolona, kiedy mój chłopak sobie poszedł.
- Jako twój przyjaciel, mam obowiązek chronić ciebie przed takimi typami jak on. – odparł ze stoickim spokojem, dumnie wypinając pierś do przodu.
- Nie znasz go, widziałeś go tylko raz! – zwróciłam mu uwagę. Nie mogłam uwierzyć, że może być taki nietaktowny. - Lubi się mną chwalić, jest towarzyski… Może sprawia wrażenie zbyt pewnego siebie, ale kiedy jesteśmy razem we dwoje, jest naprawdę dobrym facetem. – zapewniłam go i uderzyłam go lekko z pięści w ramię. Nawet nie drgnął.
- Tylko tak Ci się wydaje, on gra przed Tobą. Candice też tak sądzi. – parsknął ironicznie, wzruszając ramionami.
- Chwila, spiskujecie ze sobą przeciwko mnie? – zapytałam zdumiona, zakładając ręce na piersi.
- Wiem, że będzie ci trudno to zrozumieć, ale wolę żebyś usłyszała to ode mnie. – westchnął głęboko, na sekundkę przerywając.- Candice znała cię przed wypadkiem.
- To niemożliwe. – jęknęłam, chcąc by wypluł słowa, które powiedział.  
- Wszystko ci wytłumaczymy, ale powiedz Jamesowi, że dzisiaj jesteś zajęta.
- Wiedz, że bardzo mi się to niepodobna. – kiwałam głową na boki, grożąc mu palcem i marszcząc brwi. - Masz przerąbane, ale nie czas na to. Muszę ci coś powiedzieć. Kiedy odwiozłeś mnie do domu…
- Wiem o twoich drzwiach. – znowu nie pozwolił mi skończyć zdania, zupełnie tak jakby czytał mi w myślach. Bardzo często to robił.
- Co? – krzyknęłam, wystukując palcami rytm o łokieć. Żałowałam, że nie wzięłam jednak tabletek uspokajających. - Chwila… Byłeś u mnie w mieszkaniu, ale po co? – wymachiwałam rękoma, gestykulując.
- Zabierz Candice ze sobą, dzisiaj śpicie ze mną w hotelu.
- Na pewno nie, po tym wszystkim co od ciebie usłyszałam…
- Nie pozwolę wrócić ci do domu.
- Myślisz, że ten facet  tatuażem jaszczurki za tym stoi? – spytałam ignorując jego obietnicę.
- Jest jedną z dwóch osób, które mógłbym o to podejrzewać. Musimy stąd wyjść, ten gość może być teraz wszędzie, również tutaj. Candice chce tylko pojechać po swoje rzeczy, zabierzesz się z nami. Na wszelki wypadek nie mów nic Jamesowi.
- Cudownie, że mam cokolwiek do powiedzenia. – zaskomlałam ironicznie i obróciłam się na pięcie, aby ruszyć szybkim krokiem do garderoby, zabrać swoje rzeczy i rzucić się na swoją współlokatorkę, która knuje za moimi plecami. Skończyło się jednak inaczej, Candice unikała spotkania ze mną, wsiadłam do samochodu Justina, w którym już była zanim ja się w nim pojawiłam. Milczałam, oczekując najpierw, że to ona przeprosi. Moje czekanie trwało całą drogę do domu.  Na pierwszy rzut oka nie było widać, żeby ktoś tutaj był, ale w moim pokoju niektóre rzeczy były poprzestawiane. Wiedziałam, bo ostatnio sprzątałam go, a kiedy już to robię, wychodzi ze mnie pedantyzm. Wszystko było perfekcyjnie równo poukładane. Dzięki temu byłam pewna, że nie tylko pomalowali mi drzwi i zostawili liścik, ale włamali się. Spakowałyśmy torby w ciszy, zabierając w nie swoje ubrania i najbardziej wartościowe rzeczy. Justin w tym czasie cały czas stał w korytarzu skupiony na obserwowaniu drzwi wejściowych i okna, za którym znajdowały się schody przeciwpożarowe. W końcu wyszłam z niepokojem oglądając się za naszym dotąd przytulnym mieszkankiem. Gdy we trójkę wylądowaliśmy w hotelu, siedzieliśmy od dłuższego czasu w salonie. Ja i Candice na fotelu, Justin na kanapie. Między nami stał tylko szklany stolik kawowy.
- Dlaczego jesteś po jego stronie? – odezwałam się wreszcie, pierwszy raz zerkając na twarz Candice. Spojrzała mi w oczy z wyrazem mordu lekko spłoszona.
- James to dupek, nie wmówisz mi, że jeszcze tego nie zauważyłaś. – prychnęła, nerwowo przeczesując włosy do tył.
- Owszem, ale to nadal nie wyjaśnia dlaczego jesteś po jego stronie. – podniosłam ton głosu, chwytając mocno za oparcia fotelu. Candice spojrzała na Justina, otwierając usta, gotowa do jakieś odpowiedzi, która zwali mnie z nóg i usprawiedliwi ją. Justin nieznacznie pokręcił głową, a ta zrezygnowała z mówienia i spojrzała w dywan. Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, przestałam bojąc się że dziś robię to tak często, że na pewno mam teraz wyrzeźbiony trójkąt między nimi.
- Nie mogę. – mruknęła poddając się i wstała z fotela, po prostu wychodząc z salonu.
- To ty zabroniłeś jej mówić. – warknęłam z wyrzutem, kiedy odprowadziłam ją gniewnym wzrokiem do korytarza.
- Posłuchała mnie dlatego, że to nie jest jej sprawa. Dosyć już informacji jak na jeden dzień.
Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy może płakać. Jeśli ta ”sprawa” dotyczy jego i mnie, to tym bardziej powinien już przestać trzymać mnie w niepewności.
- W takim razie, może kiedyś obudzę się mając dosyć ciebie, skoro ty decydujesz o wszystkim. – warknęłam, zrywając się z fotela i poszłam w kierunku mojej sypialni.
- Rachelle! – krzyczał za mną na próżno.





******

Candice jeszcze spała kiedy się obudziłam. Poczułam się przez nich zdradzona. Nie wiedziałam już czy im ufać. Jak dla mnie zbyt wiele się zmieniło. Nigdy nie lubiłam zmian, trudno było mi się z nimi pogodzić. Mogłoby im się wydawać, że wszystko robią dla mojego dobra, ale wcale tak nie jest. Oszukali mnie. Zrobili ze mnie idiotkę. Zajrzałam do salonu. Justin spał na kanapie w dziwnej, powykrzywianej pozycji. Przed nim leżała opróżniona butelka whisky. Nie wiem jak ktoś może pić coś tak mocno gorzkiego, Jess zawsze mówiła, że to alkohol dla tych którzy mają gorycz w sercu. Justin musiał czuwać całą noc. Chwyciłam koc, który przykrywał jeden z foteli, ściągnęłam go i przykryłam go nim. Delikatnie odgarnęłam włosy z jego czoła do tyłu. Słysząc jak wciąż cicho pochrapuje i głęboko oddycha, na palcach wyszłam z salonu. Broń Boże, jakby miał się teraz obudzić. W przedpokoju założyłam na siebie płaszcz, zamknęłam bezszelestnie drzwi i wezwałam windę. Napisałam w nocy do Monique, że chce się z nią spotkać rano w pobliskim parku. Zgodziła się i obiecała, że przyjdzie. Kiedy dojrzałam w oddali jej smukłą sylwetkę pod pomnikiem z fontanną, pomachałam jej na przywitanie.
- Cieszę się, że w końcu zmądrzałaś, nie pozwalając się karmić kłamstwami. – uśmiechnęła się do mnie zwycięsko.
- Miałaś rację, on opiekuje się mną, ale nie mówi mi wszystkiego. Wiem, że na pewno jesteś bardziej odważna niż on. Cokolwiek ukrywa, wiem że ty masz jaja, żeby mi o tym powiedzieć. Tylko po tym wszystkim co dla mnie zrobił, po prostu dziwię się…- przyznałam idąc z nią szeroką aleją z obu stron otoczoną równo przyciętymi trawnikami.
- Jak zwykle, wykorzystuje to, że jest mistrzem manipulacji. – zaśmiała się gorzko, kpiąc z mojej naiwności. - Słońce, a może powiedział ci, że to przez niego miałaś wypadek? Jak myślisz, jak znalazłaś się w Los Angeles? Masz już za sobą przejażdżkę do NY. To tam mieszkałaś całe swoje życie. – westchnęła z sentymentem, patrząc w przód, odrobinę nieobecna przypominając sobie zapewne jakieś momenty, kiedy tam byłam. Zazdrościłam jej tego bardzo. Chciałabym widzieć to wszystko razem z nią. - Szukałaś go, bo cię zostawił. Tak jak powiedziałam, jest kłamcą. Nie potrzebowałby mnie, gdyby wciąż cię nie okłamywał. Oczywiście, robi to w trosce o twoje bezpieczeństwo. Jesteś przecież taka delikatna, prawda mogłaby cię zabić…
- Nie okłamałby mnie, jest szczery… - bezzasadnie odbijałam jej zarzuty, czując dreszcze przechodzące po moich plecach. Prawda jednak była ciężka do zniesienia, kiedy przed oczami miałam jego dzisiejszą zaspaną twarz. Monique przystanęła gwałtownie.
- Przejrzyj w końcu na oczy. Nie widzisz tej winy wypisanej na jego twarzy?! – powiedziała z oburzeniem, potrząsając mną jak lalką.-  Obie wiemy, że jego ostrożność nie jest ci potrzebna.- mówiła wolno, pochylając się nade mną, jakby mówiła do małego dziecka.- Chcesz znać prawdę, wiesz już że będzie boleć. Justin nie tylko chroni ciebie, ale siebie przed tobą. Nie chce żebyś ze mną rozmawiała, myślał że na mnie spojrzysz i doznasz szoku, odzyskasz pamięć, ale w głębi duszy on nie ma zamiaru ci w tym pomagać i cieszy się z twojej amnezji. Ona go wybiela.
- Przecież bez przerwy o tym mówi! Chce, żebym sobie przypomniała! – rzucałam sfrustrowana, licząc, że przekonam samą siebie, do tego co wychodziło z moich ust.
- Pomyśl, nie byłabyś tutaj ze mną, gdybyś mu powiedziała, że zamierzasz spotkać się ze mną. Nie sądzisz, że przypominanie tobie, twojego dawnego życia idzie mu bardzo powolnie? Gdyby było tak jak mówisz, nie zakazałby ci spotkać się ze mną. – przekonywała mnie z uporem.
- Boi się, bo ktoś włamał się do mojego mieszkania.- wzruszyłam ramionami, przedstawiając jej jak na mój gust dosyć konkretny argument.
- Jest wyrafinowanym oszustem i egoistą! – wyzywała go z nienawiścią. - Przypomnisz sobie wszystko i będziesz żałować, jak bardzo jesteś nim zaślepiona i że kiedykolwiek go broniłaś…- przerywała prychając i przymykając na chwilę oczy. - Proszę, twój księżulek właśnie zmierza w naszą stronę! – ryknęła wściekła patrząc za mnie. Na samą myśl, że Justin przyłapał mnie na gorącym uczynku zrobiło mi się gorąco, a wypieki same pojawiły się na moich policzkach.
- Co ty robisz w parku z Monique! – usłyszałam bardzo dobrze mi znany zachrypnięty głos. Poczułam jak jego właściciel kurczowo chwyta mnie za nadgarstek.- Wiesz, że grozi ci niebezpieczeństwo i wychodzisz sobie po prostu sama?! – krzyczał, będąc na mnie wściekły. – A ty, jesteś z siebie dumna? – syknął przez zęby do Monique.
- Teraz już tak, pamiętaj że to nie koniec. Pomogę jej odzyskać pamięć, skuteczniej niż ty. – zmierzyła go chłodnym wzrokiem i zostawiła nas samych bez pożegnania. Uwolniłam się z jego objęć i wściekła zaczęłam iść w kierunku alejki prowadzącej do hotelu.
- Jesteś taki jak oni wszyscy!  - krzyczałam, chociaż wiedziałam, że chłopak jest tuż za mną. - Nie udawaj! Teraz wiem więcej, niż ty powiedziałeś mi przez kilka tygodni! – słowa pełne nienawiści wylewały się same. Nie patrzyłam na niego, nie chcąc zacząć okładać go pięściami.
- Monique mogła włamać się do twojego mieszkania. Zapomniałaś już, że to ja zabrałem cię do hotelu, chyba nie jestem całkiem zły, skoro Cię ratuję!
- Nie, ty mnie prześladujesz! – Justin nagle stanął w miejscu co spowodowało , że na niego wpadłam, kiedy obróciłam się jednak by spojrzeć mu prosto w te jego okropne mylące dobrocią i szczerością oczy. Był tak blisko, że jedynym w polu mojego widzenia była jego twarz i uniesiona z powątpiewaniem brew. Staliśmy tak chwilę bez słowa, aż nie wytrzymałam. – Ugh, dobra choć już do tego hotelu, bo faktycznie jest tutaj niebezpiecznie.
- Dopiero teraz do ciebie dociera co to znaczy mafia? – zakpił, uśmiechając się oszołamiająco i zadzierając do góry podbródek. - To jedynie przedsmak początku.






________________________________

Witajcie znowu, skoro już sesja zdana to właśnie tak -
to dopiero przedsmak początku, rozdziały będą częściej.
Nie miałam super pomysłów na początku na ten rozdział,
więc pisanie go ciągnęło się jak flaki z olejem.
Na szczęście, doznałam olśnienia i wiem, że może i trochę przegadany,
ale był ważny i dużo się w nim dzieje, wiec mam nadzieję, 
że jest conajmniej zadowalający dla wytrwałych, najlepszych czytelników!

1 komentarz: