,,Nienawidź i kochaj. ''
,,Powinnam wiedzieć, że oszust pozostaje oszustem.
I oto tu jesteśmy.''*
Istnieje
kilka wad mieszkania z dziewczyną, która tańczy w klubie nocnym. Jedną z nich
jest jej przyzwyczajenie się do nagości. Rachelle nie miała żadnego problemu z
afiszowaniem się nią, snując się po całym domu. Wchodzenie do kuchni w samej
bieliźnie i rozpiętym szlafroku było jedną właśnie z tych rzeczy. Jadłem z
chłopakami śniadanie, a ona zwyczajnie opierała się o ścianę, pytając czy
zostały dla niej jakieś czekoladowe płatki, którymi przez nią się zakrztusiłem.
Odpuściłem sobie śniadanie i doskoczyłem do niej, po drodze zahaczając ręką o
głowę Marleya, który ślinił się na jej widok i nie mógł oderwać od niej wzroku
tak jak reszta. Byłem niezmiernie wdzięczny, że Wilson chrząknął znacząco
odrywając od nas wszystkie zbędne spojrzenia.
-
Co ty robisz? – syknąłem, mając ją w tej chwili za niezdrową na umyśle, ciągnąc
za materiał szlafroka i zawiązując go wokół jej ciała ciasno.
-
Jestem głodna? – spytała sarkastycznie, przewracając oczami rozkapryszona.
Znowu zmierzyłem ją wzrokiem, stwierdzając że to aksamitne gówno, ledwo zakrywa
jej pośladki.
-
Idź na górę i ubierz się, przyniosę ci coś. – podrapałem się po karku
przegryzając dolną wargę.
-
Jestem ubrana! – oburzyła się, a ja tylko pchnąłem ją delikatnie ku schodom, bo
nadal było nas widać z kuchni, a mógłbym dać sobie uciąć rękę, że ta grobowa
cisza w kuchni umożliwia podsłuchiwanie każdego pojedynczego słowa.
-
Błagam, odpuść.- wyszeptałem jej do ucha, na co ona spojrzała na moje
wybrzuszenie w spodniach, zarumieniła się zawstydzona i pobiegła do góry,
oglądając się jeszcze na mnie przez ramię. Ta dziewczyna kiedyś doprowadzi mnie
do zawału i przyznaję to ze stu procentową pewnością.
Kiedy
po kilku minutach wszedłem do jej pokoju z miską pełną mleka i paczką jej
ulubionych płatków, miałem wrażenie jakbyśmy cofnęli się w czasie. Jakbyśmy
byli niewinnymi nastolatkami, między którymi coś jest. Troszczą się o siebie,
ale wciąż nie nazywają tego związkiem, bo to niepoważne. Ta cała paplanina o
tym, że można spotkać odpowiednią osobę w niewłaściwym czasie zaczęła mieć dla
mnie sens. Gdybyśmy spotkali się jako dzieciaki, jestem pewien, że nie zeszlibyśmy
na złą drogę. Nasza przyszłość wyglądałaby inaczej, nie wspominając już o tym,
że moglibyśmy jakąś mieć. Przyglądałem jej się z uwagą, wierząc w to, że ona
naprawdę mogłaby sprawić, że chciałbym się ustatkować i złapać na te całe
,,rodzinne życie,’’ zrobić gromadkę naszych kopii z trudem i radością
wychowywać je i nazywać to szczęściem. Rachelle zabrała ode mnie miskę z
płatkami, wysypując kilka z nich na pościel, na co zareagowała grymasem i
bezceremonialnie zebrała je szybko wkładając od razu do buzi.
-
No co? Zasada pięciu sekund. – warknęła, wiedząc doskonale że cały czas się jej
przyglądam. Bylibyśmy bardzo nietradycyjnymi rodzicami, uśmiechnąłem się na tę
myśl.
-
Nie o to chodzi. Po prostu dawno cię takiej nie widziałem.- westchnąłem
szczerze, patrząc jak je.
-
Jakiej? – uniosła na mnie brew, przez chwilę tracąc zainteresowanie posiłkiem.
-
Zachowujesz się, jakby jedzenie było najważniejsze na świecie. Jesteś
beztroska, dobrze cię taką widzieć. – założyłem ręce na piersi, nie próbując
zmazać uśmiechu z twarzy.
-
Bo tak jest! – zapewniła żarliwie, dłubiąc łyżką w misce. Spoważniała, kończąc
jedzenie. - Jaka byłam wcześniej? Płaczliwa? Zastraszona?
-
Bardziej nazwałbym ciebie odważną panikarą. – usiadłem obok niej na łóżku,
kładąc ręce pod szyje i przymykając oczy. Powinienem być wyspany, ale niestety
nie potrafię spać głębokim snem, kiedy nie czuję jej obok.
-
Miałam nic nie wspominać, zanim nie spróbuję, ale nie mogę się doczekać, żeby
ci powiedzieć… - przerwała na chwilę, odkładając pustą miskę. Otworzyłem jedno
oko, dając jej znać, że wciąż jestem obecny i zaintrygowany tym, co zamierza mi
powiedzieć. - Zadzwoniłam do doktora i zgodziłam się na terapię. Wiem ile cię
to wszystko kosztuje i wreszcie rozumiem dlaczego się tak poświęcasz, a skoro
już teraz ktoś próbuje mnie zabić, fajnie byłoby sobie przypomnieć, za co na to
sobie zasłużyłam… - uśmiechnęła się, mówiąc radosnym tonem, próbując wmówić mi,
że przywykła do obrotu spraw na tyle, by podchodzić do nich z dystansem, ale
mnie wcale to nie bawiło.
-
Rach, to oni powinni być martwi, nie ty. – powiedziałem, chwytając ją za dłoń i
pocierając ją opuszkiem dłoni. Zabrała ją i machnęła tylko lekceważąco, jakby
moje słowa ją obeszły, ale wiedziałem że to tylko kolejna maska.
-
Mógłbyś ty albo któryś z chłopaków zawieźć mnie do kliniki przed pracą? –
zapytała, na co ja pokiwałem głową uśmiechając się ponuro. Po raz kolejny
miałem wątpliwości czy faktycznie powinienem znowu pozwalać jej przeżyć to
piekło, na które nie zasłużyła.
*******
Nie
potrafiłem wyczytać zupełnie nic z wyrazu jej twarzy, gdy wychodziła głównymi
drzwiami ze szpitala w ręce ściskając szarą torebkę. Mrugnąłem światłami by
zauważyła, gdzie stoję. Na parkingu stała masa samochodów, więc przed wizytą
szybko wysiadła z samochodu, a ja przez dobre dziesięć minut objechałem cały
kompleks, żeby wcisnąć się na jedyne wolne miejsce, które akurat było
zwalniane.
-
Nie chcę na razie o tym rozmawiać, więc nawet nie pytaj. – uprzedziła mnie na
starcie, zajmując swoje miejsce i rzucając torebkę na tylne siedzenia. Kiwnąłem
posłusznie głową i pojechaliśmy w ciszy pod klub.
Kłótnie
pod tytułem ,,nie wchodź za mną do klubu, daj mi pracować’’ mieliśmy już za
sobą, więc otworzyłem jej drzwi i wszedłem wejściem dla personelu, rzucając przyjazne
spojrzenia znajomym twarzom.
-
Teraz wszyscy mnie pytają, czy jesteś moim chłopakiem. – parsknęła cicho,
chwytając mnie za rękaw. – Obstawiają już pierwsze zakłady.
-
Daję trzysta dolców, że w końcu nim będę. – wyjąłem z kieszeni rulon banknotów,
a ona tylko pokręciła głową z politowaniem i wcisnęła mi go z powrotem. Później
już jej nie widziałem, bo nie mogłem wejść za nią do garderoby. W sumie mogłem,
ale więcej wynikłoby z tego użerania się niż, to było warte. Przy barze
siedział Scoot, do którego od razu zdecydowałem się dosiąść. Szczerzył się do
Jessy, która patrzyła na niego maślanym wzrokiem.
-
Cześć, ślicznotko. – przywitałem się uśmiechając się do niej zalotnie, wiedząc,
że zdenerwuję tym Wilsona. Od razu spojrzał na mnie podejrzliwie.
-
Cześć, przystojniaku. Dla ciebie też czysta szkocka? – zapytała uprzejmie,
nalewając alkoholu do szklanki.
-
Nie dziękuję, dzisiaj spasuję. Chcę być trzeźwy.- powiedziałem, czekając aż
obróci się do nas tyłem. - Scoot, pamiętasz po co tutaj jesteś? – zapytałem po
cichu przyjaciela. Przytaknął, nieznacznie ruszając głową, nie odrywając wzroku
od dziewczyny i oblizując nerwowo usta. Miałem mentalną ochotę uderzyć się w
twarz, ale wywróciłem tylko oczami, nie wierząc że to właśnie jemu ufam
najbardziej ze wszystkich, którzy mają za zadanie chronić moją dziewczynę.
Jeszcze przez te całe amory, któremuś z nas się dostanie. Obróciłem się plecami
do baru, dając im odrobinę prywatności. Wszystko przebiegało tak jak zwykle,
dziewczyny miały próbę, później zaczęli przychodzić pierwsi goście, a potem
wszyscy zgorączkowanie spoglądali na zegarki, odliczając do występu. Ku mojemu
wielkiemu zaskoczeniu, dobrze znana mi sylwetka ubrana w złote, cekinowe body z
długim rękawem i czarną aksamitną maską, dobiegła do mnie, olewając powolny
rytm piosenki.
-
Zainspirowałeś mnie. – usłyszałem i poczułem jak musnęła czerwonymi ustami moje
ucho. Uśmiechnąłem się lubieżnie, czując, że jej dłoń przemieszcza się wzdłuż
mojego mostka, do mięśni brzucha.
-
Tak? – zapytałem, widząc jak ukradkiem bierze mój napój ze stołu, po czym
patrzy się na mnie z wyrzutem odkrywając że nie jest to drink, ale zwykły sok.
-
Założyłam się z dziewczynami o nas. – powiedziała, przybliżając usta do moich.
-
I na co postawiłaś? – zaśmiałem się, układając obie dłonie na jej krągłych
biodrach.
-
Nigdy się nie dowiesz.- szepnęła tajemniczo i puściła mi oko, wracając na
scenę. Poczułem się trochę, jakbym był na haju, chociaż przecież w stu
procentach byłem trzeźwy. Czy ona próbuje mnie uwieźć, czy tylko mi się wydawało?
Na scenie patrzyła na mnie ostentacyjnie, ale po chwili coś innego zwróciło
moją uwagę. Wydawało mi się, albo naprawdę usłyszałem strzał. Od razu
usiłowałem sobie to wyperswadować, bo nie byłem w stanie tego usłyszeć przy tak
głośnej muzyce. Zbyt głośnej, niż zazwyczaj. Rozejrzałem się uważniej dookoła.
Coś
było nie tak ze światłem. Największy żyrandol przechylił się w dół niestabilnie
wisząc nad sceną. Dziewczyny nadal tańczyły niewzruszone. Doświadczenie jednak
podpowiadało mi, że jeśli słyszałem wystrzał, na który już od kilku lat byłem
wyczulony, nie mogłem się mylić. Bez zastanowienia wbiegłem na scenę, widząc
jak za mną podążają ochroniarze, próbowałem ich zatrzymać gestem dłoni.
Wskoczyłem na scenę i chwyciłem Rachelle, odpychając ją na tył sceny, czując,
że jeden z kryształowych kamieni przecina mi skórę na ramieniu. Muzyka
przestała grać, ludzie zaczęli wydawać z siebie stłumione krzyki. Roberts,
która w tam tej chwili znalazła się pode mną drżała, patrząc na mnie
wystraszonym wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc co się w ogóle wydarzyło.
-
Jakim cudem ty tak szybko… - urwała w pół słowa, wychylając głowę i zerkając na
żyrandol, który zniszczył parkiet sceny. Kiwnąłem, że rozumiem, zanim zdążyła
dokończyć zdanie i badałem palcami jej policzki i usta. Serce rwało mi się w
piersi na myśl o tym, że jeszcze chwila, a nie zdążyłbym jej uratować. Poczułem
jej dłonie oplatające moją szyję. Jedna z nich natknęła się na moją ramę, na co
odrobinę się skrzywiłem, mając nadzieję, że nie będzie w stanie tego zauważyć. Spojrzała
na swoje palce brudne od mojej krwi. – Justin, ty krwawisz! – krzyknęła.
-
Shh… Wszystko będzie dobrze. – powiedziałem, chcąc ją uspokoić. Wstałem i
pomogłem jej to zrobić, kiwnąłem do Wilsona, który starał się do nas dostać,
ale graniczyło to z cudem, bo przerażony tłum zaczął wychodzić. W zasadzie
ludzie dzielili się na trzy grupy, tych co uciekają, tych, których przerażenie
sparaliżowało, oraz tych którzy przez alkohol w ogóle nie ogarniali co się
dzieje. Nie pozwoliłem ani sobie, ani Rachelle rozejrzeć się po scenie.
Wyszedłem z nią za kulisy i zamknąłem się z nią w jednym ze składzików na
zapleczu. Bardzo chciałem ją stąd zabrać, ale wiedziałem, że ten żyrandol nie
mógł tak po prostu spaść. Ktoś mógł nas śledzić, więc zabranie jej do samochodu
nie było wcale bezpieczną opcją. Musiałem wymyśleć dobry plan działania.
-
Muszę tam iść! Muszę im pomóc! – krzyczała spanikowana, napierając na mnie
swoim ciałem, ale ja tylko przytuliłem ją mocno.
-
Posłuchaj, jest tam Wilson, pomoże im. Pójdziesz tam, kiedy będę pewien, że nic
ci już nie grozi. Poczekamy. – mówiłem spokojnym głosem, głaszcząc ją po
plecach.
-
Czy ty sugerujesz, że to co się przed chwilą stało, jest moją winą?! –
zapytała, powstrzymując krzyk rozpaczy, zamykając usta dłonią.
-
Chciałbym kochanie, żeby to był tylko głupi przypadek. – ucałowałem ją w czoło
i potarłem obie jej ręce. Wtuliliśmy się w siebie i staliśmy tak póki nie
przestała drżeć i płakać.
*****
Okazało
się, że na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Jedna z dziewczyn
upadając złamała sobie nogę i zabrała ją karetka, ale tylko Roberts stała pod
samym żyrandolem, więc tylko ją prawdopodobnie mógł zmiażdżyć. Cassidy zamknęła
klub, ale wszyscy pracownicy zostali w środku, próbując dowiedzieć się jak to w
ogóle mogło mieć miejsce. Policja przesłuchiwała pijanych klientów i
przeglądała monitoring, otoczyła taśmą całą scenę. Stałem obok Rachelle z
posępną miną, owiniętą w moją czarną kurtkę i Wilsona z pokerową miną.
-
Wszystko jest sprawdzane na bieżąco, to niemożliwe, elektryk był tutaj zaledwie
cztery dni temu. Co ja zrobię, jak zabiorą mi licencję? – żaliła się
właścicielka, siedząc na jednym z barowych krzeseł z głową pochyloną do przodu.
– Któraś z was mogła zginąć… - mówiła łamiącym głosem i urwała na chwilę
obdarowując wzrokiem każdą z dziewczyn. -… w barze są nieuregulowane rachunki,
to miejsce będzie skończone! – schowała twarz w dłoniach i posłuchała rady
jednego z ochroniarzy, żeby odetchnęła. - Boże, jest tyle do zrobienia, a
opiekunka Georga zaraz będzie do mnie dzwonić, muszę powiedzieć jej, żeby
została z nim jeszcze parę godzin! – zerwała się jak oparzona z krzesła, mówiąc
zrozpaczona do siebie i wyszła, prawdopodobnie, żeby wykonać telefon.
-
Przesadza, to musi być jakiś przypadek. Ludzie nie przestaną przychodzić, przez
takie gówno. – powiedział facet, który śpiewał w zespole. Wszyscy patrzyli na
puste miejsce na suficie i dziurę w scenie z wystającym z niej żyrandolem, a
później na Roberts, która cofnęła się o krok, chowając za mnie zawstydzona
spojrzeniami.
-
Dziewczyno, gdyby nie on leżałabyś pod tą stertą szkła. – odparła jedna, której
nie znałem z imienia, ale miała wyjątkowo wredny wyraz twarzy.
-
Niezły refleks. – powiedziała Candice, zmniejszając napięcie po wypowiedzianym
zdaniu koleżanki, które brzmiało dokładnie tak jak myśli wszystkich wokół,
którzy byli świadkami tego, co się stało. Podała mi butelkę whisky,
stwierdzając po mojej minie, że tego potrzebuję, ale ja nie mogłem, więc
podałem ją Wilsonowi, który przechylił ją zdecydowanie i podał dalej. Kiedy
Cassidy wróciła z jeszcze bardziej zmartwioną miną, wszyscy zamilkli ponownie.
-
Dziękuję wam, że zostaliście. Oczywiście każdy z was dostanie premię za to całe
fiasko, które miało miejsce i normalnie zapłaconą stawkę. Przepraszam. Wracajcie
do domu bezpiecznie. – powiedziała słabym głosem. Każdy ominął ją rzucając
kilka słów pocieszenia i klepiąc ją po plecach, aż nie doszła nasza kolej. –
Jenny, jesteś pewna, że nic ci nie jest? – zapytała zatroskana, przyglądając
się jej.
-
Nie, wszystko w porządku. – po tym zapewnieniu, poczułem na sobie ich
spojrzenia.
-
Tobie też dziękuję. Zadbaj o nią. –zwróciła się do mnie, uśmiechając się słabo.
– Nie wiem co będzie jutro, czekajcie na wiadomości. – poinformowała i odeszła
w stronę policjantów, zaczynając z nimi dyskutować. Krótko mówiąc nie
pochwalali takich miejsc jak to i będą
sprawdzać wszystko, tylko po to by zamknąć interes. To będzie ciężka noc dla
nas wszystkich.
******
Wróciliśmy
do domu autem Wilsona. Siedział z nami, obejmując Rachelle, która patrzyła w
palący się w kominku ogień. Chętnie zająłbym jego miejsce, ale Rachelle
potrzebowała swojego przyjaciela. Już dawno zauważyłem, że im jakoś łatwiej
jest odbudować dawną relację. Odkąd mieszkamy razem to z nim woli rozmawiać
częściej. Może to dlatego, że nasze kłótnie bywają naprawdę męczące, a Wilson
potrafił ją rozśmieszyć. Ja niestety nie byłem w stanie tego robić, bo jedyne
co zajmowało moją głowę było nasze przetrwanie. Scoot ziewnął, szepcząc coś do
ucha szatynki, na co ta tylko lekko się uśmiechnęła, wstał z kanapy i poszedł
na górę. Zostałem w salonie z Roberts, która uparła się, że dzisiaj nie zaśnie.
Nie powinienem się jej dziwić, skoro sam nie mogłem tego zrobić, ale ona
potrzebowała odpocząć. Dowiedziałem się ze swoich źródeł, że ktoś majstrował
przy oświetleniu bezpośrednio przed show, w momencie w którym zgasły światła.
To mogło trwać najwyżej minutę, więc robotą zajmowali się profesjonaliści, co
tylko jeszcze bardziej wzbudzało we mnie złe przeczucia. Byłem pewien, że to
był zamach na życie Rachelle. Faceci z wytatuowanymi jaszczurkami szukali jej
na poważnie. Miałem wątpliwości czy dzisiaj faktycznie chcieli ją zabić.
Zdawali sobie sprawę, że też tam jestem, więc przewidzieli, że jej pomogę.
Chcieli nas zastraszyć. Musiałem tylko ustalić do czego jej potrzebują.
Najgorsze było to, że rozpoznali mnie, więc przy mnie nie jest już tak
bezpieczna jak wcześniej.
Nad
ranem ratowaliśmy się energetykami i mocną kawą.
-
Już nawet te szmatławce o tym piszą, nie sądziłam, że nasz klub był tak sławny.
– Rachelle rzuciła na stół kuchenny poranną gazetę, którą od razu pochwyciła
Candice.
-
Mamy przerąbane. – powiedziała, czytając nagłówek ,,Klubowa masakra.’’ Co za
idioci wymyślają te tytuły? W końcu nikt nie zginął… jeszcze.
_______________________
Wróciłam z koncertu Eda i jakoś tak sam się napisał.
Cieszcie się ostatnimi dniami wakacji!
(no chyba że studiujecie tak ja, więc luz, jeszcze
cały miesiąc xD)
*Anne Marie - Alarm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz