wtorek, 21 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ 16



,,W ten czy inny sposób.’’






Wydaje się, że przyznanie się do winy jest tym właściwym wyborem. Szlachetnym i odważnym, ale ludzie wcale nie reagują na to, tak jak się przyjęło. Bardzo często przyznając się do winy nie dość, że spotykasz się z konsekwencjami swoich wyborów, jeszcze częściej jesteś nimi piętnowany i karany za nie podwójnie. Dlaczego? Przecież w końcu postąpiłeś dobrze. Jednak nigdy to nie wystarcza, bo ludzie pragną ideału, który nigdy nie popełniłby błędu. Tak więc, życie nauczyło mnie, że przyznawanie się do winy jest głupie.
- Muszę jej powiedzieć. Zanim wpakuje wszystkich w jakieś poważne kłopoty.- wyjąkała zmartwiona. Poczucie winy przygniatało ją, chociaż tysiąc razy powtarzałem, że to nie ona powinna się tłumaczyć. Milczenie naprawdę jest złotem, kiedy chodzi o życie niewinnych ludzi. Powinniśmy pozwolić im żyć ze swoimi szarymi dramatami i problemami, wystarczy, że my mamy pod górkę. Nie psujmy im wizji świata, w którym mają złudne wrażenie, że prawo ich chroni i nikt nie może zrobić im krzywdy.
- Od czego chcesz zacząć? Od narkotyków, Nowego Yorku czy wypadku samochodowego? – zapytała Candice, piłując paznokcie i siedząc skulona na fotelu.
- To nie ma sensu… - westchnęła, ciągnąc się za włosy i spuściła głowę w dół. Dzwonek do drzwi postawił nas na równe nogi. Spiąłem się, bo nikt z nas go nie używa. Wszystkim dorobiłem klucze. Dziewczyny spojrzały na siebie, a później na mnie. Wyszedłem na korytarz i ostrożnie, prawie niezauważalnie spojrzałem przez okno, kto przyszedł. James? Co on tutaj robi do cholery? Zacisnąłem ręce w pięści i wypiąłem pierś do przodu, otwierając mu drzwi, ale nie miałem zamiaru wpuszczać go do środka.
- Cześć, jest Jenny? – zapytał będąc zdzwionym, że to ja stoję w progu zamiast seksownej szatynki. Trzymał ręce w kieszeniach spodni, starając się nie okazywać, że za mną nie przepada, kiedy ja zdecydowałem wręcz przeciwnie. Miałem gdzieś idiotyczne uprzejmości, bo on nawet nigdy nie stanie się facetem, którego chociaż toleruję. Zamknąłem mu drzwi przed nosem i zdenerwowany wróciłem do salonu.
- Możesz mi powiedzieć, co on tu kurwa robi? – zapytałem, patrząc na Rachelle, nie potrafiąc powstrzymać furii na widok tego szczyla.
- Martwił się o mnie, czytał gazety. – wstała od razu, chcąc mu otworzyć, ale zdążyłem chwycić ją za nadgarstek.
- Spław go stąd i to szybko, masz pięć minut, albo ja mu pomogę i nie będę delikatny. – ostrzegłem stanowczo, siadając na kanapie koło Candice, bo była podobno moją dziewczyną. Candice pochyliła się nade mną i zaczęła mnie obwąchiwać, co było bardziej niż dziwne.
- Twój testosteron i zazdrość czuć na kilometr. Wiem, że to nie jest zbyt romantyczny moment, ale zajmij się nią jak facet i zrób coś w końcu póki oboje jesteście jeszcze żywi. – powiedziała, wbijając we mnie zirytowane spojrzenie.
- Chronię was, co jeszcze mogę zrobić? – zapytałem sycząc przez zęby na jej totalny brak wdzięczności. Często zachowywała się jak rozpieszczona księżniczka.
- Właśnie o to chodzi, tylko się nią opiekujesz jak przyjaciel, a ta dziewczynka ma jeszcze inne potrzeby.- spojrzała na mnie znaczącym wzrokiem. – Z resztą błagam cię, kiedy tylko jesteście w jednym pomieszczeniu, stajesz się tak spięty, że aż żal na to patrzeć.- prychnęła, wracając do paznokci. – Zastanawiam się czasem jak ona może być tak ślepa, żeby nie zwrócić na to uwagi. A teraz cicho, daj mi podsłuchiwać. – powiedziała bezwstydnie i oboje natychmiast się zamknęliśmy.
- Ja naprawdę tęsknie za tobą, mała.- usłyszałem i zerknąłem na zegarek, jeszcze tylko dwie minuty i mogę pójść go zabić.
- Boże, jak ja tego dupka nienawidzę. – powiedziała Candice i wywróciła oczami z politowaniem. – Jest z nią tylko dla darmowego wstępu do klubu, alkoholu i szpanuje nią przed kolegami.
- Shh…- uciszyłem ją, zakrywając jej buzię, bo nie mogłem usłyszeć żadnego słowa Rachelle.
- Proszę, przejedź się ze mną, jest coś, co musisz zobaczyć.- zaproponował chłopak, a ja odliczałem sekundy, żeby tylko wstać i zepsuć te jego chore plany. Nigdzie mi jej nie zabierze. Co najwyżej on może się wybrać na wycieczkę tylko w jedną stronę.
- Tak, na pewno chodzi o jego… - nie dokończyła, widząc, że spoglądam na nią z miną zabójcy. – No co, przecież mówiłam Ci, że jest idiotą. Hej, jestem po twojej stronie!
- To z łaski swojej buzia na kłódkę. – warknąłem na nią i oboje nie wytrzymując, podeszliśmy na palcach w stronę korytarza by lepiej słyszeć. Candice wychyliła się zanadto, więc pociągnąłem ją w swoją stronę, po czym przez krótką chwilę ciągnęliśmy między sobą walkę na spojrzenia. Z naszych ust nie padł żaden szept, ale rozumieliśmy się aż zanadto. W końcu ja wygrałem, posyłając jej moją minę ze zmarszczonymi brwiami, która zawsze robiła na wszystkich wrażenie i stanęła za mną.
- Więc tak to wymyśliłaś? On tutaj mieszka, a ty tak po prostu wprowadziłaś się do niego zamiast zadzwonić do mnie? Po prostu kurwa nie wierzę… - albo tylko mi się zdawało, albo każde kolejne zdanie mówił coraz głośniej, w rezultacie na nią krzycząc.- Wiedziałem, że traciłem tylko czas umawiając się z tancereczką, wiedziałem, że ten klub niczym nie różni się od burdelu. – Po tych słowach usłyszałem plask. Chyba dostał po twarzy. Tak, moja dziewczynka wie, jak postępować z takimi jak on. Zacząłbym bić brawo, ale przecież nie dam się przyłapać na podsłuchiwaniu jej prywatnych rozmów. Szanujmy się.
- Wynoś się stąd! – wrzasnęła ku mojej wielkiej radości. Minęło równe pięć minut, jesteśmy naprawdę zgraną parą.
- Słyszałeś co powiedziała? – wychyliłem się, czując jak Candice ciągnie mnie za koszulkę z powrotem, ale było już za późno. Usłyszałem z jej ust jakieś przekleństwo i zdanie w stylu ,, poczekaj sekundę, zaraz z nim zerwie.’’ Jak dla mnie, to już był definitywny koniec tej farsy.
James spłoszył się i zrobił krok do tyłu. Rachelle spojrzała na mnie zaskoczona i już widziałem, że w jej oczach zbierają się łzy. Myślałem, że byłem wkurzony, jak tylko tu przyszedł, ale jednak nie. Teraz był ten moment. James zszedł po schodach, wyciągając z kieszeni kluczyki do swojego drogiego auta, którego rejestrację powtarzałem w myślach, żeby zapamiętać i podać chłopakom przy najbliżej okazji. Nie zamknąłem nawet drzwi wejściowych idąc za nim.
- Hej, James! – zawołałem za nim, kiedy tylko się obejrzał za siebie jego twarz spotkała moją pięść. Złamałem mu nos, teraz jego wygląd odzwierciedlał jego wnętrze. Pajac. Sądząc po jego minie, był tak wystraszony, że tylko obrócił się w stronę ukochanego autka i szedł szybkim krokiem, bo jego duma nie pozwoliła mu rzucić się biegiem, by szybciej uciec. Marley z kumplem ożywili się widząc nas, siedzieli w samochodzie zaparkowanym na podjeździe obok. Idioci nawet nie raczyli wcześniej dać znać, że ktoś pojawił się przed domem. Rozzłoszczony do granic możliwości, machnąłem do nich żeby pojechali za nim i zrobili co należy. Wyjechali z posesji z piskiem opon. Potem wróciłem do domu. Dziewczyny siedziały na kanapie, Candice bezgłośnie poprosiła, bym dał im chwilę sam na sam, a ona spróbuje ją ogarnąć. Westchnąłem, nie do końca tym zachwycony, bo sam stanąłbym na głowie, żeby tylko nie płakała przez jakiegoś idiotę, ale pogodziłem się z tym, że to może jedna z tych babskich rzeczy. Jednak gdy moja stopa pokonała pierwszy stopień na górę, usłyszałem ten słabiutki głos, który sprawiał, że miękło mi serce.
- Justin, proszę tylko nie rób mu krzywdy. – usłyszałem jak mamrocze spod objęć przyjaciółki, nie będąc w stanie spojrzeć mi w oczy.
- Oczywiście skarbie, jeśli chcesz to nic mu nie zrobię. – przyrzekłem opanowanym głosem, ale nie muszę chyba dodawać, że to cholernie trudne dla osoby o porywczym charakterze. Spaliłbym mu chatę z nim w środku, gdybym mógł. Obiecałem jej, że jemu nic nie zrobię, ale nie mówiłem nic o jego ukochanym samochodzie. Zatarłem z satysfakcją ręce, pisząc do Marleya, żeby wysłał mi zdjęcia i film z reakcją tego zadufanego w sobie puca, kiedy jego auto stanie w płomieniach. Będzie stratny o parę milionów, a żadne ubezpieczenie na pewno nie pokryje takiego wypadku. Już ja tego dopilnuję.



*******



Na cały dzień Rachelle zniknęła w pokoju z Candice. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć naprawdę nie chciałem, aby tyle czasu spędziła na myśleniu o nim, bo to znaczy, że naprawdę jej na nim zależało, a tego już nie mogłem przyjąć do wiadomości. Siedzieliśmy w salonie z chłopakami, kiedy do pomieszczenia weszła Candice. Chłopaki nadal ślinili się na jej widok, pomimo, że już dowiedzieli się, że ona woli dziewczyny. Wciąż łudzili się, że spotka ich jakaś przygoda, a Candice bawiła się ich kosztem robiąc z nich swoich służących.
- Jak tam chłopaki? – spytała, siadając Wilsonowi na kolanach, ponieważ nigdzie indziej nie było już miejsca, a on jako jedyny miał trochę oleju w głowie, żeby nie dać się jej omamić. W gruncie rzeczy omamiła go ruda piękność, stojąca zazwyczaj za barem w HG.
- Dzień jak co dzień, puściliśmy z dymem wartego osiem milionów Maybacha. Piękny widok.- odparł Niall.
- Nie mogliśmy go ukraść? To taka strata.- żachnął się Dave, który był komikiem motoryzacji i prawdopodobnie dostałby zawału, gdyby to jemu przypadła ta rola. Jestem pewien, że byłby na tyle słaby, że ukradłby go w tajemnicy przed nami i zrobiłby mu niezły lifting, żebyśmy nie zorientowali się, skąd go do cholery wziął.
- Justin, jesteś prawdziwym mścicielem. Lubię cię coraz bardziej, żałuję, że nie pojechałam z nimi.
- Nie szkodzi, mamy wszystko perfekcyjnie nagrane w HD co do sekundy.- wciął się Marley.
- Nie wierzę! Pokaż mi to!
- Chwila, podłączę telefon do telewizora. Nigdy mi się to nie znudzi, za każdym razem jest jeszcze bardziej zabawne. Jego machanie rękoma, które wznieca ogień, jest epickie. Minę ma jak ci wszyscy aktorzy z filmów katastroficznych. - oznajmił, zajmując się sprzętem, a wszyscy inni czekali w napięciu i ciszy, którą przerwała podekscytowana gaduła.
- Zawsze chciałam wygrawerować mu coś brzydkiego na masce.- rozmarzyła się z chytrym uśmieszkiem, spoglądając na telewizor. – Justin? Skoro już to widziałeś, idź teraz do niej i wyciągnij ją stamtąd, bo ja już nie mam na nią sił. Skończyły mi się wszystkie najlepsze szantaże, a mieszkając z nią pod jednym dachem przez prawie rok, miałam ich sporo.- westchnęła zmęczona Candice i odchyliła głowę w tył, żeby oprzeć się o bark Wilsona, który tylko parsknął słysząc jej przemowę. Wszystko było gotowe do puszczenia filmu z Jamesem w roli głównej, ale nikt nie wcisnął play.
- Przestańcie się tak głupkowato patrzeć i odpieprzcie się od mojego prywatnego życia. – powiedziałem wstając. – Wątpię, żebyście coś usłyszeli z góry, więc zróbcie głośniej ten pieprzony telewizor! – krzyknąłem z politowaniem kręcąc głową.
- Poszedł na górę? – udało mi się usłyszeć jeszcze pytanie Scoota, kiedy wchodziłem na górę po schodach.
- Yhym, zacznijmy się modlić.- odpowiedziała mu blondynka, zapewne składając dłonie jak do modlitwy. – Stawiam dziesięć dolców, że stchórzy.
- Tyle razy już przegrałem na tych zakładach, że po prostu wezmę to piwo i będę biernym obserwatorem. Zatęsknicie za tymi czasami, jak tylko znowu zaczną się kłócić. – ostrzegł Wilson, a ja w sumie nie mogłem mu nie przyznać racji.
- Scoot, mój ty pesymisto, oni w ten sposób okazują sobie miłość. Nie wiesz, że seks na zgodę jest najlepszy? – zaśmiała się, a inni zawtórowali jej.
Później już przestałem słuchać reszty, bo stanąłem z sercem na ramieniu przed drzwiami jej sypialni.
Zapukałem najpierw, wiedząc że gdy tego nie zrobię, tylko ją wkurzę. Usłyszałem bardzo ciche i stłumione ,,Proszę’’ po czym chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Wszedłem i zamknąłem je za sobą od razu, wiedząc że w tym domu nie ma ani krzty prywatności. Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem, od razu zaczynając poprawiać włosy i wycierać mokre od łez policzki.
- Nie spodziewałaś się mnie?
- Myślałam, że to Candice wróciła z tą swoją głupią listą dziesięciu rzeczy, które musisz zrobić po zerwaniu, żeby poczuć się lepiej. – zacytowała, gestykulując ręką i usiadła prosto na łóżku, żeby ułożyć poduszki. Kiedy skończyła małe porządki, posłała mi smutny uśmiech, który pewnie miał znaczyć, że wszystko jest w porządku, ale wiedziałem, że nie było.
- Więc zerwaliście? – zapytałem chrząkając, ponieważ na początku mój głos brzmiał zbyt radośnie. Nawet się nie waż uśmiechnąć, zatrzymaj to, dalej wczuj się w jej ból.- powtarzałem sobie w myślach, ale w ostatniej chwili, uśmiechnąłem się, udając że reaguję tak na zdjęcie jej i Georga na biurku pod oknem. Rachelle spojrzała na to, co zwróciło moją uwagę i sama się uśmiechnęła. Te małe skrzaty mają w sobie jakąś magiczną moc odwracania uwagi od złych rzeczy. Wystarczy raz na nie spojrzeć i giniesz na parę godzin, kiedy to świat nagle zaczyna się tylko kręcić wokół nich.
- Tak. – odpowiedziała, patrząc na swoje stopy. – Wiesz co jest najśmieszniejsze? Wcale go nie kochałam, byłam z nim, bo patrzył na mnie w ten sposób. W końcu czułam się chciana, a skoro on nie wiedział wcześniej o wypadku był jedyną osobą, która się nade mną nie litowała, ale i tak to, co o mnie powiedział zabolało, bo naprawdę wierzyłam, że układam sobie życie od nowa i jakoś mu na mnie zależy.- ucichła, łapiąc oddech i znowu wpadając w ten okropny stan. – Czy naprawdę wszyscy mają mnie za dziwkę, tańczącą w nocnym klubie? – spytała drżącym głosem. Przybliżyłem się do niej.
- Nigdy tak nie mów. Pieprzyć to, kim jesteś dla ludzi, którym na tobie nie zależy. Ważne jest tylko to, kim ty chcesz być. – powiedziałem przytulając ją i czując to ciepło rozchodzące się po moim ciele, kiedy zorientowałem się, że znów mam ją w swoich ramionach. – Więc co jest na tej durnej liście? – zapytałem, czując i słysząc jak zaczęła się śmiać.
- Zakupy w centrum handlowym, spa i randka z nowo poznanym facetem. – powiedziała, patrząc na mnie zawstydzona.
- W porządku, na dwa pierwsze w życiu się nie zgodzę, ale ostatnie może być. Szykuj się, za pół godziny czekam na dole. – powiedziałem, czując się jakbym zyskał nową energię do życia.
- Hej! Nawet nie zapytałeś czy mam na to ochotę i czy w ogóle chce z tobą pójść na randkę!- rzuciła we mnie poduszką na co się zaśmiałem.
- Panno Roberts, ja nie przyjmuję odmowy. – powiedziałem pewny siebie i wyszedłem jak najszybciej z jej pokoju, zanim faktycznie by mi odmówiła.
Wziąłem prysznic, ogoliłem się, założyłem na siebie świeżo wyprane ubrania i spryskałem się wodą kolońską. Nie pójdę na kolację w garniaku, to zbyt oficjalne. Postawiłem na czarne jeansy i czarną koszulę, która była mi trochę opięta, ale po rozpięciu dwóch guzików pod szyją i zakasania niedbale rękawów, pogrzebałem palcami w swoich włosach, żeby opadały w odpowiednią stronę, przypominając sobie, że wolałem kiedy ona to robiła jak byliśmy razem. W ciągu piętnastu minut byłem już gotowy i stałem przed lustrem. Wysłałem chłopakom smsa z adresem restauracji i poprosiłem ich, żeby trzymali się blisko na wszelki wypadek. Oczywiście nie wspomniałem im, że to adres restauracji i nie byłem na tyle głupi, żeby dać im okazję do podglądania nas, więc była to knajpa obok tej, do której naprawdę zamierzałem zabrać Rachelle. Później zacząłem świrować i kiedy nic innego nie miałem do zrobienia zastanawiałem się co ja jej w ogóle powiem. Myślałem, że gdy nadejdzie ten moment to będę wiedział, ale tak naprawdę byłem tak zestresowany, że w głowie miałem dosłownie pustkę. Stąd pomysł, żeby przećwiczyć wszystko, o czym wcześniej myślałem i wybrać to, które najmniej przypomina te mdłe kwestie rodem z telenoweli.
- Wiem, że wciąż mnie nie pamiętasz, ale to ja chce być tym facetem, który Cię chroni, na którego patrzysz tak, jakby był twoim całym światem. – powiedziałem do lustra.
- Stary, nie wiedziałam, że z ciebie taki romantyk.- podskoczyłem w miejscu, słysząc nagle głos przyjaciela, który klepał mnie po ramieniu.
- Wystraszyłeś mnie. – powiedziałem, ignorując jego głupią gadkę.
- Przyszedłem sprawdzić czy nie spanikowałeś. W zasadzie nie przyszedłbym, ale Candice mi kazała. Uznała nas za rodziców chrzestnych waszego związku, a wiesz, zawsze marzyłem wcielić się w rolę ojca chrzestnego z filmu Forda. Ja przyszedłem do Ciebie, ona poszła do niej, a naszą misją jest, żebyście tego nie spieprzyli i wyszli zanim coś innego zwali nam się na głowę. – powiedział siadając w fotelu i drapiąc się dumnie po podbródku.
- Scoot, to jest tylko randka. – odpowiedziałem, sam nie bardzo w to wierząc.
- W sumie jakby na to spojrzeć, nigdy nie mieliście okazji chodzić na takie randki. – powiedział do siebie. Byliśmy na jednej randce, na której byliśmy w basenie i jedna romantyczna wycieczka do Paryża, chociaż bardziej nazwałbym to ucieczką. Organizowanie randek i pogrywanie z mafią jest trudne do ogarnięcia. Najmniej zabawne jest to, że Rachelle nie pamięta ani jednego ani drugiego, co znaczy, że dla niej ta randka będzie pierwszą. Poczułem uścisk w gardle i zerknąłem na Wilsona, dzięki któremu szczerze mówiąc zaczynam się denerwować jeszcze bardziej. – Wiesz, próbuję znaleźć dobre strony tej chorej sytuacji. Czy ty też uważasz, że jestem pesymistą? – zapytał poważnie, przyglądając mi się.
- Wilson, zlituj się nade mną i powiedz, jaki ty masz naprawdę problem? – stanąłem przed nim, nie mogąc wytrzymać kiedy zaczyna filozofować i doprowadzać mnie do szału.
- Inspirujesz mnie, będę musiał zabrać gdzieś Jess. – wymamrotał, wstając z fotela i wyciągając z kieszeni telefon.
- Aż tak? – zapytałem, zatrzymując się na półpiętrze.
- O co ci chodzi? – bąknął, nie rozumiejąc co mam na myśli. Wyszliśmy z domu i stanęliśmy na werandzie.
- Nie wiedziałem, że traktujesz ją tak poważnie. – przyznałem zaskoczony, biorąc od Wilsona papierosa i podpalając go zapalniczką, którą dla mnie trzymał.
- W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki moment… - zaczął aktorsko, ale wolałem mu przerwać gestem ręki, zaciągając się niż dalej tego słuchać. – Mam dylemat moralny, nie chcę wpakować ją w nasze życie, ale wiem, że nikt inny mi jej nie zastąpi. – powiedział i wziął papieros między usta, a następnie wypuścił kłąb dymu, obracając głowę w bok. - Ty przynajmniej masz o wiele lepiej, że Roberts została w to wpakowana przez Howarda.
- Myślisz, że dlatego jest mi z tym łatwiej? – spytałem ironicznie, biorąc ostatni wdech i przygniatając papieros podeszwą buta. Potrzebowałem tylko odrobinę, poza tym wiedziałem, że Roberts nie lubiła kiedy paliłem. - Próbowałem trzymać się z dala i widzisz jak cudownie mi to wyszło. – warknąłem do niego.
- Dlatego ja nawet nie będę próbował być tym dobrym facetem. Po prostu oboje w tym wypadku jesteśmy skazanymi na porażkę egoistami.
Krótko po tym weszliśmy z powrotem do domu, bo powiedziałem Scootowi, że Roberts powinna być na dole. Byliśmy nieco zdziwieni, że stoją w drzwiach tarasowych salonu, który wychodzi na ogród. Candice sądząc po minie Roberts kazała jej wypić białe wino na odwagę, którego nienawidziła, ale to jedyne uchowało się z alkoholi w tym domu. Blondynka uśmiechnęła się promieniście i zabrała od niej pusty kieliszek, a ta obróciła się powoli i spojrzała w naszą stronę. Wyglądała pięknie w czarnej, święcącej sukni z wyciętymi ramionami w rozpuszczonych włosach. Musiałem na dłużej zawiesić na niej swoje oko, bo upierdliwy Wilson pstryknął mi palcami przed oczami śmiejąc się ze mnie.
- Stara miłość nie rdzewieje.- mruknął do mnie, uderzając po przyjacielsku w moje plecy nieco mocniej niż było to potrzebne.
- Idziemy? – wydusiłem z siebie, kiedy stanęła przede mną i wyciągnąłem w jej stronę dłoń, którą przyjęła z subtelnym uśmiechem. Naszą chwilę zepsuła samozwańcza matka chrzestna, która westchnęła głośno, składając ręce razem, paplając że to wszystko dzięki niej.
- Idziemy. Candice, nie masz czegoś do zrobienia? – spytała zirytowana do przyjaciółki, ale jej oczy wciąż były utkwione w moich.
- Nie, jestem wolna. Wychodźcie już, albo pojadę z wami i stawiacie mi deser! – pogoniła nas do drzwi i nie wiem jakim cudem klepnęła mnie w tyłek. Poczułem się przez to nieswojo.
- Co? – zapytała widząc moją głupią minę.
- Nic. – wydukałem, otwierając jej drzwi do samochodu. Wkrótce dotarliśmy do restauracji, w której wszystkie zapachy sprawiały, że nawet najedzony od razu stawałby się znowu głodny i zamówiliśmy dwa dania z menu oraz czerwone wino, którym Rachelle chciała zabić smak niedawno wypitego białego.
- Dzisiaj nie pozwolę ci się upić. – oznajmiłem po tym jak odmówiłem kelnerowi całej butelki, po tym jak napełnił jej kieliszek.
- Dlaczego? Nie chcesz, żebym się dobrze bawiła? – zapytała kpiąc sobie ze mnie, ale po jej wyrazie twarzy, wiedziałem, że nie widzi w tym problemu.
- Muszę mieć pewność, że będziesz pamiętać wszystko i mi się nie wywiniesz.- odparłem dobitnie szczery, na co ona pokręciła głową, wypiła kolejny łyk wina i oblizała usta, patrząc na mnie zdeterminowana.
- Zatem wystarczy mi jedno. – oznajmiła i przerzuciła włosy na prawe ramię. Zjedliśmy swoje dania, opowiadając sobie zabawne historie, potem Roberts zaczęła serię wścibskich pytań, próbując oskubać mnie ze wszystkich sekretów, ale nie miałem jej tego za złe, aż w końcu poczułem się na tyle pewnie, żeby zacząć temat, który dręczył mnie od kiedy dowiedziałem się o jej amnezji.
- Wiem, że się wahasz, ale jeśli dasz mi szansę zrobię wszystko, żebyś poczuła się kochana, bo od zawsze chciałem tylko ciebie i tego, żebyś była szczęśliwa. – jej milczenie, było dla mnie torturą, dopóki nie chwyciła mojej dłoni, położonej na stole.
- Zmieniłam zdanie. – powiedziała coś, czego w ogóle się nie spodziewałem, wprawiając mnie tym w osłupienie. Nie wiedziałem czy nadal jest dobrze, czy zaraz zacznie mnie zwodzić i zrobi się tragicznie. - Potrzebuję bohatera.
- Bohatera? – powtórzyłem, mając wrażenie, że się przesłyszałem. Przysięgam, że jest szalona i niekiedy trudno ją zrozumieć, ale za to kocham ją bardziej.
- Musi być silny i pewny siebie. Przytulać mnie w nocy i ochraniać, kiedy go potrzebuję. Muszę czuć się przy nim bezpieczna. Myślisz, że mógłbyś to robić? – zapytała z uśmiechem, a nie tylko jej usta się uśmiechały, w oczach również igrała radość, a na policzki wskoczyły rumieńce.
- Myślę, że dla ciebie mógłbym nawet spuścić z ceny.- powiedziałem śmiertelnie poważnie, widząc jak otwiera buzię w szoku i zdezorientowaniu.
- Jesteś okropny. – wymamrotała tylko zniesmaczona.
- Ale jestem też twój. Chodźmy stąd.- powiedziałem wstając i rzucając banknoty na stół, nie kwapiąc się do ich policzenia. Chwyciłem ją za rękę, co spotkało się z jej sprzeciwem, bo chciała szybko dopić wino do ostatniej kropli. Wtuliła się w mój bok tak po prostu i wybiegła ze mną z restauracji. Otoczyła mnie nagle całą szczerą miłością, a ja czułem się jak najgorszy kłamca. Wiedziałem, że tak bardzo jak ja ją potrzebuję, tysiąc razy więcej na nią nie zasługuję. Teraz byliśmy razem. Bez żadnych złudzeń, wszystko wróciło na swoje miejsce. My dwoje, przeciwko całemu światu.




_________________________________

Nowy rozdział w ciągu trzech dni, a właściwie dwóch,
bo jest dopiero druga w nocy.
Zaskoczeni? Ja też, ale cóż tak mnie siekła wena,
że rozdziały same się piszą.
Coś mi tu tak za słodko,
ale mam dobry humor
to macie ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz