,,Ta sama stara historia.’’
Spotkanie
Rachelle z Monique okazało się najgorszym pomysłem, na jaki mogłem wpaść.
Godziny zajęło mi sprostowanie tego, co powiedziała jej w parku. Troszczyłem
się o nią. Pozwoliłem, albo raczej zmusiłem ją, żeby została z Candice u mnie. Jak mogła pomyśleć, że to ja zepsułem jej
hamulce? Candice, kiedy tylko zdążyła usłyszeć jak krzyczymy na siebie w holu,
ubrała się i ulotniła w mgnieniu oka. Nikt nie mógł mi pomóc z nabuzowaną panną
Roberts. Możliwe, że jej współlokatorka bała się, że w końcu w przypływie
nerwów wyzna jej wszystko jak na spowiedzi. Westchnąłem siadając na fotelu,
nawet nie słuchając już monologu Rachelle, który mniej więcej dotyczył tego,
jak bardzo jestem wobec niej niesprawiedliwy, jak to nie może mi ufać, jak
bardzo ją denerwuję i cały czas coś ukrywam.
- …
Miałeś mi pomagać, a od kiedy się pojawiłeś, mam same problemy! – krzyczała
obracając głowę w moją stronę, chodząc po kuchni. Jej ruchy były energiczne i
agresywne, zaczęła się buntować i szamotać. W takich chwilach jak ta, miałem
opanowaną strategię milczenia do perfekcji. Tak naprawdę nie musiałem być z nią
w jednym pomieszczeniu. Potrzebowała tylko mówić, nawet nie trudziła się, żeby
sprawdzić czy nadal jej słucham. Była wściekła.
-
Problemy, to dopiero będziesz mieć, jeśli nie będziesz mnie nadal słuchać,
żebym mógł ci pomóc. – oświeciłem ją, ziewając i odwracając znużony wzrok od
jej sylwetki.
-
Zabraniasz mi iść do pracy, jeśli dalej tak pójdzie to nie będę jej miała! Może
ty sobie super radzisz z pozyskiwaniem brudnych pieniędzy, ale ja jednak wolę
żyć z moich, własnych, zarobionych ciężką pracą! – warczała na mnie coraz
bardziej.
-
Prawda jest taka, że masz tyle pieniędzy, że ja bym się nawet nie zastanawiał
czy są, jak to ty powiedziałaś ,,brudne.’’ – mruknąłem z przekąsem, próbując
powstrzymać się przed kąśliwym uśmieszkiem. Prychnęła tylko, opierając się o
blat wyspy kuchennej patrząc na mnie kocim, zabójczym wzrokiem.
-
Pójdę i koniec, nie jesteś moją niańką. – naburmuszyła się, a ja westchnąłem
głęboko. Musiałbym związać ją jak więźnia, żeby się stąd nie wydostała.
-
W takim razie, pójdę z tobą.- wstałem z kanapy, przecierając dłonią twarz i
sprawdziłem w kieszeniach spodni czy mam ze sobą kluczyk do samochodu.
-
Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej i przestaniesz się zachowywać jak wrzód
na tyłku, to proszę. – machnęła teatralnie ręką w stronę korytarza. Wywróciłem
oczami i puściłem ją przodem. Podałem jej bez słowa płaszcz i pomogłem jej go
ubrać. Byłem wtedy pewien, że nie wie jeszcze, że nie tylko ona z naszej dwójki
potrafi być niesamowicie uparta i zawzięta. Prawda była taka, że w tej walce,
już dawno ją pokonałem, teraz tylko pozostała kwestia, kiedy to do niej dotrze.
********
Na
drugi dzień, nie było wcale łatwiej. Postanowiła się na mnie zemścić po tym,
jak zepsułem jej wieczór w pracy. Wyglądało to mniej więcej tak, że chodziłem
za nią krok w krok, została sama tylko raz w garderobie, ponieważ dwanaście
roznegliżowanych dziewczyn kontra ja jeden, może byłoby dobrym zrządzeniem losu,
ale nie w tej sytuacji. Wyrzuciły mnie bez problemu, śmiejąc się ze mnie
jeszcze długo po tym jak wyszedłem. Co się tyczy wielkiego show, cóż Rachelle
miała ze mną prawdziwe utrapienie. Bardzo chciała wykonać swoją robotę i
podejść do stolika po drugiej stronie sali, żeby uniknąć konfrontacji ze mną,
niestety podbiegłem do niej i zacząłem z nią tańczyć, tak po prostu. Okręciłem
ją kilka razy, aż krzyczała że ma dość, potem zniknęliśmy z centrum uwagi w
jednym z prywatnych pokoi.
-
Nie poddasz się? – wysapała, siadając na kanapę w bordowym lśniącym body. Odgarnęła
do tyłu burzę bujnych loków, które opadały na jej policzki.
-
Skądże, maleńka. – mruknąłem i uniosłem jej podbródek by spojrzeć jej w oczy.
Byłem totalnie pijany, nic dodać, nic ująć.
-
Cuchniesz alkoholem na kilometr, niezły z ciebie ochroniarz, Justin. –
odepchnęła mnie od siebie, na co zareagowałem głupim uśmieszkiem.
-
Jak większość mężczyzn dla których tańczysz. – wzruszyłem ramionami, prychając.
Alkohol sprawiał, że a cała chora sytuacja z utratą pamięci zaczynała być
cholernie zabawna i nawet znośna. – Jakoś wtedy ci to nie przeszkadza…
-
Och, nie przeszkadzają mi ich pieniądze, a ty jesteś tu na specjalnych
warunkach i przez ciebie nie dostanę żadnego napiwku. – naburmuszona Roberts,
poczerwieniała na twarzy i założyła ręce na piersi, przez co uniosły się trochę
wyżej i zrobiły się bardziej kształtne.
-
Uwierz mi, za ciebie dałbym miliony, a i one by nie wystarczyły. Jesteś
drogocenna.- zagryzłem wargę, patrząc na nią z boku.
-
Zignoruję to, bo jesteś zalany. – westchnęła ciężko, nie patrząc na mnie. Kiedy
wróciliśmy do apartamentu, nie szczędziłem sobie dalej alkoholu. Do tego
stopnia byłem upojony, że sam zacząłem przed nią tańczyć. Sprawiłem, że płakała
ze śmiechu. Następnego dnia koło południa, zdałem sobie sprawę, że pamiętam ze
szczegółami, jak bardzo się przed nią skompromitowałem. Co więcej, jak się do
niej bezczelnie przystawiałem i poległem. Wstałem na chwiejnych nogach i
poczułem mdłości, ale jak porządny facet zdusiłem je z powrotem w środku. Nie
mam pojęcia jakim cudem, Rachelle siedząc w klubie ze mną do czwartej obudziła
się wcześniej i zniknęła na godzinę z
domu. Pod ręką miałem kubek rozpuszczonej w wodzie aspiryny, żeby pomóc sobie
na kaca, który bez wątpienia miał zamiar niebawem nadejść. Cały czas patrzyłem
na zegarek w komórce, żeby zadzwonić do Scoota i zacząć jej szukać po całym
mieście. Rozważałem nawet czy nie przykleić jej do podeszwy butów nadajnika,
byłbym chociaż o nią spokojny.
-
To niezdrowe, traktujesz ją jakby była małą dziewczynką, a nie jest, z resztą
akurat ty, doskonale o tym wiesz. – Candice podała mi herbatę i uśmiechnęła się
sprośnie, a ja na to chrząknąłem i zmroziłem ją wzrokiem.- Dałeś wczoraj popis.
-
Byłaś z nami? – spytałem rozkojarzony.
-
Oczywiście, w życiu nie przegapiłabym tej kompromitacji. Za tragiczną komedię zgarnąłbyś
Oskara. – śmiała się głośno, trzymając się za brzuch. Musiałem jak najszybciej
zmienić temat.
- Ona
jest wszystkim co mam, nie zaryzykuje, żeby stracić ją znowu. – powiedziałem,
patrząc w martwy punkt za oknem. W salonie panował wszechobecny bałagan.
Butelki były porozrzucane wszędzie. No cóż, nie byłem z siebie dumny.
-
Hej, nie znałam jej dobrze przed wypadkiem, ale uwierz mi, ta dziewczyna ma w
sobie ogień, wyjdzie z każdego potrzasku. – chwyciła pocieszająco moje ramię i
spojrzała mi w oczy.
-
Dziękuję, że nic jej nie powiedziałaś…
-
Miałam zniszczyć tak romantyczną historię? Mowy nie ma! Chociaż prędzej czy
później, prawda sama was dogoni, nie wiem po co to przedłużasz. – wywróciła
oczami i włączyła telewizor na jakiś sitcom.
-
Scoot powiedział mniej więcej to samo.- przetarłem kilka razy czoło, czując jak
uderza mnie fala gorąca.
-
Żeby przestać się zamartwiać musiałbyś wywieźć ją do miejsca, w którym w ogóle
nie ma internetu, może Grenlandia? – zaśmiała się kpiąco.
-
To nie jest zły pomysł, wiesz? Muszę to na poważnie przemyśleć…
-
Hej, ja tylko żartowałam! – dostałem z łokcia w bok. Nagle usłyszałem, że drzwi
otwierają się na piętrze. Oboje spojrzeliśmy w stronę holu.
-
Co wam tak wesoło? – usłyszałem z korytarza ten znajomy głos i nagle poczułem
ulgę. Zanim ją zobaczyłem, do moich uszu dobiegł pisk. Dziecięcy pisk. – Skoro
nie pozwalasz mi pójść do pracy i rujnujesz moją reputację w klubie, kiedy
tylko się w nim pojawię, to praca przyszła do mnie, prawda George? - mówiła wesołym głosem, patrząc na małego,
którego trzymała w jednej ręce z łatwością.
-
Czemu nie zadzwoniłaś? Posprzątałbym wcześniej. – wstałem szybko z kanapy i
zacząłem zbierać butelki z podłogi i stolika.
-
Patrzcie, już jest gotowy, żeby zostać ojcem, a wczoraj alkoholik… - dogryzła
mi Candice, wywalając do mnie swój język. Zagłuszyłem ją obijając specjalnie
butelki o siebie, ale sądząc po minie Rachelle, słyszała wyraźnie, bo posłała
mi zgaszony uśmiech.
-
Ty słodki szkrabie, ciocia zostawi cię z tymi dwoma popaprańcami, bo nie
zamierza zostać wrobiona w przebieranie brudnych pieluch. – Candice pogłaskała
Georga po główce i ulotniła się z mieszkania natychmiast.
-
Mam czasem wrażenie, że ona ma jakąś awersję do dzieci. – powiedziała, oglądając
się za przyjaciółką.– Ty też nagle musisz wyjść?
-
Nie, zostanę z wami. – uśmiechnąłem się do niej i zabrałem torby z rzeczami
chłopca, który zaczął rozkosznie gaworzyć. Rachelle usiadła na kanapie, biorąc
malca na kolana. Gdy do nich podszedłem wyrywał się jej, wyciągając rączki w
moją stronę. Zaczął krzyczeć sfrustrowany.
-
No dobrze młody, chodź. – wyciągnąłem do niego ręce, a Rachelle podała mi go
niepewnie. Zabrałem go na barki i chodziłem z nim po salonie w kółko. Śmiał się
razem ze mną i udawał samolot.
-
Błagam cię, tylko ostrożnie Justin! – krzyczała w przerażeniu patrząc na nasze
szaleństwo. Podszedłem do niej i uklęknąłem na kolana, George był teraz na
wysokości jej twarzy.
-
Zobacz jaka z niej nudziara, nawet nie wie co to dobra zabawa! – zakpiłem,
uśmiechając się do niej wyzywająco.
-
Mówisz o mnie?! – warknęła na mnie oburzona. George nagle krzyknął, zwracając
tym na siebie naszą uwagę.
-
Widzisz, on też tak sądzi. – na te słowa nudziara wywróciła tylko oczami.
-
Tak? No to ja ci zaraz pokażę! – obiecała zaborczo, wstała z kanapy i zaczęła
nas gonić z jego kocykiem pod ręką, którym dosłownie sprała mi tyłek
kilkadziesiąt razy. Kiedy oboje byliśmy już rozgrzani do czerwoności opadłem z
sił na łóżko w mojej sypialni, kładąc sobie małego mężczyznę na brzuchu i
zacząłem bawić się jego rękoma. Śmiał się i uśmiechał do mnie.
Chyba
wiem, dlaczego ludzie tak bardzo chcą mieć dzieci. Kiedy już je masz, nigdy nie
poczujesz się samotny. Rachelle nagle zrobiła coś, czego bym się nie
spodziewał. Położyła się obok mnie i wtuliła głowę w moje ramię, patrząc na
Georga ze swojego rodzaju miłością. Naprawdę była jego opiekunką, mieli ze sobą
wspólną więź. Wiedziałem, że nie robi tego tylko dla pieniędzy, ja również bym
nie mógł. Mogłem się wypierać, ale dzieciak skradł mi serce.
-
Ładnie tu pachnie. – powiedziała do mnie cicho. – Dziękuję, że zostałeś. –
spojrzała mi w oczy. Nasze twarze były zbyt blisko. Tylko jej teraz nie pocałuj. Zamiast tego, oderwałem jedną dłoń od
maleńkiej rączki dziecka i zakręciłem jej pojedynczy kosmyk włosów na palcu.
Zarumieniła się. – Och, muszę iść po butelkę, pewnie za chwilkę będzie głodny.
– zaczęła paplać zawstydzona i zbierała się żeby wstać, ale nie pozwoliłem jej
na to.
-
Zostań z nim tu, ja ją przyniosę. – zaoferowałem.
-
Ale nawet nie wiesz gdzie jest…
-
Znajdę ją. – powiedziałem, a to co potem było tylko odruchem. Położyłem Georga
obok niej i ucałowałem ją w czoło, które na sekundkę zmarszczyła. Kilka minut
szukałem butelki i wszedłem do swojej sypialni z powrotem. Zatrzymałem się w
progu, kiedy zauważyłem, że oboje zasnęli. Najciszej jak mogłem, zbliżyłem się
do Rachelle, delikatnie podłożyłem poduszkę pod jej głowę i przykryłem cienkim
kocem. Wtuliła się bardziej w poduszkę i wdychała jej zapach. Nie mogłem się
powstrzymać i korzystając z tego, że jest nieprzytomna jeszcze raz ucałowałem
ją w czoło. Usiadłem obok na fotelu, żeby mieć na nich oko.
******
Pod
wieczór George wrócił już do domu, a wtedy wszystko zaczęło się chrzanić. Kiedy
szedłem zapalić ostatniego w tym dniu papierosa przechodziłem obok sypialni
Rachelle. Drzwi były na wpół otwarte, więc zobaczyłem to, czego nie powinienem.
Roberts stała przy łóżku ubrana w czerwony, obcisły gorset i wysokie czarne
szpilki. Miała na sobie ostry makijaż, a w pokoju czuć było jej perfumy,
którymi musiała się przed chwilą psiknąć. Rozmawiała przez telefon.
-
Tak, myślę że między nami znowu wszystko się ułoży. Wiesz, jaki on jest…
Przejdzie mu. Kiedy tylko mnie zobaczy, szczęka mu opadnie! – zaśmiała się do
słuchawki, spoglądając na siebie w lustrze. – Muszę kończyć, za chwilę
przyjedzie po mnie… Coś ty, oczywiście, że nie wie, że z nim mieszkam… Dostałby
chyba szału! No, pa… Nie dzięki, to będzie dłuuga noc. – znów ten śmiech. Gdy
się rozłączyła, od razu udałem, że idę do kuchni i nie stałem pod jej drzwiami.
Serce biło mi jak oszalałe. Weszła do pomieszczenia ubrana w sukienkę. Krótką
sukienkę. Sukienkę, która pozwoliła patrzeć na wszystko, co było w niej piękne.
Wszystko, co kiedyś było moje.
-
Justin, umówiłam się z Jamesem, nie czekaj na mnie. Zostaję u niego i będę
bezpieczna. – poinformowała mnie, a ja poczułem jakby po moim żołądku jeździł
rollercoaster. Nie byłem w stanie spojrzeć jej w oczy. Przełknąłem gorzką
ślinę. Byłem wściekły i zrozpaczony. O krok od zabronienia jej wyjścia
gdziekolwiek. Czy moje oczy zaczynają być
wilgotne? Czy ja zaraz się rozpłaczę? Nie, nie mogę.
-
Idź. – powiedziałem chłodnym tonem, ale nie udało mi się zabrzmieć obojętnie. Co ja pieprzę! Nie, nie idź, ani mi się
waż! Słyszysz? Nie rób tego…
Ja cię kurwa kocham. – krzyczały moje
myśli, ale ona była zbyt szczęśliwa, zbyt podekscytowana, żeby ją zatrzymać i zanim
obróciłem się, żeby powiedzieć jej wszystko, co powinna wiedzieć od pierwszego
dnia, w którym odwiedziłem klub w którym tańczyła, jej już nie było. Poszła na
randkę, z nim. Facetem, który prawdopodobnie był największym szczęściarzem i
dupkiem za razem. Przegrałem walkę o nią. Naprawdę myślałem, że jesteśmy coraz
bliżej. Nie dbałem o to, czy to za sprawą alkoholu czy nie. Straciłem ją, bo
zbyt długo czekałem. Cholera. Wyjrzałem
za okno. Zobaczyłem jak szare ferrari podjeżdża pod hotel. James właśnie z
niego wysiadł. Szczerzył się jak szczeniak. Rachelle wyszła mu naprzeciw. Widok
jak rzuca mu się na szyję i go całuje złamał mi serce. Nie mogłem uwierzyć, że
to się kurwa dzieje. Chociaż nigdy bym nie podejrzewał, że jest dżentelmenem
podprowadza ją do samochodu, obejmując ją tak by móc potrzymać ją za tyłek,
otwiera jej drzwi i pomaga jej wsiąść. Po chwili odjechali, a ja miałem
wrażenie, że za chwilę oszaleję, albo coś rozwalę.
******
-
Co ty sobie myślisz? Jak mogłeś podjechać pod jego dom i grozić mu śmiercią? –
krzyczała na mnie zszokowana. To zaszło za daleko, przyznaję. Uderzyła kubkiem
z wodą o stół, nie wytrzymując. Nad tym pokojem wisiało tsunami. Spojrzałem na
nią zaskoczony.
-
Jak pojechałaś, paliłem zioło… – patrzyłem w dół, drapiąc się po głowie w
zakłopotaniu. Chciałbym czuć się winny, ale chyba jednak niczego nie żałowałem.
-
Gratulacje! Szkoda, że zanim dotarłeś do jego domu, nie złapała cię polica! –
rozwścieczona rzucała we mnie, co tylko wpadło jej w ręce. Serwetki, podstawki
do herbaty, jabłko i zużyte korki od wina. – Zrujnowałeś mój cały wieczór!
Pobiłeś go do krwi! Jesteś chory! Wyprowadzam się stąd!
-
Nie, proszę, nie… Nie rób mi tego, nie możesz odejść. – skomlałem rzewnym tonem,
robiąc uniki.
-
W każdej chwili James może wnieść oskarżenie, czy ty wiesz co to oznacza? –
łapała się za głowę w furii, przestała na chwilę rzucać we mnie rzeczami tylko
chodziła po pokoju w tę i z powrotem. Złapałem oddech. – Jeśli wyląduję na
posterunku i ten cały cyrk z wypadkiem znowu się zacznie, osobiście skopie ci
tyłek.
- Spokojnie,
nie wniesie oskarżenia. Z resztą, mam to gdzieś.
-
Oczywiście, że masz. Nie spodziewałabym się po tobie niczego innego. Myślałam,
że będziesz moim przyjacielem i pomożesz, a ty tylko na każdym kroku pokazujesz
jak bardzo się pomyliłam.
-
Nie mów tak, błagam. – jęknąłem, przecierając dłońmi twarz.
-
Dlaczego, mam przestać? Ty nie przestałeś kiedy krzyczałam, żebyś tego nie
robił. Wiesz co jeszcze? Gdyby mnie tam nie było, zabiłbyś go, widziałam to w
twoich oczach. To ty jesteś niebezpieczny! – wrzeszczała coraz głośniej
oskarżycielskim tonem.
- Daj
mi coś powiedzieć… Ja naprawdę chcę pomóc, powinienem… - jąkałem się, nie mogąc
nic z siebie wydusić.
-
Och, jest dużo rzeczy, których nie
powinieneś… Nadal nie rozumiem, dlaczego tak cholernie ci zależy, żebym sobie ciebie
przypomniała, hm!? Daj mi jeden powód, który przekona mnie, żeby zostać! –
spojrzała na mnie sfrustrowana. Odwróciłem od niej wzrok. Podeszła do mnie i
stanęła twarzą w twarz, patrząc w moje oczy z wielkim rozczarowaniem, chwyciła
za moją brodę oburącz bym spojrzał w jej zatroskane oczy. – Proszę cię Justin,
odpowiedz mi. – powiedziała, powoli każde słowo, jakby chciała wbić je do mojej
głowy jak małemu dziecku. - Bez owijania w bawełnę, wymyślania tysiące powodów…-
na chwilę odwróciła wzrok, gestykulując rękoma, machając nimi na boki.-
Dlaczego tobie zależy? – wróciła do
mnie wzrokiem. Boże jak ja ją kocham…
-
Bo wtedy przypomniałabyś sobie, że… - mruknąłem, słabym głosem, spoglądając na
jej spierzchnięte usta. Nie mam innego wyjścia. Teraz, albo nigdy, nie ma
odwrotu, inaczej ją stracę. -… mnie kochasz.- zamilkłem spłoszony, a ona
pobladła na twarzy. Zacząłem więc gadać cokolwiek, żeby odwrócić jej uwagę od
tego, co przed chwilą powiedziałem. Nie słuchała, zbierała wszystkie kawałki w
jedną całość.
-
To niewiarygodne! – zaczęła kręcić głową w niedowierzaniu.
-
Chciałaś wiedzieć, co zrobiłaś, po tym jak powiedziałaś mi, że przy mnie
czujesz się inaczej. Pocałowałaś mnie. Chcesz wiedzieć coś jeszcze? – starałem
się zapytać obojętnym tonem. Znieruchomiała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Boże,
nie wiedziałam, że przez ten cały czas tak bardzo Cię raniłam.- nie patrzyła na
mnie, tylko odsunęła się obracając się do mnie tyłem. - Dlaczego nie
dopuszczałam do siebie myśli, że jest taki zawzięty bo mnie kochasz? Chciałam
na siłę zrobić z ciebie mojego przyjaciela. – oparła się o blat kuchenny, jakby
bez niego miała zaraz zemdleć. - Przez cały ten czas, kiedy mówiłam o moim
związku z Jamesem wbijałam ci nóż w plecy. – odwróciła się do mnie, z żalem i
współczuciem wypisanym na twarzy. – przerwała na chwilę, próbując złapać
oddech, chwyciła się za głowę i spojrzała w okno, żeby nie pozwolić załzawionym
oczom wypuścić choćby jednej kropli łzy, kiedy na nią patrzę. Tak jak zawsze,
będąc przekonana, że łzy są oznaką słabości, jednak wcale tak nie jest. -
Chociaż nie wiem jak bardzo byś się starał, nigdy nie patrzyłeś na mnie jak na
przyjaciółkę. Te wszystkie rzeczy, które o mnie wiedziałeś i je pamiętałeś…-
zacięła się i zmierzyła mnie z góry do dołu.- Dlaczego wcześniej nie
powiedziałeś mi, że cię kochałam?- spytała niemal szeptem rumieniąc się i
zakrywając usta dłonią.
-
Uwierzyłabyś mi? – odpowiedziałem pytaniem.
-
Pewnie nie, ale nie krzyczałabym na ciebie tyle razy. – wywróciła oczami i
uśmiechnęła się tym uśmiechem, który sprawiał, że chciałem zakochiwać się w
niej coraz bardziej każdego dnia od nowa. Wierzchem palców wytarła załzawione
oczy.
-
Przyzwyczaiłem się. – uśmiechnąłem się do niej, chwytając nieśmiało jej ramię.
-
Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała nadal niedowierzając, ale wciąż się uśmiechała.
Stwierdziłem, że to dobry znak.
-
Chciałem dać Ci wybór.- spuściłem wzrok, zdając sobie sprawę, że nie za bardzo
mi się udało. Dziwnie było przyznać, że w końcu sam z siebie chciałem postąpić
właściwie.
-
To w takim razie pora, żebyś opowiedział mi o nas. – chwyciła mnie za rękę i
ścisnęła ją.
_________________________________
Nie będę się tłumaczyć.
Po prostu to tutaj zostawię
i będę pisać następny.
Trzymajcie się 💗
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz