piątek, 6 lipca 2018

ROZDZIAŁ 14




,,Zacząć nie całkiem od początku.’’




- Więc? – przeciągnąłem patrząc jej w oczy. Byliśmy teraz bliżej siebie niż kiedykolwiek od półtora roku rozłąki.
- Więc… - przerwała przyglądając mi się z nieodgadnioną miną. - Nie mogę uwierzyć, że zakochałam się w takim dupku. – jej stopa zetknęła się z moim kolanem. Byliśmy sami z dwoma opróżnionymi butelkami czerwonego wina, bo na trzeźwo trudno było uwierzyć w to, co się stało. Dzięki niemu Rachelle wciąż ze mną siedziała w jednym pokoju. Dochodziła piąta rano, a znad wysokich budynków za oknem przebijało różowo-pomarańczowe słońce. Chyba była to nasza najdłuższa rozmowa bez żadnych kłótni. Pierwszy raz ona tylko słuchała i skupiała się na tym, co do niej mówię. Wcześniej nazwałbym to czymś w rodzaju cudu.
- Po tym wszystkim, co ci powiedziałem tylko tyle masz do dodania? – zapytałem, patrząc jak ziewa i mruży oczy jak kot.
- Przepraszam, ja po prostu nie mam pojęcia co powiedzieć. – przeczesała potargane włosy i wpatrywała się w swoją stopę, którą robiła malutkie kółka na mojej nodze. - Chciałam zażartować.
- Rachelle…
- Jenny – poprawiła mnie, spojrzałem na nią sceptycznie i zdecydowałem to zignorować.
- Wiesz, ja też nigdy nie byłem w takiej sytuacji. – westchnąłem, przecierając zmęczone oczy. Byłem z siebie dumny, że nie jestem mięczakiem i w trakcie mojej długiej opowieści nie wylałem ani jednej łzy. Starałem się wszystko opowiedzieć jak najbardziej obiektywnie. W środku wszystko we mnie dygotało z emocji, ale nie mogłem jej tego pokazać. Nie chciałem jej nimi obarczać, bo były przytłaczające.
- To wszystko jest popaprane. – spojrzała w sufit, uciekając ode mnie wzrokiem. Wypełniła swoje policzki powietrzem i gwałtownie wypuściła je na zewnątrz. - Czy ty oczekujesz, że ja… - usiłowała dobrać odpowiednio słowa, ale nie potrafiła na mnie patrzeć. Czy już teraz tak właśnie będzie? Ona nie czuje tego co ja, bo nie pamięta swoich wspomnień. To ja powinienem być tym, który zraniony odwraca wzrok. Chciała wiedzieć, czy wciąż liczę na coś więcej. Byłem prawie pewien, że właśnie tak się stanie – powiem jej o wszystkim, a ona nadal nie będzie mnie pamiętać. Czułem się jak nic niewarte gówno, z którym los, jeśli przyjąć, że to on jest odpowiedzialny za to, jak toczy się nasze życie, robi sobie jaja.
- Nie, po prostu powinnaś to wiedzieć. – chrząknąłem, w myślach drwiąc z samego siebie. Zacząłem też myśleć o tym jak wielki błąd popełniłem wracając do jej życia, skoro nie umiem żyć z nią tak jakby nic nas wcześniej nie łączyło.
- Myślę, że mogłabym cię pokochać, ale ty tego nie chcesz. – westchnęła, spuszczając głowę w dół. – Poczekaj, daj mi dokończyć… - przerwała, widząc, że wstaję z fotela z zamiarem podejścia do niej. Zakryła oczy niby opierając się o podłokietnik, żebym nie widział, że są zaszklone łzami. - Chcesz odzyskać tamtą dziewczynę, a ja nią nie jestem. – Zagryzła wargę, wbijając mi nóż w serce. Potem zerknęła na mnie przelotnie z rozpalonymi, zarumienionymi policzkami, łzy ciekły z obu jej oczu. Pierwsza, druga, trzecia…
- Udowodnię Ci.- szepnąłem kojącym głosem, chwytając jej twarz w obie ręce i odgarniając pojedyncze włosy. Ona odpychała mnie od siebie obiema rękoma, ale wiedziałem że naprawdę tego nie chce. To był głos rozsądku, który przestał się odzywać, kiedy tylko nasze usta złączyły się razem. Pocałunek był gorzki, smakował słonymi łzami. Wziąłem ją na ręce, a ona pisnęła, zostawiając kieliszek na kanapie, który przechylając się poplamił beżowy materiał kroplami pozostałymi na dnie. – Powiedz tylko słowo, a przestanę.
Jej przyspieszony oddech zaczął dopasowywać do rytmu obijających się o siebie ust. Niebawem byliśmy już w mojej sypialni. Zamknąłem drzwi opierając ją o nie. Przycisnąłem ją do siebie mocniej trzymając jedną rękę na jej brzuchu i zjeżdżając nią po udzie, żeby zdjąć jej krótkie jeansowe spodnie. Drugą dłonią błądziłem w jej rozpuszczonych włosach. Rachelle objęła mnie ciasno nogami w biodrach, luźno zarzucając ręce wokół mojej szyi i zawiesiła palce na moich barkach. Zacząłem całować ją po szyi, co przyjęła cichym, zaspanym pomrukiem i rozanielonym uśmiechem. Nareszcie dotarło do niej, że byliśmy chociaż pod tym względem idealnie dopasowani. Zrobiłem krok w tył od drzwi i wsunąłem dłonie pod jej koszulkę, cały czas ocierając się o nią i nie przestając jej całować. Zanurkowałem pocałunkami w jej biust. Rozpiąłem jej stanik zębami, bo zapięcie znajdowało się z przodu. Kiedy zapięcie wydało z siebie charakterystyczny dźwięk odkrywając przede mną więcej, Rach zaśmiała się cicho, zsunęła się po mnie w dół, ocierając się o mojego penisa, kiedy jej twarz znalazła się na wysokości mojej pocałowała mnie agresywnie w usta. Wiedziałem, że warto było czekać na nią całą wieczność. Leniwie masowała tył mojej głowy pogłębiając pocałunki. Chwyciłem ją mocno w tali, czując że pulsuję i po omacku szedłem prowadząc ją  w stronę łóżka.
Niedbale rzuciłem ją na łóżko i zdjąłem szybko swoją koszulę, kiedy ona robiła to samo ze spodniami, wyrzucając je za mnie. Uśmiechała się lubieżnie i podśmiechiwała, widząc moje drżące ręce, gdy próbuję pozbyć się wszystkich ubrań napawając się jej widokiem w samych koronkowych majtkach. Pokazała mi palcem, że mam się do niej zbliżyć. Znowu utkwiliśmy we dwoje w burzy namiętnych pocałunków. Masowała moje ramiona, co bardzo mi się podobało. Zostawia na wpółotwarte usta na widok tatuaży. Wiedziałem, że ją to podnieca. Zsunąłem jej majtki, patrząc na nią uważnie, upewniając się, że na pewno tego chce. Nadal nic nie mówiła, więc nie miałem powodu, żeby się wycofywać, a nawet gdyby, nie miałem już silnej woli i kontroli. Rachelle próbowała zdjąć moje spodnie razem z bokserkami, gdy ja badałem językiem drogę od jej szyi po pępek. Spodnie upadły na podłogę razem z paskiem, robiąc trochę hałasu. Oboje byliśmy już nadzy. Zszedłem językiem najniżej, wydobywając z niej głośne jęki. Długo musiała być bardzo spięta. Uśmiechnęła się mrucząc i odwracając zawstydzona głowę do poduszki, kiedy przeciągnąłem po niej językiem od dołu do góry. Pomogłem jej się rozluźnić i wsunąłem w nią dwa palce naraz. Nie wycofując ich, czułem jak się zaciska i wije z rozkoszy. Jęczy, jej oddech jest płytki, głowę odchyla w tył i przymyka oczy, zagryzając wargę. Wsunąłem ją na siebie, tak by teraz ona była na górze. Płynnymi powolnymi ruchami zanurzałem się w niej głębiej, patrząc na nią z miłością. Była piękna jak zawsze, na jej skórę padały promienie wczesnego słońca. Byłem pewien, że jest jej dobrze, bo wiedziałem co lubi. Jęknęła niepocieszona, kiedy ja starałem się powstrzymać wtrysk i wysunąłem się z niej otumaniony jej jęknięciami zapominałem o pieprzonych gumkach. Pochyliłem się nad nią, żeby popieścić ją palcami jedną ręką podczas, gdy drugą otworzyłem szufladę z prezerwatywami, nie chciałem przerywać jej gorącej fali, a później skończyłem robotę językiem. Szarpała moje włosy, wyginając się niespokojnie, sapiąc głośno. Chwyciła mnie za nadgarstek ręki, którą miałem między jej nogami, wybudzając mnie z transu. Drugą rękę, kurczowo przytrzymała na moim ramieniu, zostawiając na nim czerwone ślady od paznokci, dając mi tym znać, żebym pozwolił jej decydować. Podciągnąłem się na łokciach i z powrotem zawisłem nad nią. Z moich ust padło ostre warknięcie, kiedy mój wzwód, był już tak duży, że aż bolał. Nadziałem ją na siebie, orientując się jak bardzo mi jej brakowało. Moje biodra obijały się o jej w równym rytmie. Widziałem, że odpływała i był to najbardziej cudowny widok na świecie. Wtedy właśnie poczułem, że i ja skończyłem w niej. Kiedy otrząsnęła się z drugiego orgazmu, podziękowała mi trochę dłuższym pocałunkiem i wtuliła się w moje ciało, i tak zastygliśmy w swoich objęciach. Cholernie tęskniłem za ciepłem jej ciała, za zapachem jej skóry. Oboje byliśmy zbyt wykończeni, żeby pomyśleć co z tym wszystkim zrobić jutro, a kolejna poważna rozmowa wydawała się bezsensowna. Celibat uznałem za skończony.


******

Pobudka była brutalnym zderzeniem z rzeczywistością. Rachelle obudziła się pierwsza dzwonkiem mojego telefonu. Najpierw usłyszałem jej wkurzony głos, później poczułem energiczne uderzanie w moje ramiona, abym się ocknął. Jęknąłem niechętnie, przecierając oczy. Nie wiedziałem co się dzieje. Świat się wali, w barku zabrakło alkoholu czy jakie inne gówno? W końcu ujrzałem ją z trudem, w samym koronkowym staniku, nade mną, miętolącą ze złością rękawy mojej koszulki, którą ubrałem, kiedy wybudziłem się w środku snu zziębnięty i pozbawiony kołdry. Wiedziałem, że cokolwiek wprawiło ją w furie, nie łatwo będzie mi wybić jej to z głowy.
- Wiedziałam, że alkohol i ty, nie jest dla mnie najlepszym połączeniem. Naprawdę nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć, ale wiesz co…  - O nie, znowu się zaczyna. Już miałem zasugerować, że pomogę jej o tym wszystkim nie myśleć, w taki sposób jak zrobiliśmy to kilka godzin temu, ale powstrzymałem się, kiedy tylko dodała - Twoja narzeczona była bardzo pomocna. – warczała na mnie tym samym głosem, którego jeszcze wczoraj nazwałbym najsłodszą melodią dla uszu. Na moment przestałem oddychać, aż wypuściłem powietrze ze świstem, przecierając twarz.
- O czym ty mówisz? – w odpowiedzi rzuciła we mnie moim telefonem, w którym wyświetlał się rejestr połączeń. Pierwszy numer z tabeli zapisany był jako MADDIE. Po tym, wszystko zaczęło mieć dla mnie sens. Wybełkotałem z siebie przekleństwo, drapiąc się po głowie. Moja była wybierała najlepsze momenty, na spieprzenie mojego życia do reszty, a przecież mówiłem jej, żeby w końcu odpuściła. – Rachelle! – zawołałem za nią, kiedy wyplątała się z pościeli ogrzanej ciepłem naszych ciał, ale szczerze nawet nie łudziłem się, że chociaż przez sekundę mnie posłucha. – Daj mi to wytłumaczyć, do cholery! – krzyczałem, idąc wkurwiony za nią. Po prostu cudownie, wróciliśmy do etapu walczenia ze sobą o byle błahostkę.
- Co ty chcesz mi tłumaczyć po jednej nocy? Nawet nie jesteśmy razem! Trzeba było wspomnieć o niej przed tym jak zaciągnąłeś mnie do łóżka… – zatrzymała się przede mną, marszcząc brwi, spoglądając na mnie morderczym wzrokiem. Chciałem sądzić, że jest o mnie cholernie zazdrosna, nic innego nie przychodziło mi do głowy. – Myślałam, że zrozumiałeś, że to, że tańczę w nocnym klubie nie oznacza, że jestem dziwką! Gdybym wcześniej wiedziała, nigdy nie pozwoliłabym sobie…
- Na dwa orgazmy pod rząd? – zaśmiałem się drwiąco. - Przestań mówić do cholery! – próbowałem ją przekrzyczeć, aż w końcu zamknąłem jej usta swoimi. Oddała pocałunek, ale mocno ugryzła mnie w dolną wargę. – Ona już nie jest moją narzeczoną od prawie dwóch lat… - urwałem, żeby mogła to przetrawić.- ale wciąż myśli, że wrócę do niej. – dodałem przygnębiony.
- Naprawdę, nie słyszałam jeszcze gorszego kłamstwa. Kimkolwiek ona by nie była, niedoszłą, teraźniejszą, przeszłą czy przyszłą, zraniłeś ją, a ja nie zamierzam wylądować na jej miejscu. – zapewniła bez sekundy zawahania, a mnie wryło w podłogę. Mówiłem prawdę, ale ona również. Jeśli my znowu będziemy razem, ona znowu będzie cierpieć. To było nieuniknione jak wynik działania dwa plus dwa. Oboje potrzebowaliśmy chwili wytchnienia. Działaliśmy na siebie jak zapalniki, cudem ten hotel jeszcze nie wybuchnął goszcząc nas w jednym pokoju.
Przyglądałem jej się uważnie, kiedy ubierała się, gotowa do wyjścia. Potrząsnąłem tylko głową, widząc jej zaciętą minę i zniknąłem w salonie. Miałem zapytać ją, gdzie idzie, bo nawet nie próbowałem jej zatrzymać, wiedząc że cały wysiłek spełznie na niczym. Poza tym Roberts była w takim stanie, że pewnie sama tego jeszcze nie wiedziała, a odpowiedziałaby mi pewnie jakimś mocnym przekleństwem. Oparłem się łokciami o wyspę kuchenną, uderzając o nią głową kilkakrotnie. Byłoby zbyt łatwo, gdybyśmy jak normalni ludzie wstali i zjedli razem śniadanie, próbując przepracować wczorajszą noc albo zachowywać się jakby nic się między nami nie wydarzyło. Nagle usłyszałem jej krzyk. Natychmiast rzuciłem się do wyjścia, zgarniając z jednej z najbliższych szafek kuchennych broń do tylnej kieszeni jeansów na wszelki wypadek. W następnej chwili zobaczyłem ją stojącą przed windą i mężczyznę, który mierzył do niej z pistoletu. Gdy mnie zobaczył, mocniej zacisnął na nim swoje palce. Nie czekając ani sekundy dłużej, wyjąłem również swoją.
- Odłóż to. – rozkazałem mu chłodnym tonem, starając się nie pokazywać, że dziewczyna, którą próbuje zastrzelić cokolwiek dla mnie znaczy. Zerknąłem na nią krótko z obojętnością. Napastnik nie odzywał się, co spowodowało, że odrobinę się spiąłem. Gaduły zawsze łatwiej było rozproszyć. Mężczyzna nie wykonał mojego polecenia i nadal pozostawał niemy. Rachelle obróciła głowę w moją stronę powoli, nie będąc pewna, czy powinna spuszczać wzroku z osoby, która ma ją na celowniku. Pochyliłem nieznacząco głowę na lewą stronę, zwracając jej uwagę na alarm przeciwpożarowy przy ścianie na wyciągnięcie jej ręki. Kiedy ona rzuciła się w jego stronę i syrena zawyła, zastrzeliłem go. Rachelle pisnęła wystraszona, na widok krwawiącego mężczyzny wyglądała tak, jakby straciła na sekundkę władzę w nogach. Uklęknęła na zimnej posadzce, opierając się o ścianę z szeroko otwartymi oczami i ustami, które po chwili zakryła ręką i zaczęła oddychać nierównomiernie i łapczywie, zapominając o tym przez moment. Ukucnąłem przy niej, kładąc ręce na jej ramionach. Z oczu spływały jej łzy.
- Hej skarbie, wszystko w porządku. On cię już nie skrzywdzi.- przytuliłem ją mocno do siebie, ponieważ zaczęła się trząść. Cały czas patrzyła na tego faceta. Znieruchomiała. – Zamknij oczy i nie patrz na to. – doradziłem, głaszcząc jej plecy. – Zajmę się nim, a ty wróć do apartamentu i zaklucz się w pokoju, schowaj i bądź cicho, dopóki nie przyjdę do ciebie.- powoli odsunąłem się od niej patrząc jej w oczy. – Zaufaj mi.
- Co-o? – wyjąkała w szoku i nagle objęła histerycznie moją szyję z siłą. Uśmiechnąłem się smutno, nie chciałem jej teraz zostawiać, ale nie miałem wyboru.
- Zostań w pokoju, proszę. Jeśli coś by się działo, zadzwoń. – wcisnąłem jej komórkę do ręki, wyjmując ją uprzednio z kieszeni jej płaszcza.  – Muszę iść.
Pokiwała tylko głową, wycierając łzy z policzków, usta jej drgały, a kiedy tylko obróciła się na pięcie by wrócić do hotelu usłyszałem cichutki, stłumiony płacz.
Wiedziałem, że groziło jej niebezpieczeństwo, ale nie sądziłem, że dotrą do nas tak prędko.
Pociągnąłem ciało mężczyzny do windy, zauważając, że na ręce ma wytatuowaną łuskę. Doskonale wiedziałem co ona oznacza, bo już kiedyś ją widziałem. Były bardzo charakterystyczne i miały ostre brzegi.  Zacząłem manipulować przy kablach w windzie, aby ruszyła pomimo alarmu. Musiałem zabrać zwłoki do samochodu, stojącego na parkingu w podziemiu. Dla bezpieczeństwa zakrywałem swoją twarz i schowałem swoją broń najlepiej jak tylko mogłem. Pozostało tylko modlić się, żeby nikt mnie z nim nie zauważył. Wziąłem go pod barki z trudem, abyśmy chociaż z daleka wyglądali na kumpli wracających z imprezy. Założyłem na niego swoją bluzę z kapturem, aby ślady krwi nie rzucały się w oczy. Targałem jego ciało przez kilka dobrych metrów, aż nie wrzuciłem go do bagażnika. Usiadłem na chwilę za kierownicą, nie chcąc żeby ktoś usłyszał moją rozmowę.
- Scoot, znaleźli nas. Powiadom Brada i powiedz, że mam zwłoki do ogarnięcia. Potrzebuję wsparcia. Znajdź najlepszych ludzi jakich masz, najlepiej tych sprawdzonych, najbardziej lojalnych Howardowi i każ im tutaj przyjechać. Nie dam rady pilnować jej sam. – mówiłem szybko, mając wyrzuty sumienia, że zostawiłem Roberts samą. Bałem się, że i tym razem mnie nie posłucha, nagle znikając.
- Czyżbyś wylądował z nią w łóżku? – zapytał, jakby była to w tej chwili najważniejsza informacja. Zacisnąłem szczękę, uderzając dłonią o kierownicę.
- Tak, ale nadal jest tragicznie... Czekaj, skąd ci to w ogóle przyszło teraz do głowy? – spytałem w obawie, że ten idiota zamontował sobie kamery w moim apartamencie z nudów.
- Po prostu wszystko musi się spieprzyć, kiedy wy dwoje zaczynacie się pieprzyć. – stwierdził dobitnie wkurwiająco pogodnym tonem.
- Bardzo zabawne, Wilson. Jeszcze sobie pogadamy. – obiecałem, zastanawiając się jak bardzo go czasami nienawidzę za tą szczerość.
- Mówisz, jakbym miał się ciebie bać.
- Powinieneś. – odparłem chłodno.
- Nie rozśmieszaj mnie, stary… Mam czwórkę ludzi na miejscu, myślę że idealnie się nadają. Podam im twoje namiary. – nareszcie zdecydował się na konkrety.
- Dzięki. – mruknąłem bardziej do siebie, rozłączając się, obok windy widziałem wózek z przyborami do sprzątania i strojami robotniczymi. Wywróciłem oczami, nie wierząc że ze wszystkich robót jakie wykonywałem w swoim życiu, nagle będę zmuszony awansować na sprzątaczkę. Jednak zasada ,,zachowaj pozory’’ w moim niewłaściwym życiu, była jedną z tych, o których trzeba było pamiętać i słono płacić, kiedy zdecyduje się ją złamać. Gdy już sprzątnąłem cały bałagan, kradnąc płyty z dzisiejszym zapisem z kamer hotelowych, wróciłem do roztrzęsionej Rachelle.
- Justin, czy ty przed chwilą zabiłeś człowieka? To mi się śniło, prawda? – pytała przejęta, leżąc w moim łóżku. Zwyczajnie starała się to wyprzeć, zniekształciła obraz swojej rzeczywistości w napadzie lęku, z którym nie dawała sobie rady.
- Chciałbym, żeby to był sen, kochanie. – powiedziałem, przyjmując jej silny uścisk, czując jak robi mi się ciepło. Nie pamiętałem jak to jest przytulać oddaną ci osobę, dla której choć może wydawać się to paradoksalne, jesteś poczuciem bezpieczeństwa. Ucałowałem jej czoło. – Musimy iść, dasz radę? – spytałem, na co ona tylko pokiwała słabo głową, bo cóż innego mogła zrobić?
Nerwy łatwiejsze były do opanowania, kiedy jechaliśmy główną ulicą Los Angeles.
- Chcesz powiedzieć, że jedzie z nami trup?! – patrzyła na mnie przerażona i zniesmaczona. Była w szoku, a ja stwierdziłem, że nie będę komentować tego, co ona już wie. Wkrótce będzie przyzwyczajona do takich sytuacji od nowa.- Wiesz, mam nieodparte wrażenie, że pojawienie się tych gości, włamanie do mieszkania, to wszystko ma związek z tobą. – stwierdziła i tak jak reszta świata wolała o wszystko obarczyć mnie. - Może byłabym bezpieczna, gdybyś wreszcie dał mi spokój.
- Tego właśnie chcesz? – spytałem, zaciskając mocniej ręce na kierownicy i poprawiając na nosie okulary przeciwsłoneczne.
- Tak. – powiedziała naburmuszona, krzyżując ręce na piersi.
- Proszę, powodzenia. – zatrzymałem się gwałtownie, przez co nasze ciała zarzuciło do przodu, po czym otworzyłem przed nią drzwi samochodu, a ona spojrzała na mnie zdumiona. – Posłuchaj, mam naprawdę sporo na głowie i rozkapryszona ty, wcale nie jest mi teraz na rękę, więc albo jesteś ze mną, albo łudź się, że zdążę znowu cię uratować. – byłem dla niej okrutny, ale ktoś musiał wylać na nią to wiadro z lodowatą woda. Kierując się emocjami zapędziłaby nas w jeszcze większe kłopoty.




Ron szedł z dwoma tacami pełnymi kuflami piwa. Świętowaliśmy pełną parą, mieliśmy poważny powód. Nareszcie wygraliśmy ważny mecz. Siedzieliśmy w barze przy jednym z większych stolików i graliśmy w pokera. Pomieszczenie miało sportowy wystroj, tapeta na ścianach imitowała trybuny stadionu.
- Chłopaki, nie wiem jak wy, ale ja jestem z nas dumny! – wykrzyknął, podając nam piwa.
- Jeśli tak dalej pójdzie, puchar będzie nasz i będziemy cholernie bogaci.- zatarł ręce Ben i uśmiechnął się szeroko, kiedy chwycił jeden z kufli.
- A wtedy każda będzie na wyciągnięcie ręki. – sugestywnie poruszał brwiami Sean, jak zwykle rozglądając się za panienkami, które są na tyle zdesperowane, że przyszły do ,,męskiego’’ klubu, albo naprawdę są fankami footballu i wiedzą, co to jest spalony.
- Panowie, tylko pamiętajcie… - wzniósł do góry kufel Sam, kapitan naszej drużyny, który zaliczył prawie wszystkie ( mam na myśli tylko te naprawdę seksowne) panny z naszej dzielnicy. Wyjątkiem były te, które dopiero się wprowadziły.
- Nigdy nie pozwolić kobiecie wejść sobie na głowę. – dokończyliśmy za nim równocześnie, śmiejąc się ironicznie. Święta zasada, nawet dla tych, którzy ich nie przestrzegają. Byłem jej wierny nie dlatego, że tak powiedział Sam, ale również dlatego, że wiedziałem, że kobiety to zło w ciele anioła, a jedyne co może być dla mężczyzny bardziej tragiczne to jej miłość. Nie dam się jej. Życie pokazało mi, że miłość to naprawdę wielkie, śmierdzące, nic nie warte gówno.



Resztę drogi spędziliśmy milcząc. Zawiozłem ją do domu mojego bliskiego przyjaciela z dzieciństwa, który wyjechał jakieś pięć lat temu do Kanady, po tym jak jego rodzice zginęli podczas wakacji w Londynie. Nie był w stanie tutaj zostać, bo wszystko kojarzyło mu się z nimi. Ludzie wytykali go palcami i patrzyli ze współczuciem, a on miał tego dosyć. Prosił, żebym raz na jakiś czas tam zajrzał. Nie chciał go sprzedać, bo chciał mieć do czego wracać, jeśli kiedyś by się na to zdecydował. Zabrał całą kasę z testamentu i ubezpieczenia, pożegnał się ze mną i innymi kumplami i wyjechał. Stałem ze Scootem przed domem obserwując grupę chłopaków, stojących przy czarnym vanie.
- Tróje z nich jest całkiem niezłych, ale Marley totalnie się nie nadaje. – pokręciłem głową z politowaniem, opierając się o mój samochód.
- Mówisz tak, bo leci na twoją dziewczynę? – zapytał prychając.
- Nie, mówię tak, bo jest do dupy.- spojrzałem na niego morderczym wzrokiem, którego nie mógł zauważyć przez ciemne okulary. Ten dzień należał do tych najbardziej słonecznych w Kalifornii.  
- Jesteś po prostu zazdrosny, ale pomyśl on ma dużą motywację, żeby ją chronić. – uniósł podbródek, drapiąc się po nim i przyglądał się Marleyowi. - Musisz to wytrzymać. Poza tym chciałeś dać jej wybór, to teraz się z nim pogódź. – mówił rozsądnie, ale nie rozumiał jak trudno być na moim miejscu. Chciałem zachowywać się wzorowo, ale było to cholernie upierdliwe. Tęskniłem za chodzeniem na skróty, po nieodpowiednich ścieżkach. Na tę chwilę wydawały mi się bardziej skuteczne. - Marley i ty jesteście bardzo podobni do siebie.
- Co takiego? – zapytałem, patrząc na niego jak na wariata, zsuwając z nosa okulary.
- To wcale cię nie pocieszy… - przyznał najpierw i zawiesił rękę na moim ramieniu. Budował napięcie. – Widzisz stary, bo Marley to ty, jakieś cztery lata temu.
- Co to ma znaczyć? – zmarszczyłem brwi, nie podobało mi się w którą stronę zaszły jego myśli.
- To znaczy, że nie odczepi się od Rachelle dopóki jej nie przeleci, więc albo pozwolisz mu to zrobić, albo… - mówił dalej, a ja już przestałem go słuchać. W środku czułem jakby we mnie wrzało. Nie wytrzymałem i ruszyłem w stronę Marleya, uderzając go z zaskoczenia. Jego kumple byli zdezorientowani, ale nie odważyli się wchodzić między nas.– Dasz mu w pysk… to też może być. – Scoot podszedł do nas powolnym krokiem i wzruszył tylko ramionami, a najgorsze w tym wszystkim było to, że cholernie go bawiło. Po chuj mi taki przyjaciel?
- Masz być blisko niej, ale się do niej nie zbliżać, rozumiesz? – warknąłem na niego, pchając go na drzwi vana. Pokiwał tylko głową, odrobinę wystraszony. – To się tyczy was wszystkich, inaczej będziecie musieli zacząć siebie pilnować. – objąłem wzrokiem ich wszystkich. Nie widząc żadnego sprzeciwu, uwolniłem Marleya, rozluźniłem rękę, którą go uderzyłem i obróciłem się do niego plecami. Scoot szedł za mną do domu.
- Nie cierpię, kiedy zaczynasz się mądrować. – wymamrotałem niezadowolony.
- Stary, za dobrze cię znam. – zaśmiał się, poklepując mnie po plecach i wszedł po schodach werandy. -Jesteś wkurwiony, bo nie wyszło z Roberts tak jakbyś sobie tego życzył, dziwisz się, chociaż doskonale znasz jej temperament.
- Szczerze mówiąc, łatwiej byłoby utrzymać ją przy życiu, gdyby o nim też zapomniała. – stwierdziłem, przekręcając klamkę i otworzyłem drzwi.
- Temperament jest niezmienny. Poza tym, gdyby nie zalazła ci za skórę, nigdy byś się w niej nie zakochał.  – powiedział ściszonym głosem, przekraczając próg, tak żeby Roberts przypadkiem go nie usłyszała.


*****

Następne kilka dni stanowiło dla wszystkich wyzwanie. Bardzo dużo pracowaliśmy, szukaliśmy powiązań z ludźmi z wytatuowanymi  łuskami, równocześnie prawie w ogóle nie śpiąc. Przez całe popołudnie, kłóciłem się z Roberts, że wychodzenie do klubu jest głupie i nierozsądne, ale ona była tak uparta i zawzięta, że nawet nie chciałem myśleć, co mogłoby się stać, gdybyśmy nie przystali na pewien układ. Postawiła na swoim i chodziła do pracy, żeby żadna z dziewczyn się nie martwiła, ale zgodziła się aby chłopaki ją pilnowali, kiedy ja nie będę mógł tego zrobić i nie wymknie się im przy najbliższej okazji. Prawdę mówiąc, byli zbyt dobrzy, żeby spuścić ją z oczu.   Uśmiechnąłem się widząc jej zdjęcie na telefonie. Odebrałem już po trzecim sygnale.
- Co jest takiego ważnego, że dzwonisz dzisiaj do mnie trzeci raz, żebym wrócił z drugiego końca miasta? – spytałem, siląc się na obojętny ton, ale w środku bardzo cieszyłem się, że dzwoni, nawet po to, żeby truć mi tyłek.
- Przyjedź tu natychmiast. – powiedziała, brzmiąc bardzo władczo, wywróciłem oczami zgadując, że znowu chodzi o coś nie istotnego, ale od razu zawróciłem, nie potrafiąc jej odmówić. Gdyby nie to całe zamieszanie, wolałbym spędzić z nią cały dzień, wiedząc, że nikt nie zadba tak o nią i jej bezpieczeństwo jak ja. Czułem, że mnie potrzebuje, a to uczucie było cholernie dobre.
- Nareszcie się zjawiłeś, nie będę chodziła do toalety z czterema facetami! -  mówiła z wyrzutem gestykulując i omijając przywitanie. Zerknąłem na chłopaków, którzy prawie stanęli w równym rzędzie, kiedy przekroczyłem próg domu. Z trudem starali się powstrzymać zażenowanie. Pociągnąłem Rachelle do sypialni, rzucając im ukradkowe zimne spojrzenie, po czym zamknąłem za sobą drzwi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz