czwartek, 10 stycznia 2019

ROZDZIAŁ 17




,,Płonące gwiazdy.’’






Każdy dzień, w którym klub był zamknięty generował straty, na które Cassidy jako właścicielka klubu nie mogła pozwolić. Z opowiadań Rachelle wiedziałem, że klub od pewnego czasu nie ma stabilnej sytuacji finansowej i jeśli zamknięcie trwałoby choć tydzień dłużej, zostałaby bankrutem. Ziemia, na której znajdował się budynek klubu na przestrzeni lat drożała i stawała się bardzo atrakcyjna na rynku. Deweloperzy zacierali ręce, żeby tylko przejąć ten interes. Dzisiaj dziewczyny miały po raz pierwszy pójść do pracy. Przyciągnąć klientów i pokazać wszystkim, że to miejsce nadal trzyma poziom, pomimo wypadku z żyrandolem. Najważniejsze, że nikt nie zginął, jednak reputacja tego miejsca została nadszarpnięta. Podczas gdy ja uważałem to za zwykły biznes dla Roberts club był jej miejscem, do którego się przywiązała. Nie nazwałbym tego domem, ale każdy z pracowników miał do niego sentyment, sądząc po tym, jak bardzo wszyscy chcieli pomagać w sprzątaniu i urządzaniu wszystkiego od nowa. Byłem bardziej niż przeciwny temu, żeby tam wracała. Wciąż miała przeczucie, że cała ta sytuacja miała związek z nią. Nie chciałem jej okłamywać, ale też niczego nie potwierdziłem. Prędzej czy później chciałem ją zabrać z powrotem do NY. Ostatnio nie udało mi się jej przekonać, żeby została tam na dłużej. Ta okazja wydawała się idealna, ale prawda jest taka, że jeśli Roberts czegoś chce, rzadko jej tego odmówię. Odkąd sięgam pamięcią jeszcze nigdy nie mieliśmy tak dobrej relacji, nie miałem ochoty tego psuć awanturą. Mogłem ją porwać, ale nie mógłbym spojrzeć później na swoje odbicie. Gdyby nie ja, ona nigdy by stamtąd nie wyjechała. Hotel przez jakiś czas zastępował nam dom, ale bez wątpienia był też toksycznym i niebezpiecznym miejscem.
- Skoro chcesz być moim bohaterem, masz okazję, żeby się wykazać. Zawsze powtarzasz, że dbasz o moje bezpieczeństwo, więc rób to dalej. – wskazała na mnie palcem, trzymając jednocześnie kubek gorącego kakao i puściła do mnie oko, jakbyśmy sprzeczali się o jakąś błahostkę. Już była pewna, że wygra.- Nie dasz rady? – po tym zwątpieniu, wypiąłem pierś do przodu i spojrzałem na nią kpiąco, dając porobić się jak naiwny dzieciak. Chyba zaczynałem rozumieć, dlaczego Howard powierzył jej interesy. Chociaż wyglądała, jakby nikomu nie mogła zrobić krzywdy, jej charakterek był idealnie na miejscu. To nie tak, że nie walczyłem o swoje, ale zagrała na moich emocjach.
- Przysięgam, że jeśli cokolwiek podejrzanego przyciągnie moją uwagę, zabiorę cię stamtąd bez ostrzeżenia. – powiedziałem podążając za nią i przytulając ją do siebie na werandzie z widokiem na ogród. Moment ten był jednym z tych bardzo rzadkich i ulotnych, kiedy byliśmy sami i wyglądaliśmy na normalną parę, która w nocy zamiast spać, wpatruje się w gwiazdy. Dzieliliśmy jeden ciepły, puchaty koc i dwa kubki gorącej czekolady. Ucałowałem ją w tył głowy z troską, wciąż myśląc o jutrzejszym dniu. Zapach wanilii buszujący w jej włosach dotarł do mojego nosa. Uśmiechnąłem się sam do siebie, nie wierząc że to dzieje się naprawdę, że znów mam ją przy sobie.
- Myślę, że powinieneś przestać się tak o mnie zamartwiać. – mruknęła, odkładając kubek na drewnianej barierce i obróciła się do mnie przodem.
Na sekundę, może dwie dałem się zahipnotyzować jej błyszczącym z radości oczom. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak beztroskiej. Zawsze musiała najpierw wszystko analizować, żeby pozwolić sobie na działanie. Zmagała się z myślami, wyznaczała zasady i rzadko je odpuszczała. Dopiero ja je złamałem wieloma próbami i przeżyłem jej wybuchy złości, bo miała do mnie słabość. - Chyba wiem, jak ci pomóc.- jej usta odnalazły moje. Najpierw nie całowaliśmy się wcale, kusiliśmy się nawzajem nieznaczącymi muśnięciami, później to było powolne i długie. Nie przerywając, zaniosłem ją na rękach do domku i wszedłem po schodach na górę. Byliśmy tak bardzo spragnieni, że byłem w stanie wejść do najbliższej sypialni, żeby tylko nie czekać ani minuty dłużej. Jednak nie mieszkaliśmy sami, więc oboje musieliśmy zachowywać się cicho i znaleźć ostatnie drzwi po lewej na drugim piętrze, które były moją sypialnią. Nie myślałem o niczym, skupiłem się na jej ciepłym oddechu przy mojej szyi i sporadycznych i cichutkich jęknięciach. Czując czubek jej języka pomiędzy moimi ustami, stwardniałem na dole i zamknąłem ją w moich objęciach ciaśniej. Zostawiłem ją na łóżku, zamykając drzwi i uderzając się małym palcem u stopy o cholerną walizkę, którą zostawiłem przy drzwiach. Skacząc na jednej nodze znalazłem się ponownie obok Rach napierając na nią rozgrzanym do gorączki ciałem z desperacją. Odgarnąłem jej włosy do tyłu, wyznaczając drogę pocałunkami od jej szczęki do piersi, przykrytych koronkowym stanikiem piżamy. Zahaczyła palcami mnie rosnącego już w bokserkach i pulsującego pod jej opuszkami. Korzystając z chwili kiedy prawie odleciałem, z wymownym pomrukiem pchnęła mnie ręką i przeturlała się ze mną na lewą stronę łóżka. Zrobiliśmy jeszcze tak kilka razy, dotykając się, przyciskając do siebie, próbowaliśmy walczyć ze sobą na pocałunki.
- Proszę, teraz. – jęknęła, wyginając swoje ciało zniecierpliwiona i spoglądając kątem oka na mojego przyjaciela z uśmiechem. Prawie doszedłbym skupiając się na tym widoku. Moje palce bez problemu zsunęły jej majtki do kostek. Kiedy chciałem ściągnąć górę jej kuszącej piżamy, zatrzymała mnie chwytając za nadgarstek. Zastygłem w bezruchu z dłońmi na jej brzuchu, nie wiedząc co powinienem zrobić. – Nie zdejmuj proszę. – szepnęła, patrząc mi w oczy, po czym oblizała dolną wargę, spuszczając wzrok na moje usta. Spełniłem jej prośbę i nic nie mówiąc wyciągnąłem prezerwatyw. Starałem się w tym samym czasie zaspokoić ją palcami jednej ręki. Kiedy zostawiłem ją na chwilę, dając jej chwilę oddechu i abym  szybciej założył gumkę oburącz spotkałem jej nienawistne, bardzo zniecierpliwione spojrzenie, na które cicho się zaśmiałem. Nigdy nie byłem religijny, ale w tym miejscu chciałem przeżegnać się i błagać by nikt nam nie przerwał. Szansa na zniszczenie nam naszej prywatności z doświadczenia była ogromna. Pocałowałem ją w usta namiętnie, ponownie działając palcami w okolicy jej łechtaczki i wsunąłem się w nią delikatnie. Otworzyła usta, wzdychając radośnie i splotła nogi na moich lędźwiach jeszcze ciaśniej, co podpowiedziało mi, że mogę wejść w nią głębiej. Wsuwając się i wysuwając się z niej powoli czułem przyspieszone bicie jej serca. Ułożyłem dłonie pod jej pośladkami nie przestając smakować jej ust z nutką kakao, aż nie jęknęła głośno, osiągając orgazm, kiedy przyspieszyłem.
Wtedy pociągnąłem jej dolną wargę i podniosłem jej pupę, aby ostatni raz pchnąć ją na tyle mocno, bym w niej skończył. Po kilku minutach niechętnie wstałem z jej objęć, zmuszony do wyrzucenia zużytej prezerwatywy. Stęskniona przez te kilka sekund wyciągnęła do mnie ręce, a kiedy z powrotem byłem przy niej tuląc ją do siebie, całowała mnie krótko z czułością po całej twarzy.
- Chyba muszę częściej robić ci czekoladę w środku nocy. – zaśmiałem się, zatrzymując ją i gładząc jedną dłonią jej szyję.
- Mmm... to nie czekolada. Pewnie już to wiesz, że naprawdę jesteś w tym bardzo dobry. Oczywiście, jeśli zapytasz mnie o to jutro rano, wcale się nie przyznam. – zetknęła swój nos z moim, wpatrując się zaciekle w moje oczy. W jej spojrzeniu szalały iskry podniecenia i radości, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzymałem w rękach ogień. Kobietę na pierwszy rzut oka delikatną, niepozorną i słodką, ale miała też drugą stronę waleczną i nieposkromioną.
- Mówiłem ci, że jesteś piękna, a ja jestem naprawdę szczęściarzem mając ciebie znowu? – spytałem, głaszcząc jej nagą skórę i podziwiając jej ciało, które tyle razy przywoływałem w umyśle, kiedy zniknęła.
- Tak, mówisz to za każdym razem... Bardzo się tego bałam wiesz? Bałam się, że zakocham się w tobie, ale już cię znam i chyba wiem, dlaczego cię tak kochałam, a kiedy tak na mnie patrzysz, cholera...
- Skarbie, ja ciebie też. Jesteś całym moim życiem. – wtrąciłem wzruszony jej słowami. Wiem ile ją to kosztowało i bardzo to doceniłem.
Chociaż wiedziałem, że jutro czeka nas ciężki dzień, nie mogłem już zasnąć. Wycałowałem jej nagie ramiona i okryłem nas kołdrą, przytulałem ją całą noc i obserwowałem jak śpi. Moja kobieta kocha mnie i jest silniejsza niż kiedykolwiek. Zasnąłem nad ranem, czując jak jej palce bawią się moimi włosami. Nie dziwne więc, że gdy potem otworzyłem oczy po omacku sięgając po komórkę na wyświetlaczu cyfry zegarka ułożyły się w godzinę czternastą, a jej nie było w sypialni. Kiedy nie było jej w moim polu widzenia reagowałem nadmiernym niepokojem. Zamiast pójść najpierw do łazienki musiałem zejść na dół i sprawdzić gdzie jest. Czułem, że to niezdrowe, ale ignorowałem, uznając, że mam powód aby się o nią martwić. Jeśli raz zniknęła z mojego życia na dwa lata, prawdopodobieństwo, że może to zrobić ponownie jest bardzo wysokie. Wiedziałem, że od teraz, pomimo tego, że wciąż mnie nie pamięta, zaczęła choć odrobinę się do mnie przywiązywać. Zerknąłem do kuchni, w której zobaczyłem ją w szlafroku siedzącą przy wyspie kuchennej na wysokim krześle i Scoota, który przyrządzał coś do zjedzenia.
- Ona naprawdę na to leci, uwierz mi. Nie robię sobie żartów.– mówiła podekscytowana, do mało przekonanego Wilsona.
- Oszalałaś! – zakpił, patrząc na nią jak na psychopatkę.
- Bracie, znam ją lepiej.- powiedziała z wyższością robiąc to swoje irytujące spojrzenie z uniesioną brwią, od którego zdążyłem się już przyzwyczaić przez pierwsze miesiące od mojego pobytu w klubie, natomiast Scoot jak widać nie bardzo.
Prawda była taka, że faktycznie traktowała go jak brata i pobłażała mu bardziej niż mnie.
- Może, ale nie upadłem tak nisko. Nie toleruje kitu.- prychnął, wzruszając ramionami i obrócił się do patelni na której smażył pokaźną porcję jajek.
- To nie kit, za tą scenę dostali trzy nagrody Emmy! – warknęła oburzona, uderzając w stół.
- Kiedyś nie oglądałaś telewizji, żałuję że ten pacan szukał cię tak długo. Wiesz, że to ma bardzo poważne długofalowe skutki, skarbie? Ślepota, głupota i ogólne zgorszenie. – bredził coś, a na słowo pacan, miałem wejść do kuchni i pacnąć go w głowę, ale odpuściłem.
- Nie zmieniaj tematu. – ostrzegła go stanowczym głosem, po którym dostałem gęsiej skórki.
- Mam to gdzieś! Nie zrobię tego. Wezmę ją na normalną randkę.- stwierdził, na co oboje z Roberts wywróciliśmy oczami. - A nie pomyśli, że jestem mało kreatywny? - zapytał niepewny i rzucił jej to charakterystyczne spojrzenie, po którym wiedziałem, że chodzi o jakąś grubszą sprawę.
Jedyne czego Wilson mógł się bać, to odrzucenie. Kobiety padały mu do stóp i zwykle nie miał problemu z podrywaniem. Schody zaczynały się, kiedy zaczynało mu zależeć. Byłem w stu procentach pewien, że ten problem, z którym teraz się zmaga ma na imię Jessica.
- Scoot, to nie może się nie udać. Ona uwielbia ten film. – kontynuowała zawzięcie, a ja stwierdziłem, że nie chce mieć z tym nic wspólnego, więc póki nie zdążyli mnie zauważyć, zaszyłem się w toalecie, gdzie mogłem spokojnie odetchnąć, bo wiedziałem, że Wilson ma ją na oku. Kiedy potem schodziłem ze schodów na dół nadal słyszałem ich nerwową rozmowę w kuchni i dałbym sobie rękę uciąć, że rozwiązywali ten sam problem co przedtem.
- Pomimo tego nie zrobię z siebie idioty! – krzyczał urażony, wrzucając talerz do zlewu. Zerknąłem na Rachelle siedzącą do mnie tyłem i kończącą jeść. Oboje jeszcze nie zauważyli, że się zjawiłem.
- W takim razie idioto, możesz pożegnać się z jej długimi nogami i zgrabnym tyłkiem. – syknęła przez zęby i chwyciła go za ramię przez stół, wstając z krzesła barowego, aby wygarnąć mu to prosto w twarz. Cieszyłem się, że to nie ja jestem tym idiotą.
- Za kogo ty mnie masz? – zapytał zdegustowany, czerwieniąc się na twarzy zawstydzony.
- Za faceta. Te dwie rzeczy zmusiły cię, do zabrania jej do domu za pierwszym razem.- spojrzała na niego wyzywająco i przymrużyła oczy. W momencie, w którym rzucała mi wyzwanie,  zazwyczaj wygrywała. Zgadzam się z Rachelle, Jess naprawdę ma czym się pochwalić. Poczułem na sobie  wzrok przyjaciela, ale byłem zbyt zajęty krągłym tyłkiem wypinającym się nieświadomie w moją stronę, odzianym w bordowy szlafrok, którego właścicielka pewnie zwinęła go z pracy. Położyłem tylko palec na ustach, aby Scoot zachowywał się tak, jak mnie tu nie było.
Niby nie chciałem im przeszkadzać, ale ich krzyki było słychać już w salonie i korytarzu, a obserwowanie ich z ukrycia po prostu mnie znudziło i nie miało większego sensu, bo i tak słyszałem już wszystko, co najważniejsze. - Musisz zrobić, co mówię!
- Widziałaś ją? Jest moim pieprzonym ideałem w każdym calu. Jakim cudem ja miałbym... - jęczał i chwycił się za głowę, jeszcze chwila tego marudzenia, a sam pomógłbym mu uderzyć nią o szafkę kuchenną, do czego najwyraźniej się przymierzał. Objąłem Rachelle, która czując moje dłonie na sobie zadrżała z zaskoczenia. Po zerknięciu na mnie przez ramię jej twarz rozjaśnił uśmiech, a swoje ręce położyła na moich.
- Daj spokój Wilson, tobie wolno mieszać się w nasze sprawy, a nam nie pozwalasz sobie pomóc? – zakpiłem, patrząc na niego i pocałowałem dziewczynę w jej czuły punkt na szyi. Podobało jej się sądząc po cichym pomruku, który tylko ja mogłem usłyszeć.
- Moi drodzy, jesteście ostatnią para na ziemi, którą prosiłbym o radę. Poza tym gdyby nie ja, to nawet byście się nie poznali. – wypiął pierś do przodu, tracąc zainteresowanie karaniem siebie za bycie skończonym durniem.
- A to ciekawe. – usłyszałem podekscytowany głos Roberts, ale od razu dałem znać Wilsonowi, żeby nawet nie zaczynał tej historii, bo to nie był odpowiedni czas. Rachelle nadal miała duże braki w pamięci dotyczące jej poprzedniego życia, co więcej istniały pewne sprawy, o których nie miała pojęcia przed wypadkiem.
- Idę, możecie zająć się sobą, ale na przyszłość, Candice i ja nie jesteśmy dziećmi, które śpią głębokim snem o pierwszej w nocy. Następnym razem błagam ciszej, po tej chacie wszystko się niesie. – mówił rozgoryczony, wznosząc dramatycznie ręce do góry i wychodząc.
Całe szczęście, bo wraz z jego wyjściem zniknęła panosząca się w powietrzu frustracja, którą musiał trzymać w sobie dobre kilka tygodni. Miało to pewnie związek z tym, że unikał Jess od kilku dni i nie odpisywał na jej wiadomości, co przypadkiem zdążyłem zauważyć podczas jazdy samochodem po ostatnie rzeczy Rachelle z jej starego mieszkania. Nie potrafił podjąć właściwej decyzji i wcale mu się nie dziwiłem. W przeciwieństwie do niego byłem zdolny do poświęceń, ale teraz nie wyobrażałem sobie życia bez kobiety, która tak bardzo namieszała mi w głowie, że cały czas o niej myślę. Gdybym miał wybierać, popełniłbym te wszystkie błędy jeszcze raz, żeby być przy niej i czuć to, co czuję gdy tylko na nią patrzę.
- Gdzie poszedł? – spytałem, obracając gwałtownie krzesło obrotowe wraz z nią przodem do siebie, co spowodowało, że lekko się zachwiała.
- Na moje oko, załatwiać prywatne kino plenerowe. – westchnęła uśmiechając się do mnie dumna z siebie i przeciągając się leniwie, zawiesiła ręce na mojej szyi. - Uprzedzając twoje kolejne pytanie Candice poszła na zakupy.
- To znakomicie, bo zrobiłem się głodny. – powiedziałem tylko i zacząłem ją całować. Uniosłem ją pewnie i na sekundę uwięziłem w ciasnym uścisku, aby mogła usiąść na blacie. Z niebywałym refleksem zdążyła odsunąć pusty już talerz, jednak zrobiła to zbyt energicznie, bo zachwiał się na krawędzi blatu i spadł na ziemię. Rachelle śmiała się przytulając czoło do mojego barku. Kochałem jej śmiech, wcześniej był rzadki. Nie mogłem dalej jej całować tak jak miałem w planie, dopóki się nie uspokoi, dlatego odsunąłem się na kilka centymetrów, ujmując delikatnie jej twarz i złożyłem na jej ustach kilka szybkich czułych pocałunków, które z opóźnieniem oddawała ze zdwojoną siłą.


*****

Na pierwszy rzut oka mniej więcej pół godziny przed otwarciem klubu goście zaczęli ustawiać się w kolejce, aby zająć najlepsze miejsca przy scenie. Była mniejsza niż zwykle, ale w końcu w klubie nie świeciło pustkami. Wydawało się, że wszystko było takie jak zawsze. Krzesła i stoły stały pod wielką sceną z odnowionym parkietem. Zamiast dużego żyrandola na suficie wisiał wielki reflektor świecący chłodnym, niebieskim światłem. Kanapy z tyłu pozostały nienaruszone i czekały na pierwszych gości. Kelnerki w pośpiechu wycierały stoły na piętrze z drobnego kurzu, który zdążył się na nich zebrać w ciągu kilku ostatnich godzin. Cicha muzyka grała w tle podczas gdy zespół nastrajał swoje instrumenty, a wokalista sprawdzał sprzęt nagłaśniający. Przymknąłem oczy na sekundę. Nie ma to jak sączyć whisky przy barze. Rachelle kręciła się w pobliżu garderoby i baru, za każdym razem nie omieszkała zaczepić dłonią o moje plecy. Odkąd weszliśmy do klubu cały czas uśmiechała się podekscytowana. Czułem się jak idiota, będąc w niej tak fatalnie zakochanym i okazując słabość do niej jak połowa facetów w tym klubie. Rachelle trzymała rękę na moim ramieniu pozwalając się obejmować. Dzisiaj nie zamierzałem opuszczać jej nawet na krok. Żadnego prywatnego tańca, musiałem pokazać im wszystkim, że tylko ze mną zamierza się bawić. Miała na sobie kaszmirową złotą podomkę, która otulała jej ramiona aż po połowę ud. Nawet w nieoświetlonym dobrze korytarzu świecił się i wyróżniał z tłumu. Scoot stał w kącie pod ścianą i zamiast obserwować uważnie salę, tak jak go o to prosiłem, rozmawiał z Jess szczerząc się do niej jak jakiś palant. Kiedy napisałem do niego smsa, żeby się ogarnął, wyciągnął telefon z kieszeni i od razu schował go tam z powrotem nawet nie zerkając w moją stronę.
- Daj mu trochę luzu. Tylko tobie wolno bawić się w te rzeczy? – zapytała mnie Rachelle, podążając za moim spojrzeniem.
- Co masz na myśli? Ty i ja to co innego. – prychnąłem kręcąc głową w niezadowoleniu, wciąż patrząc na jego żałosne próby przypodobania się jej. Jeszcze ta jego poza, kiedy opierał się o ścianę tuż nad jej głową, jakby nie był w stanie ustać, a dobrze wiedziałem, że nic nie pił, bo gdyby to zrobił, to bym go chyba zabił. To, że jest moim przyjacielem nie zwalnia go z obowiązków, które mu powierzyłem.
- Jak zwykle uważam, że przesadzasz. – szepnęła ciągnąć mnie władczo za włosy z tylu głowy. – Idę na scenę, a ty bądź grzeczny. – mruknęła mi do ucha, zostawiając na nim dotyk swoich ust.
Zgarnęła po drodze Jess, której nie bardzo się to podobało, ale gdy spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku obróciła się w jej stronę i pobiegła z nią do garderoby. Parsknąłem sam do siebie, prosząc barmankę o ponowne napełnienie szklanki i dołożenie lodu. Kilka minut później zgasły wszystkie światła, powodując poruszenie jak zawsze. Obróciłem się na krześle barowym w stronę sceny i czekałem tak jak wszyscy na występ wieczoru.
Odniosłem wrażenie, że muzyka była nieco wolniejsza niż zwykle. Dziewczyny wyszły zza kurtyny powoli krocząc w bardzo wysokich kozakach. Czarne body z wycięciami pod biustem odkrywało ich ramiona. Na rękach miały rękawiczki, które nie tylko miały ładnie wyglądać, ale chroniły ich dłonie przed otarciami od trzymania rury. Rachelle wyszła jako ostatnia, zajmując tym razem miejsce z daleka od środka sceny. Kołysała biodrami i unosiła ręce do góry grając pijaną do nieprzytomności co było zapewne zamierzone, ponieważ dziewczyny miały zakaz picia więcej niż jeden słaby drink przed występem. Sunęła dłońmi po swoim ciele w strategicznych miejscach, aby kusić gości swym dźwiękiem. Jej ręce wytyczały szlak. Nie byłem przy samej scenie, ale zauważyłem moment, w którym spojrzała na mnie zamglonym i naiwnym wzrokiem udając gotową mi się poddać. Uśmiechnąłem się kwaśno, wiedząc że nauczyłem jej tego wszystkiego. Gry, oszukiwania, uwodzenia i ukrywania prawdziwej siebie. Rozejrzałem się po sali wiedząc, że kilku mężczyzn zwraca na nią uwagę całą swoją uwagę jak ja. Nie wytrzymałem, wypiłem alkohol do dna, nie mogąc znieść myśli, że nie jestem jedynym, który ją uwielbia i wyszedłem zapalić papierosa, karząc Marleyowi wejść do klubu i pilnować jej, ledwo powstrzymując się, żeby się na nim wyżyć, bo przecież jemu też wpadła w oko. Skoro nie mogłem na razie wpłynąć na nią, żeby wróciła ze mną do swojego starego życia, musiałem korzystać z tego, co na razie miałem. Nie chciałem stracić jednego z niewielu momentów, w których choć na chwilę zaznaliśmy spokoju i wszystko się układało. Ironią jest to, że wreszcie mogłem potraktować ją tak, jak zawsze na to zasługiwała. W naszym dawnym życiu, które nawet nie należało do nas, nasz związek nigdy nie istniał. Byliśmy razem w ukryciu, od tak. Według wszystkich Rachelle Roberts była partnerką Mike'a Howarda, a ja jednym z jego licznych ludzi do brudnej roboty.
Dopiero po godzinie udało mi się dopiąć wszystkie sprawy na ostatni guzik i wrócić po występie. Widząc Marleya nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zadać mu pytania.
- Tańczyła dla kogoś?
- Nie, ale szukała cię. – odpowiedział bez emocji, chrząknął chcąc ukryć, że nie spodziewał się mnie.
- Gdzie teraz jest? – spytałem cicho, pochylając się nad nim, żeby nikt nas nie słyszał.
- Przed chwilą była przy... - przerwał, szukając jej wzrokiem.
Poszedłem w jego ślady zatrzymując się na jej sylwetce i również zdębiałem. Stała na środku sali wyraźnie wkurwiona, a przed nią dojrzałem Maddie w czerwonej sukience, której z oczu ciskał zabójczy ogień.
Kiedy moja była pchnęła Rachelle, która uderzyła plecami o jeden ze stolików, wszyscy zwrócili na nie uwagę. Zespół ściszył muzykę, a wokalista, który stał najbliżej nich chciał doskoczyć do blondynki, ale ta uderzyła go niechcący w głowę, przez co zrobił dwa kroki do tyłu. Widząc to zagryzłem wargę i odzyskałem czucie w nogach gotów aby  je rozdzielić.
- Nie, jeszcze nie. – odezwał się Wilson, kiedy miałem ruszyć w ich stronę poczułem na swoim ramieniu jego rękę. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że jak tylko znajdę się pomiędzy nimi zrobi się jeszcze gorzej.
- On jest moim narzeczonym, a ty zawsze będziesz tylko kurwą! Wybrał mnie! - pijana Maddie krzyczała do Rachelle, wyrywając się ochroniarzowi. Rachelle nie odezwała się ani słowem. Maddie została wyrzucona z klubu z naburmuszoną miną mijając mnie i ukrywając łzy. Wtedy zobaczyłem jak Rachelle patrzy na mnie z przymrużonymi oczami, kiwając lekko głową na boki z niedowierzania. Wiedziałem co to oznacza. Zawiodłem ją, znowu ją kurwa zawiodłem. Pobiegłem więc za blondynką, biorąc kilka głębszych oddechów przedtem, bo miałem wrażenie, że jak tylko znajdzie się w moim zasięgu to ją zabiję. Rozejrzałem się po ulicy, ale nie było po niej śladu. Przekląłem głośno i jeszcze raz zmierzyłem wzrokiem drugi koniec ulicy i park przed klubem. Znowu będę musiał jechać do swojego domu i złożyć jej niezapowiedzianą wizytę. Miałem nadzieję, że nie wywinie mi żadnego numeru, bo dzisiaj przeszła samą siebie. Nigdy jej tego nie wybaczę. Nie obchodzi mnie to, że mogła nie do końca wiedzieć, co robi przez upojenie alkoholem. Wcześniej było mi jej nawet żal, a teraz wręcz ją nienawidzę.
- Jesteś idiotą, dlaczego wyszedłeś?! – krzyknął Scoot prawdopodobnie stojący za mną.
- Musiałem powiedzieć Maddie, żeby już nigdy więcej z nią nie rozmawiała, ale nie zdążyłem.- byłem zdezorientowany kpiarskim parsknięciem Scoota.
- Pobiegłeś za tą, na której ci nie zależy? Stary... - wymamrotał, klepiąc mnie po plecach i dopiero teraz do mnie dotarło co zrobiłem.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz