czwartek, 10 stycznia 2019

ROZDZIAŁ 17




,,Płonące gwiazdy.’’






Każdy dzień, w którym klub był zamknięty generował straty, na które Cassidy jako właścicielka klubu nie mogła pozwolić. Z opowiadań Rachelle wiedziałem, że klub od pewnego czasu nie ma stabilnej sytuacji finansowej i jeśli zamknięcie trwałoby choć tydzień dłużej, zostałaby bankrutem. Ziemia, na której znajdował się budynek klubu na przestrzeni lat drożała i stawała się bardzo atrakcyjna na rynku. Deweloperzy zacierali ręce, żeby tylko przejąć ten interes. Dzisiaj dziewczyny miały po raz pierwszy pójść do pracy. Przyciągnąć klientów i pokazać wszystkim, że to miejsce nadal trzyma poziom, pomimo wypadku z żyrandolem. Najważniejsze, że nikt nie zginął, jednak reputacja tego miejsca została nadszarpnięta. Podczas gdy ja uważałem to za zwykły biznes dla Roberts club był jej miejscem, do którego się przywiązała. Nie nazwałbym tego domem, ale każdy z pracowników miał do niego sentyment, sądząc po tym, jak bardzo wszyscy chcieli pomagać w sprzątaniu i urządzaniu wszystkiego od nowa. Byłem bardziej niż przeciwny temu, żeby tam wracała. Wciąż miała przeczucie, że cała ta sytuacja miała związek z nią. Nie chciałem jej okłamywać, ale też niczego nie potwierdziłem. Prędzej czy później chciałem ją zabrać z powrotem do NY. Ostatnio nie udało mi się jej przekonać, żeby została tam na dłużej. Ta okazja wydawała się idealna, ale prawda jest taka, że jeśli Roberts czegoś chce, rzadko jej tego odmówię. Odkąd sięgam pamięcią jeszcze nigdy nie mieliśmy tak dobrej relacji, nie miałem ochoty tego psuć awanturą. Mogłem ją porwać, ale nie mógłbym spojrzeć później na swoje odbicie. Gdyby nie ja, ona nigdy by stamtąd nie wyjechała. Hotel przez jakiś czas zastępował nam dom, ale bez wątpienia był też toksycznym i niebezpiecznym miejscem.
- Skoro chcesz być moim bohaterem, masz okazję, żeby się wykazać. Zawsze powtarzasz, że dbasz o moje bezpieczeństwo, więc rób to dalej. – wskazała na mnie palcem, trzymając jednocześnie kubek gorącego kakao i puściła do mnie oko, jakbyśmy sprzeczali się o jakąś błahostkę. Już była pewna, że wygra.- Nie dasz rady? – po tym zwątpieniu, wypiąłem pierś do przodu i spojrzałem na nią kpiąco, dając porobić się jak naiwny dzieciak. Chyba zaczynałem rozumieć, dlaczego Howard powierzył jej interesy. Chociaż wyglądała, jakby nikomu nie mogła zrobić krzywdy, jej charakterek był idealnie na miejscu. To nie tak, że nie walczyłem o swoje, ale zagrała na moich emocjach.
- Przysięgam, że jeśli cokolwiek podejrzanego przyciągnie moją uwagę, zabiorę cię stamtąd bez ostrzeżenia. – powiedziałem podążając za nią i przytulając ją do siebie na werandzie z widokiem na ogród. Moment ten był jednym z tych bardzo rzadkich i ulotnych, kiedy byliśmy sami i wyglądaliśmy na normalną parę, która w nocy zamiast spać, wpatruje się w gwiazdy. Dzieliliśmy jeden ciepły, puchaty koc i dwa kubki gorącej czekolady. Ucałowałem ją w tył głowy z troską, wciąż myśląc o jutrzejszym dniu. Zapach wanilii buszujący w jej włosach dotarł do mojego nosa. Uśmiechnąłem się sam do siebie, nie wierząc że to dzieje się naprawdę, że znów mam ją przy sobie.
- Myślę, że powinieneś przestać się tak o mnie zamartwiać. – mruknęła, odkładając kubek na drewnianej barierce i obróciła się do mnie przodem.
Na sekundę, może dwie dałem się zahipnotyzować jej błyszczącym z radości oczom. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak beztroskiej. Zawsze musiała najpierw wszystko analizować, żeby pozwolić sobie na działanie. Zmagała się z myślami, wyznaczała zasady i rzadko je odpuszczała. Dopiero ja je złamałem wieloma próbami i przeżyłem jej wybuchy złości, bo miała do mnie słabość. - Chyba wiem, jak ci pomóc.- jej usta odnalazły moje. Najpierw nie całowaliśmy się wcale, kusiliśmy się nawzajem nieznaczącymi muśnięciami, później to było powolne i długie. Nie przerywając, zaniosłem ją na rękach do domku i wszedłem po schodach na górę. Byliśmy tak bardzo spragnieni, że byłem w stanie wejść do najbliższej sypialni, żeby tylko nie czekać ani minuty dłużej. Jednak nie mieszkaliśmy sami, więc oboje musieliśmy zachowywać się cicho i znaleźć ostatnie drzwi po lewej na drugim piętrze, które były moją sypialnią. Nie myślałem o niczym, skupiłem się na jej ciepłym oddechu przy mojej szyi i sporadycznych i cichutkich jęknięciach. Czując czubek jej języka pomiędzy moimi ustami, stwardniałem na dole i zamknąłem ją w moich objęciach ciaśniej. Zostawiłem ją na łóżku, zamykając drzwi i uderzając się małym palcem u stopy o cholerną walizkę, którą zostawiłem przy drzwiach. Skacząc na jednej nodze znalazłem się ponownie obok Rach napierając na nią rozgrzanym do gorączki ciałem z desperacją. Odgarnąłem jej włosy do tyłu, wyznaczając drogę pocałunkami od jej szczęki do piersi, przykrytych koronkowym stanikiem piżamy. Zahaczyła palcami mnie rosnącego już w bokserkach i pulsującego pod jej opuszkami. Korzystając z chwili kiedy prawie odleciałem, z wymownym pomrukiem pchnęła mnie ręką i przeturlała się ze mną na lewą stronę łóżka. Zrobiliśmy jeszcze tak kilka razy, dotykając się, przyciskając do siebie, próbowaliśmy walczyć ze sobą na pocałunki.
- Proszę, teraz. – jęknęła, wyginając swoje ciało zniecierpliwiona i spoglądając kątem oka na mojego przyjaciela z uśmiechem. Prawie doszedłbym skupiając się na tym widoku. Moje palce bez problemu zsunęły jej majtki do kostek. Kiedy chciałem ściągnąć górę jej kuszącej piżamy, zatrzymała mnie chwytając za nadgarstek. Zastygłem w bezruchu z dłońmi na jej brzuchu, nie wiedząc co powinienem zrobić. – Nie zdejmuj proszę. – szepnęła, patrząc mi w oczy, po czym oblizała dolną wargę, spuszczając wzrok na moje usta. Spełniłem jej prośbę i nic nie mówiąc wyciągnąłem prezerwatyw. Starałem się w tym samym czasie zaspokoić ją palcami jednej ręki. Kiedy zostawiłem ją na chwilę, dając jej chwilę oddechu i abym  szybciej założył gumkę oburącz spotkałem jej nienawistne, bardzo zniecierpliwione spojrzenie, na które cicho się zaśmiałem. Nigdy nie byłem religijny, ale w tym miejscu chciałem przeżegnać się i błagać by nikt nam nie przerwał. Szansa na zniszczenie nam naszej prywatności z doświadczenia była ogromna. Pocałowałem ją w usta namiętnie, ponownie działając palcami w okolicy jej łechtaczki i wsunąłem się w nią delikatnie. Otworzyła usta, wzdychając radośnie i splotła nogi na moich lędźwiach jeszcze ciaśniej, co podpowiedziało mi, że mogę wejść w nią głębiej. Wsuwając się i wysuwając się z niej powoli czułem przyspieszone bicie jej serca. Ułożyłem dłonie pod jej pośladkami nie przestając smakować jej ust z nutką kakao, aż nie jęknęła głośno, osiągając orgazm, kiedy przyspieszyłem.
Wtedy pociągnąłem jej dolną wargę i podniosłem jej pupę, aby ostatni raz pchnąć ją na tyle mocno, bym w niej skończył. Po kilku minutach niechętnie wstałem z jej objęć, zmuszony do wyrzucenia zużytej prezerwatywy. Stęskniona przez te kilka sekund wyciągnęła do mnie ręce, a kiedy z powrotem byłem przy niej tuląc ją do siebie, całowała mnie krótko z czułością po całej twarzy.
- Chyba muszę częściej robić ci czekoladę w środku nocy. – zaśmiałem się, zatrzymując ją i gładząc jedną dłonią jej szyję.
- Mmm... to nie czekolada. Pewnie już to wiesz, że naprawdę jesteś w tym bardzo dobry. Oczywiście, jeśli zapytasz mnie o to jutro rano, wcale się nie przyznam. – zetknęła swój nos z moim, wpatrując się zaciekle w moje oczy. W jej spojrzeniu szalały iskry podniecenia i radości, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzymałem w rękach ogień. Kobietę na pierwszy rzut oka delikatną, niepozorną i słodką, ale miała też drugą stronę waleczną i nieposkromioną.
- Mówiłem ci, że jesteś piękna, a ja jestem naprawdę szczęściarzem mając ciebie znowu? – spytałem, głaszcząc jej nagą skórę i podziwiając jej ciało, które tyle razy przywoływałem w umyśle, kiedy zniknęła.
- Tak, mówisz to za każdym razem... Bardzo się tego bałam wiesz? Bałam się, że zakocham się w tobie, ale już cię znam i chyba wiem, dlaczego cię tak kochałam, a kiedy tak na mnie patrzysz, cholera...
- Skarbie, ja ciebie też. Jesteś całym moim życiem. – wtrąciłem wzruszony jej słowami. Wiem ile ją to kosztowało i bardzo to doceniłem.
Chociaż wiedziałem, że jutro czeka nas ciężki dzień, nie mogłem już zasnąć. Wycałowałem jej nagie ramiona i okryłem nas kołdrą, przytulałem ją całą noc i obserwowałem jak śpi. Moja kobieta kocha mnie i jest silniejsza niż kiedykolwiek. Zasnąłem nad ranem, czując jak jej palce bawią się moimi włosami. Nie dziwne więc, że gdy potem otworzyłem oczy po omacku sięgając po komórkę na wyświetlaczu cyfry zegarka ułożyły się w godzinę czternastą, a jej nie było w sypialni. Kiedy nie było jej w moim polu widzenia reagowałem nadmiernym niepokojem. Zamiast pójść najpierw do łazienki musiałem zejść na dół i sprawdzić gdzie jest. Czułem, że to niezdrowe, ale ignorowałem, uznając, że mam powód aby się o nią martwić. Jeśli raz zniknęła z mojego życia na dwa lata, prawdopodobieństwo, że może to zrobić ponownie jest bardzo wysokie. Wiedziałem, że od teraz, pomimo tego, że wciąż mnie nie pamięta, zaczęła choć odrobinę się do mnie przywiązywać. Zerknąłem do kuchni, w której zobaczyłem ją w szlafroku siedzącą przy wyspie kuchennej na wysokim krześle i Scoota, który przyrządzał coś do zjedzenia.
- Ona naprawdę na to leci, uwierz mi. Nie robię sobie żartów.– mówiła podekscytowana, do mało przekonanego Wilsona.
- Oszalałaś! – zakpił, patrząc na nią jak na psychopatkę.
- Bracie, znam ją lepiej.- powiedziała z wyższością robiąc to swoje irytujące spojrzenie z uniesioną brwią, od którego zdążyłem się już przyzwyczaić przez pierwsze miesiące od mojego pobytu w klubie, natomiast Scoot jak widać nie bardzo.
Prawda była taka, że faktycznie traktowała go jak brata i pobłażała mu bardziej niż mnie.
- Może, ale nie upadłem tak nisko. Nie toleruje kitu.- prychnął, wzruszając ramionami i obrócił się do patelni na której smażył pokaźną porcję jajek.
- To nie kit, za tą scenę dostali trzy nagrody Emmy! – warknęła oburzona, uderzając w stół.
- Kiedyś nie oglądałaś telewizji, żałuję że ten pacan szukał cię tak długo. Wiesz, że to ma bardzo poważne długofalowe skutki, skarbie? Ślepota, głupota i ogólne zgorszenie. – bredził coś, a na słowo pacan, miałem wejść do kuchni i pacnąć go w głowę, ale odpuściłem.
- Nie zmieniaj tematu. – ostrzegła go stanowczym głosem, po którym dostałem gęsiej skórki.
- Mam to gdzieś! Nie zrobię tego. Wezmę ją na normalną randkę.- stwierdził, na co oboje z Roberts wywróciliśmy oczami. - A nie pomyśli, że jestem mało kreatywny? - zapytał niepewny i rzucił jej to charakterystyczne spojrzenie, po którym wiedziałem, że chodzi o jakąś grubszą sprawę.
Jedyne czego Wilson mógł się bać, to odrzucenie. Kobiety padały mu do stóp i zwykle nie miał problemu z podrywaniem. Schody zaczynały się, kiedy zaczynało mu zależeć. Byłem w stu procentach pewien, że ten problem, z którym teraz się zmaga ma na imię Jessica.
- Scoot, to nie może się nie udać. Ona uwielbia ten film. – kontynuowała zawzięcie, a ja stwierdziłem, że nie chce mieć z tym nic wspólnego, więc póki nie zdążyli mnie zauważyć, zaszyłem się w toalecie, gdzie mogłem spokojnie odetchnąć, bo wiedziałem, że Wilson ma ją na oku. Kiedy potem schodziłem ze schodów na dół nadal słyszałem ich nerwową rozmowę w kuchni i dałbym sobie rękę uciąć, że rozwiązywali ten sam problem co przedtem.
- Pomimo tego nie zrobię z siebie idioty! – krzyczał urażony, wrzucając talerz do zlewu. Zerknąłem na Rachelle siedzącą do mnie tyłem i kończącą jeść. Oboje jeszcze nie zauważyli, że się zjawiłem.
- W takim razie idioto, możesz pożegnać się z jej długimi nogami i zgrabnym tyłkiem. – syknęła przez zęby i chwyciła go za ramię przez stół, wstając z krzesła barowego, aby wygarnąć mu to prosto w twarz. Cieszyłem się, że to nie ja jestem tym idiotą.
- Za kogo ty mnie masz? – zapytał zdegustowany, czerwieniąc się na twarzy zawstydzony.
- Za faceta. Te dwie rzeczy zmusiły cię, do zabrania jej do domu za pierwszym razem.- spojrzała na niego wyzywająco i przymrużyła oczy. W momencie, w którym rzucała mi wyzwanie,  zazwyczaj wygrywała. Zgadzam się z Rachelle, Jess naprawdę ma czym się pochwalić. Poczułem na sobie  wzrok przyjaciela, ale byłem zbyt zajęty krągłym tyłkiem wypinającym się nieświadomie w moją stronę, odzianym w bordowy szlafrok, którego właścicielka pewnie zwinęła go z pracy. Położyłem tylko palec na ustach, aby Scoot zachowywał się tak, jak mnie tu nie było.
Niby nie chciałem im przeszkadzać, ale ich krzyki było słychać już w salonie i korytarzu, a obserwowanie ich z ukrycia po prostu mnie znudziło i nie miało większego sensu, bo i tak słyszałem już wszystko, co najważniejsze. - Musisz zrobić, co mówię!
- Widziałaś ją? Jest moim pieprzonym ideałem w każdym calu. Jakim cudem ja miałbym... - jęczał i chwycił się za głowę, jeszcze chwila tego marudzenia, a sam pomógłbym mu uderzyć nią o szafkę kuchenną, do czego najwyraźniej się przymierzał. Objąłem Rachelle, która czując moje dłonie na sobie zadrżała z zaskoczenia. Po zerknięciu na mnie przez ramię jej twarz rozjaśnił uśmiech, a swoje ręce położyła na moich.
- Daj spokój Wilson, tobie wolno mieszać się w nasze sprawy, a nam nie pozwalasz sobie pomóc? – zakpiłem, patrząc na niego i pocałowałem dziewczynę w jej czuły punkt na szyi. Podobało jej się sądząc po cichym pomruku, który tylko ja mogłem usłyszeć.
- Moi drodzy, jesteście ostatnią para na ziemi, którą prosiłbym o radę. Poza tym gdyby nie ja, to nawet byście się nie poznali. – wypiął pierś do przodu, tracąc zainteresowanie karaniem siebie za bycie skończonym durniem.
- A to ciekawe. – usłyszałem podekscytowany głos Roberts, ale od razu dałem znać Wilsonowi, żeby nawet nie zaczynał tej historii, bo to nie był odpowiedni czas. Rachelle nadal miała duże braki w pamięci dotyczące jej poprzedniego życia, co więcej istniały pewne sprawy, o których nie miała pojęcia przed wypadkiem.
- Idę, możecie zająć się sobą, ale na przyszłość, Candice i ja nie jesteśmy dziećmi, które śpią głębokim snem o pierwszej w nocy. Następnym razem błagam ciszej, po tej chacie wszystko się niesie. – mówił rozgoryczony, wznosząc dramatycznie ręce do góry i wychodząc.
Całe szczęście, bo wraz z jego wyjściem zniknęła panosząca się w powietrzu frustracja, którą musiał trzymać w sobie dobre kilka tygodni. Miało to pewnie związek z tym, że unikał Jess od kilku dni i nie odpisywał na jej wiadomości, co przypadkiem zdążyłem zauważyć podczas jazdy samochodem po ostatnie rzeczy Rachelle z jej starego mieszkania. Nie potrafił podjąć właściwej decyzji i wcale mu się nie dziwiłem. W przeciwieństwie do niego byłem zdolny do poświęceń, ale teraz nie wyobrażałem sobie życia bez kobiety, która tak bardzo namieszała mi w głowie, że cały czas o niej myślę. Gdybym miał wybierać, popełniłbym te wszystkie błędy jeszcze raz, żeby być przy niej i czuć to, co czuję gdy tylko na nią patrzę.
- Gdzie poszedł? – spytałem, obracając gwałtownie krzesło obrotowe wraz z nią przodem do siebie, co spowodowało, że lekko się zachwiała.
- Na moje oko, załatwiać prywatne kino plenerowe. – westchnęła uśmiechając się do mnie dumna z siebie i przeciągając się leniwie, zawiesiła ręce na mojej szyi. - Uprzedzając twoje kolejne pytanie Candice poszła na zakupy.
- To znakomicie, bo zrobiłem się głodny. – powiedziałem tylko i zacząłem ją całować. Uniosłem ją pewnie i na sekundę uwięziłem w ciasnym uścisku, aby mogła usiąść na blacie. Z niebywałym refleksem zdążyła odsunąć pusty już talerz, jednak zrobiła to zbyt energicznie, bo zachwiał się na krawędzi blatu i spadł na ziemię. Rachelle śmiała się przytulając czoło do mojego barku. Kochałem jej śmiech, wcześniej był rzadki. Nie mogłem dalej jej całować tak jak miałem w planie, dopóki się nie uspokoi, dlatego odsunąłem się na kilka centymetrów, ujmując delikatnie jej twarz i złożyłem na jej ustach kilka szybkich czułych pocałunków, które z opóźnieniem oddawała ze zdwojoną siłą.


*****

Na pierwszy rzut oka mniej więcej pół godziny przed otwarciem klubu goście zaczęli ustawiać się w kolejce, aby zająć najlepsze miejsca przy scenie. Była mniejsza niż zwykle, ale w końcu w klubie nie świeciło pustkami. Wydawało się, że wszystko było takie jak zawsze. Krzesła i stoły stały pod wielką sceną z odnowionym parkietem. Zamiast dużego żyrandola na suficie wisiał wielki reflektor świecący chłodnym, niebieskim światłem. Kanapy z tyłu pozostały nienaruszone i czekały na pierwszych gości. Kelnerki w pośpiechu wycierały stoły na piętrze z drobnego kurzu, który zdążył się na nich zebrać w ciągu kilku ostatnich godzin. Cicha muzyka grała w tle podczas gdy zespół nastrajał swoje instrumenty, a wokalista sprawdzał sprzęt nagłaśniający. Przymknąłem oczy na sekundę. Nie ma to jak sączyć whisky przy barze. Rachelle kręciła się w pobliżu garderoby i baru, za każdym razem nie omieszkała zaczepić dłonią o moje plecy. Odkąd weszliśmy do klubu cały czas uśmiechała się podekscytowana. Czułem się jak idiota, będąc w niej tak fatalnie zakochanym i okazując słabość do niej jak połowa facetów w tym klubie. Rachelle trzymała rękę na moim ramieniu pozwalając się obejmować. Dzisiaj nie zamierzałem opuszczać jej nawet na krok. Żadnego prywatnego tańca, musiałem pokazać im wszystkim, że tylko ze mną zamierza się bawić. Miała na sobie kaszmirową złotą podomkę, która otulała jej ramiona aż po połowę ud. Nawet w nieoświetlonym dobrze korytarzu świecił się i wyróżniał z tłumu. Scoot stał w kącie pod ścianą i zamiast obserwować uważnie salę, tak jak go o to prosiłem, rozmawiał z Jess szczerząc się do niej jak jakiś palant. Kiedy napisałem do niego smsa, żeby się ogarnął, wyciągnął telefon z kieszeni i od razu schował go tam z powrotem nawet nie zerkając w moją stronę.
- Daj mu trochę luzu. Tylko tobie wolno bawić się w te rzeczy? – zapytała mnie Rachelle, podążając za moim spojrzeniem.
- Co masz na myśli? Ty i ja to co innego. – prychnąłem kręcąc głową w niezadowoleniu, wciąż patrząc na jego żałosne próby przypodobania się jej. Jeszcze ta jego poza, kiedy opierał się o ścianę tuż nad jej głową, jakby nie był w stanie ustać, a dobrze wiedziałem, że nic nie pił, bo gdyby to zrobił, to bym go chyba zabił. To, że jest moim przyjacielem nie zwalnia go z obowiązków, które mu powierzyłem.
- Jak zwykle uważam, że przesadzasz. – szepnęła ciągnąć mnie władczo za włosy z tylu głowy. – Idę na scenę, a ty bądź grzeczny. – mruknęła mi do ucha, zostawiając na nim dotyk swoich ust.
Zgarnęła po drodze Jess, której nie bardzo się to podobało, ale gdy spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku obróciła się w jej stronę i pobiegła z nią do garderoby. Parsknąłem sam do siebie, prosząc barmankę o ponowne napełnienie szklanki i dołożenie lodu. Kilka minut później zgasły wszystkie światła, powodując poruszenie jak zawsze. Obróciłem się na krześle barowym w stronę sceny i czekałem tak jak wszyscy na występ wieczoru.
Odniosłem wrażenie, że muzyka była nieco wolniejsza niż zwykle. Dziewczyny wyszły zza kurtyny powoli krocząc w bardzo wysokich kozakach. Czarne body z wycięciami pod biustem odkrywało ich ramiona. Na rękach miały rękawiczki, które nie tylko miały ładnie wyglądać, ale chroniły ich dłonie przed otarciami od trzymania rury. Rachelle wyszła jako ostatnia, zajmując tym razem miejsce z daleka od środka sceny. Kołysała biodrami i unosiła ręce do góry grając pijaną do nieprzytomności co było zapewne zamierzone, ponieważ dziewczyny miały zakaz picia więcej niż jeden słaby drink przed występem. Sunęła dłońmi po swoim ciele w strategicznych miejscach, aby kusić gości swym dźwiękiem. Jej ręce wytyczały szlak. Nie byłem przy samej scenie, ale zauważyłem moment, w którym spojrzała na mnie zamglonym i naiwnym wzrokiem udając gotową mi się poddać. Uśmiechnąłem się kwaśno, wiedząc że nauczyłem jej tego wszystkiego. Gry, oszukiwania, uwodzenia i ukrywania prawdziwej siebie. Rozejrzałem się po sali wiedząc, że kilku mężczyzn zwraca na nią uwagę całą swoją uwagę jak ja. Nie wytrzymałem, wypiłem alkohol do dna, nie mogąc znieść myśli, że nie jestem jedynym, który ją uwielbia i wyszedłem zapalić papierosa, karząc Marleyowi wejść do klubu i pilnować jej, ledwo powstrzymując się, żeby się na nim wyżyć, bo przecież jemu też wpadła w oko. Skoro nie mogłem na razie wpłynąć na nią, żeby wróciła ze mną do swojego starego życia, musiałem korzystać z tego, co na razie miałem. Nie chciałem stracić jednego z niewielu momentów, w których choć na chwilę zaznaliśmy spokoju i wszystko się układało. Ironią jest to, że wreszcie mogłem potraktować ją tak, jak zawsze na to zasługiwała. W naszym dawnym życiu, które nawet nie należało do nas, nasz związek nigdy nie istniał. Byliśmy razem w ukryciu, od tak. Według wszystkich Rachelle Roberts była partnerką Mike'a Howarda, a ja jednym z jego licznych ludzi do brudnej roboty.
Dopiero po godzinie udało mi się dopiąć wszystkie sprawy na ostatni guzik i wrócić po występie. Widząc Marleya nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zadać mu pytania.
- Tańczyła dla kogoś?
- Nie, ale szukała cię. – odpowiedział bez emocji, chrząknął chcąc ukryć, że nie spodziewał się mnie.
- Gdzie teraz jest? – spytałem cicho, pochylając się nad nim, żeby nikt nas nie słyszał.
- Przed chwilą była przy... - przerwał, szukając jej wzrokiem.
Poszedłem w jego ślady zatrzymując się na jej sylwetce i również zdębiałem. Stała na środku sali wyraźnie wkurwiona, a przed nią dojrzałem Maddie w czerwonej sukience, której z oczu ciskał zabójczy ogień.
Kiedy moja była pchnęła Rachelle, która uderzyła plecami o jeden ze stolików, wszyscy zwrócili na nie uwagę. Zespół ściszył muzykę, a wokalista, który stał najbliżej nich chciał doskoczyć do blondynki, ale ta uderzyła go niechcący w głowę, przez co zrobił dwa kroki do tyłu. Widząc to zagryzłem wargę i odzyskałem czucie w nogach gotów aby  je rozdzielić.
- Nie, jeszcze nie. – odezwał się Wilson, kiedy miałem ruszyć w ich stronę poczułem na swoim ramieniu jego rękę. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że jak tylko znajdę się pomiędzy nimi zrobi się jeszcze gorzej.
- On jest moim narzeczonym, a ty zawsze będziesz tylko kurwą! Wybrał mnie! - pijana Maddie krzyczała do Rachelle, wyrywając się ochroniarzowi. Rachelle nie odezwała się ani słowem. Maddie została wyrzucona z klubu z naburmuszoną miną mijając mnie i ukrywając łzy. Wtedy zobaczyłem jak Rachelle patrzy na mnie z przymrużonymi oczami, kiwając lekko głową na boki z niedowierzania. Wiedziałem co to oznacza. Zawiodłem ją, znowu ją kurwa zawiodłem. Pobiegłem więc za blondynką, biorąc kilka głębszych oddechów przedtem, bo miałem wrażenie, że jak tylko znajdzie się w moim zasięgu to ją zabiję. Rozejrzałem się po ulicy, ale nie było po niej śladu. Przekląłem głośno i jeszcze raz zmierzyłem wzrokiem drugi koniec ulicy i park przed klubem. Znowu będę musiał jechać do swojego domu i złożyć jej niezapowiedzianą wizytę. Miałem nadzieję, że nie wywinie mi żadnego numeru, bo dzisiaj przeszła samą siebie. Nigdy jej tego nie wybaczę. Nie obchodzi mnie to, że mogła nie do końca wiedzieć, co robi przez upojenie alkoholem. Wcześniej było mi jej nawet żal, a teraz wręcz ją nienawidzę.
- Jesteś idiotą, dlaczego wyszedłeś?! – krzyknął Scoot prawdopodobnie stojący za mną.
- Musiałem powiedzieć Maddie, żeby już nigdy więcej z nią nie rozmawiała, ale nie zdążyłem.- byłem zdezorientowany kpiarskim parsknięciem Scoota.
- Pobiegłeś za tą, na której ci nie zależy? Stary... - wymamrotał, klepiąc mnie po plecach i dopiero teraz do mnie dotarło co zrobiłem.






wtorek, 21 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ 16



,,W ten czy inny sposób.’’






Wydaje się, że przyznanie się do winy jest tym właściwym wyborem. Szlachetnym i odważnym, ale ludzie wcale nie reagują na to, tak jak się przyjęło. Bardzo często przyznając się do winy nie dość, że spotykasz się z konsekwencjami swoich wyborów, jeszcze częściej jesteś nimi piętnowany i karany za nie podwójnie. Dlaczego? Przecież w końcu postąpiłeś dobrze. Jednak nigdy to nie wystarcza, bo ludzie pragną ideału, który nigdy nie popełniłby błędu. Tak więc, życie nauczyło mnie, że przyznawanie się do winy jest głupie.
- Muszę jej powiedzieć. Zanim wpakuje wszystkich w jakieś poważne kłopoty.- wyjąkała zmartwiona. Poczucie winy przygniatało ją, chociaż tysiąc razy powtarzałem, że to nie ona powinna się tłumaczyć. Milczenie naprawdę jest złotem, kiedy chodzi o życie niewinnych ludzi. Powinniśmy pozwolić im żyć ze swoimi szarymi dramatami i problemami, wystarczy, że my mamy pod górkę. Nie psujmy im wizji świata, w którym mają złudne wrażenie, że prawo ich chroni i nikt nie może zrobić im krzywdy.
- Od czego chcesz zacząć? Od narkotyków, Nowego Yorku czy wypadku samochodowego? – zapytała Candice, piłując paznokcie i siedząc skulona na fotelu.
- To nie ma sensu… - westchnęła, ciągnąc się za włosy i spuściła głowę w dół. Dzwonek do drzwi postawił nas na równe nogi. Spiąłem się, bo nikt z nas go nie używa. Wszystkim dorobiłem klucze. Dziewczyny spojrzały na siebie, a później na mnie. Wyszedłem na korytarz i ostrożnie, prawie niezauważalnie spojrzałem przez okno, kto przyszedł. James? Co on tutaj robi do cholery? Zacisnąłem ręce w pięści i wypiąłem pierś do przodu, otwierając mu drzwi, ale nie miałem zamiaru wpuszczać go do środka.
- Cześć, jest Jenny? – zapytał będąc zdzwionym, że to ja stoję w progu zamiast seksownej szatynki. Trzymał ręce w kieszeniach spodni, starając się nie okazywać, że za mną nie przepada, kiedy ja zdecydowałem wręcz przeciwnie. Miałem gdzieś idiotyczne uprzejmości, bo on nawet nigdy nie stanie się facetem, którego chociaż toleruję. Zamknąłem mu drzwi przed nosem i zdenerwowany wróciłem do salonu.
- Możesz mi powiedzieć, co on tu kurwa robi? – zapytałem, patrząc na Rachelle, nie potrafiąc powstrzymać furii na widok tego szczyla.
- Martwił się o mnie, czytał gazety. – wstała od razu, chcąc mu otworzyć, ale zdążyłem chwycić ją za nadgarstek.
- Spław go stąd i to szybko, masz pięć minut, albo ja mu pomogę i nie będę delikatny. – ostrzegłem stanowczo, siadając na kanapie koło Candice, bo była podobno moją dziewczyną. Candice pochyliła się nade mną i zaczęła mnie obwąchiwać, co było bardziej niż dziwne.
- Twój testosteron i zazdrość czuć na kilometr. Wiem, że to nie jest zbyt romantyczny moment, ale zajmij się nią jak facet i zrób coś w końcu póki oboje jesteście jeszcze żywi. – powiedziała, wbijając we mnie zirytowane spojrzenie.
- Chronię was, co jeszcze mogę zrobić? – zapytałem sycząc przez zęby na jej totalny brak wdzięczności. Często zachowywała się jak rozpieszczona księżniczka.
- Właśnie o to chodzi, tylko się nią opiekujesz jak przyjaciel, a ta dziewczynka ma jeszcze inne potrzeby.- spojrzała na mnie znaczącym wzrokiem. – Z resztą błagam cię, kiedy tylko jesteście w jednym pomieszczeniu, stajesz się tak spięty, że aż żal na to patrzeć.- prychnęła, wracając do paznokci. – Zastanawiam się czasem jak ona może być tak ślepa, żeby nie zwrócić na to uwagi. A teraz cicho, daj mi podsłuchiwać. – powiedziała bezwstydnie i oboje natychmiast się zamknęliśmy.
- Ja naprawdę tęsknie za tobą, mała.- usłyszałem i zerknąłem na zegarek, jeszcze tylko dwie minuty i mogę pójść go zabić.
- Boże, jak ja tego dupka nienawidzę. – powiedziała Candice i wywróciła oczami z politowaniem. – Jest z nią tylko dla darmowego wstępu do klubu, alkoholu i szpanuje nią przed kolegami.
- Shh…- uciszyłem ją, zakrywając jej buzię, bo nie mogłem usłyszeć żadnego słowa Rachelle.
- Proszę, przejedź się ze mną, jest coś, co musisz zobaczyć.- zaproponował chłopak, a ja odliczałem sekundy, żeby tylko wstać i zepsuć te jego chore plany. Nigdzie mi jej nie zabierze. Co najwyżej on może się wybrać na wycieczkę tylko w jedną stronę.
- Tak, na pewno chodzi o jego… - nie dokończyła, widząc, że spoglądam na nią z miną zabójcy. – No co, przecież mówiłam Ci, że jest idiotą. Hej, jestem po twojej stronie!
- To z łaski swojej buzia na kłódkę. – warknąłem na nią i oboje nie wytrzymując, podeszliśmy na palcach w stronę korytarza by lepiej słyszeć. Candice wychyliła się zanadto, więc pociągnąłem ją w swoją stronę, po czym przez krótką chwilę ciągnęliśmy między sobą walkę na spojrzenia. Z naszych ust nie padł żaden szept, ale rozumieliśmy się aż zanadto. W końcu ja wygrałem, posyłając jej moją minę ze zmarszczonymi brwiami, która zawsze robiła na wszystkich wrażenie i stanęła za mną.
- Więc tak to wymyśliłaś? On tutaj mieszka, a ty tak po prostu wprowadziłaś się do niego zamiast zadzwonić do mnie? Po prostu kurwa nie wierzę… - albo tylko mi się zdawało, albo każde kolejne zdanie mówił coraz głośniej, w rezultacie na nią krzycząc.- Wiedziałem, że traciłem tylko czas umawiając się z tancereczką, wiedziałem, że ten klub niczym nie różni się od burdelu. – Po tych słowach usłyszałem plask. Chyba dostał po twarzy. Tak, moja dziewczynka wie, jak postępować z takimi jak on. Zacząłbym bić brawo, ale przecież nie dam się przyłapać na podsłuchiwaniu jej prywatnych rozmów. Szanujmy się.
- Wynoś się stąd! – wrzasnęła ku mojej wielkiej radości. Minęło równe pięć minut, jesteśmy naprawdę zgraną parą.
- Słyszałeś co powiedziała? – wychyliłem się, czując jak Candice ciągnie mnie za koszulkę z powrotem, ale było już za późno. Usłyszałem z jej ust jakieś przekleństwo i zdanie w stylu ,, poczekaj sekundę, zaraz z nim zerwie.’’ Jak dla mnie, to już był definitywny koniec tej farsy.
James spłoszył się i zrobił krok do tyłu. Rachelle spojrzała na mnie zaskoczona i już widziałem, że w jej oczach zbierają się łzy. Myślałem, że byłem wkurzony, jak tylko tu przyszedł, ale jednak nie. Teraz był ten moment. James zszedł po schodach, wyciągając z kieszeni kluczyki do swojego drogiego auta, którego rejestrację powtarzałem w myślach, żeby zapamiętać i podać chłopakom przy najbliżej okazji. Nie zamknąłem nawet drzwi wejściowych idąc za nim.
- Hej, James! – zawołałem za nim, kiedy tylko się obejrzał za siebie jego twarz spotkała moją pięść. Złamałem mu nos, teraz jego wygląd odzwierciedlał jego wnętrze. Pajac. Sądząc po jego minie, był tak wystraszony, że tylko obrócił się w stronę ukochanego autka i szedł szybkim krokiem, bo jego duma nie pozwoliła mu rzucić się biegiem, by szybciej uciec. Marley z kumplem ożywili się widząc nas, siedzieli w samochodzie zaparkowanym na podjeździe obok. Idioci nawet nie raczyli wcześniej dać znać, że ktoś pojawił się przed domem. Rozzłoszczony do granic możliwości, machnąłem do nich żeby pojechali za nim i zrobili co należy. Wyjechali z posesji z piskiem opon. Potem wróciłem do domu. Dziewczyny siedziały na kanapie, Candice bezgłośnie poprosiła, bym dał im chwilę sam na sam, a ona spróbuje ją ogarnąć. Westchnąłem, nie do końca tym zachwycony, bo sam stanąłbym na głowie, żeby tylko nie płakała przez jakiegoś idiotę, ale pogodziłem się z tym, że to może jedna z tych babskich rzeczy. Jednak gdy moja stopa pokonała pierwszy stopień na górę, usłyszałem ten słabiutki głos, który sprawiał, że miękło mi serce.
- Justin, proszę tylko nie rób mu krzywdy. – usłyszałem jak mamrocze spod objęć przyjaciółki, nie będąc w stanie spojrzeć mi w oczy.
- Oczywiście skarbie, jeśli chcesz to nic mu nie zrobię. – przyrzekłem opanowanym głosem, ale nie muszę chyba dodawać, że to cholernie trudne dla osoby o porywczym charakterze. Spaliłbym mu chatę z nim w środku, gdybym mógł. Obiecałem jej, że jemu nic nie zrobię, ale nie mówiłem nic o jego ukochanym samochodzie. Zatarłem z satysfakcją ręce, pisząc do Marleya, żeby wysłał mi zdjęcia i film z reakcją tego zadufanego w sobie puca, kiedy jego auto stanie w płomieniach. Będzie stratny o parę milionów, a żadne ubezpieczenie na pewno nie pokryje takiego wypadku. Już ja tego dopilnuję.



*******



Na cały dzień Rachelle zniknęła w pokoju z Candice. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć naprawdę nie chciałem, aby tyle czasu spędziła na myśleniu o nim, bo to znaczy, że naprawdę jej na nim zależało, a tego już nie mogłem przyjąć do wiadomości. Siedzieliśmy w salonie z chłopakami, kiedy do pomieszczenia weszła Candice. Chłopaki nadal ślinili się na jej widok, pomimo, że już dowiedzieli się, że ona woli dziewczyny. Wciąż łudzili się, że spotka ich jakaś przygoda, a Candice bawiła się ich kosztem robiąc z nich swoich służących.
- Jak tam chłopaki? – spytała, siadając Wilsonowi na kolanach, ponieważ nigdzie indziej nie było już miejsca, a on jako jedyny miał trochę oleju w głowie, żeby nie dać się jej omamić. W gruncie rzeczy omamiła go ruda piękność, stojąca zazwyczaj za barem w HG.
- Dzień jak co dzień, puściliśmy z dymem wartego osiem milionów Maybacha. Piękny widok.- odparł Niall.
- Nie mogliśmy go ukraść? To taka strata.- żachnął się Dave, który był komikiem motoryzacji i prawdopodobnie dostałby zawału, gdyby to jemu przypadła ta rola. Jestem pewien, że byłby na tyle słaby, że ukradłby go w tajemnicy przed nami i zrobiłby mu niezły lifting, żebyśmy nie zorientowali się, skąd go do cholery wziął.
- Justin, jesteś prawdziwym mścicielem. Lubię cię coraz bardziej, żałuję, że nie pojechałam z nimi.
- Nie szkodzi, mamy wszystko perfekcyjnie nagrane w HD co do sekundy.- wciął się Marley.
- Nie wierzę! Pokaż mi to!
- Chwila, podłączę telefon do telewizora. Nigdy mi się to nie znudzi, za każdym razem jest jeszcze bardziej zabawne. Jego machanie rękoma, które wznieca ogień, jest epickie. Minę ma jak ci wszyscy aktorzy z filmów katastroficznych. - oznajmił, zajmując się sprzętem, a wszyscy inni czekali w napięciu i ciszy, którą przerwała podekscytowana gaduła.
- Zawsze chciałam wygrawerować mu coś brzydkiego na masce.- rozmarzyła się z chytrym uśmieszkiem, spoglądając na telewizor. – Justin? Skoro już to widziałeś, idź teraz do niej i wyciągnij ją stamtąd, bo ja już nie mam na nią sił. Skończyły mi się wszystkie najlepsze szantaże, a mieszkając z nią pod jednym dachem przez prawie rok, miałam ich sporo.- westchnęła zmęczona Candice i odchyliła głowę w tył, żeby oprzeć się o bark Wilsona, który tylko parsknął słysząc jej przemowę. Wszystko było gotowe do puszczenia filmu z Jamesem w roli głównej, ale nikt nie wcisnął play.
- Przestańcie się tak głupkowato patrzeć i odpieprzcie się od mojego prywatnego życia. – powiedziałem wstając. – Wątpię, żebyście coś usłyszeli z góry, więc zróbcie głośniej ten pieprzony telewizor! – krzyknąłem z politowaniem kręcąc głową.
- Poszedł na górę? – udało mi się usłyszeć jeszcze pytanie Scoota, kiedy wchodziłem na górę po schodach.
- Yhym, zacznijmy się modlić.- odpowiedziała mu blondynka, zapewne składając dłonie jak do modlitwy. – Stawiam dziesięć dolców, że stchórzy.
- Tyle razy już przegrałem na tych zakładach, że po prostu wezmę to piwo i będę biernym obserwatorem. Zatęsknicie za tymi czasami, jak tylko znowu zaczną się kłócić. – ostrzegł Wilson, a ja w sumie nie mogłem mu nie przyznać racji.
- Scoot, mój ty pesymisto, oni w ten sposób okazują sobie miłość. Nie wiesz, że seks na zgodę jest najlepszy? – zaśmiała się, a inni zawtórowali jej.
Później już przestałem słuchać reszty, bo stanąłem z sercem na ramieniu przed drzwiami jej sypialni.
Zapukałem najpierw, wiedząc że gdy tego nie zrobię, tylko ją wkurzę. Usłyszałem bardzo ciche i stłumione ,,Proszę’’ po czym chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Wszedłem i zamknąłem je za sobą od razu, wiedząc że w tym domu nie ma ani krzty prywatności. Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem, od razu zaczynając poprawiać włosy i wycierać mokre od łez policzki.
- Nie spodziewałaś się mnie?
- Myślałam, że to Candice wróciła z tą swoją głupią listą dziesięciu rzeczy, które musisz zrobić po zerwaniu, żeby poczuć się lepiej. – zacytowała, gestykulując ręką i usiadła prosto na łóżku, żeby ułożyć poduszki. Kiedy skończyła małe porządki, posłała mi smutny uśmiech, który pewnie miał znaczyć, że wszystko jest w porządku, ale wiedziałem, że nie było.
- Więc zerwaliście? – zapytałem chrząkając, ponieważ na początku mój głos brzmiał zbyt radośnie. Nawet się nie waż uśmiechnąć, zatrzymaj to, dalej wczuj się w jej ból.- powtarzałem sobie w myślach, ale w ostatniej chwili, uśmiechnąłem się, udając że reaguję tak na zdjęcie jej i Georga na biurku pod oknem. Rachelle spojrzała na to, co zwróciło moją uwagę i sama się uśmiechnęła. Te małe skrzaty mają w sobie jakąś magiczną moc odwracania uwagi od złych rzeczy. Wystarczy raz na nie spojrzeć i giniesz na parę godzin, kiedy to świat nagle zaczyna się tylko kręcić wokół nich.
- Tak. – odpowiedziała, patrząc na swoje stopy. – Wiesz co jest najśmieszniejsze? Wcale go nie kochałam, byłam z nim, bo patrzył na mnie w ten sposób. W końcu czułam się chciana, a skoro on nie wiedział wcześniej o wypadku był jedyną osobą, która się nade mną nie litowała, ale i tak to, co o mnie powiedział zabolało, bo naprawdę wierzyłam, że układam sobie życie od nowa i jakoś mu na mnie zależy.- ucichła, łapiąc oddech i znowu wpadając w ten okropny stan. – Czy naprawdę wszyscy mają mnie za dziwkę, tańczącą w nocnym klubie? – spytała drżącym głosem. Przybliżyłem się do niej.
- Nigdy tak nie mów. Pieprzyć to, kim jesteś dla ludzi, którym na tobie nie zależy. Ważne jest tylko to, kim ty chcesz być. – powiedziałem przytulając ją i czując to ciepło rozchodzące się po moim ciele, kiedy zorientowałem się, że znów mam ją w swoich ramionach. – Więc co jest na tej durnej liście? – zapytałem, czując i słysząc jak zaczęła się śmiać.
- Zakupy w centrum handlowym, spa i randka z nowo poznanym facetem. – powiedziała, patrząc na mnie zawstydzona.
- W porządku, na dwa pierwsze w życiu się nie zgodzę, ale ostatnie może być. Szykuj się, za pół godziny czekam na dole. – powiedziałem, czując się jakbym zyskał nową energię do życia.
- Hej! Nawet nie zapytałeś czy mam na to ochotę i czy w ogóle chce z tobą pójść na randkę!- rzuciła we mnie poduszką na co się zaśmiałem.
- Panno Roberts, ja nie przyjmuję odmowy. – powiedziałem pewny siebie i wyszedłem jak najszybciej z jej pokoju, zanim faktycznie by mi odmówiła.
Wziąłem prysznic, ogoliłem się, założyłem na siebie świeżo wyprane ubrania i spryskałem się wodą kolońską. Nie pójdę na kolację w garniaku, to zbyt oficjalne. Postawiłem na czarne jeansy i czarną koszulę, która była mi trochę opięta, ale po rozpięciu dwóch guzików pod szyją i zakasania niedbale rękawów, pogrzebałem palcami w swoich włosach, żeby opadały w odpowiednią stronę, przypominając sobie, że wolałem kiedy ona to robiła jak byliśmy razem. W ciągu piętnastu minut byłem już gotowy i stałem przed lustrem. Wysłałem chłopakom smsa z adresem restauracji i poprosiłem ich, żeby trzymali się blisko na wszelki wypadek. Oczywiście nie wspomniałem im, że to adres restauracji i nie byłem na tyle głupi, żeby dać im okazję do podglądania nas, więc była to knajpa obok tej, do której naprawdę zamierzałem zabrać Rachelle. Później zacząłem świrować i kiedy nic innego nie miałem do zrobienia zastanawiałem się co ja jej w ogóle powiem. Myślałem, że gdy nadejdzie ten moment to będę wiedział, ale tak naprawdę byłem tak zestresowany, że w głowie miałem dosłownie pustkę. Stąd pomysł, żeby przećwiczyć wszystko, o czym wcześniej myślałem i wybrać to, które najmniej przypomina te mdłe kwestie rodem z telenoweli.
- Wiem, że wciąż mnie nie pamiętasz, ale to ja chce być tym facetem, który Cię chroni, na którego patrzysz tak, jakby był twoim całym światem. – powiedziałem do lustra.
- Stary, nie wiedziałam, że z ciebie taki romantyk.- podskoczyłem w miejscu, słysząc nagle głos przyjaciela, który klepał mnie po ramieniu.
- Wystraszyłeś mnie. – powiedziałem, ignorując jego głupią gadkę.
- Przyszedłem sprawdzić czy nie spanikowałeś. W zasadzie nie przyszedłbym, ale Candice mi kazała. Uznała nas za rodziców chrzestnych waszego związku, a wiesz, zawsze marzyłem wcielić się w rolę ojca chrzestnego z filmu Forda. Ja przyszedłem do Ciebie, ona poszła do niej, a naszą misją jest, żebyście tego nie spieprzyli i wyszli zanim coś innego zwali nam się na głowę. – powiedział siadając w fotelu i drapiąc się dumnie po podbródku.
- Scoot, to jest tylko randka. – odpowiedziałem, sam nie bardzo w to wierząc.
- W sumie jakby na to spojrzeć, nigdy nie mieliście okazji chodzić na takie randki. – powiedział do siebie. Byliśmy na jednej randce, na której byliśmy w basenie i jedna romantyczna wycieczka do Paryża, chociaż bardziej nazwałbym to ucieczką. Organizowanie randek i pogrywanie z mafią jest trudne do ogarnięcia. Najmniej zabawne jest to, że Rachelle nie pamięta ani jednego ani drugiego, co znaczy, że dla niej ta randka będzie pierwszą. Poczułem uścisk w gardle i zerknąłem na Wilsona, dzięki któremu szczerze mówiąc zaczynam się denerwować jeszcze bardziej. – Wiesz, próbuję znaleźć dobre strony tej chorej sytuacji. Czy ty też uważasz, że jestem pesymistą? – zapytał poważnie, przyglądając mi się.
- Wilson, zlituj się nade mną i powiedz, jaki ty masz naprawdę problem? – stanąłem przed nim, nie mogąc wytrzymać kiedy zaczyna filozofować i doprowadzać mnie do szału.
- Inspirujesz mnie, będę musiał zabrać gdzieś Jess. – wymamrotał, wstając z fotela i wyciągając z kieszeni telefon.
- Aż tak? – zapytałem, zatrzymując się na półpiętrze.
- O co ci chodzi? – bąknął, nie rozumiejąc co mam na myśli. Wyszliśmy z domu i stanęliśmy na werandzie.
- Nie wiedziałem, że traktujesz ją tak poważnie. – przyznałem zaskoczony, biorąc od Wilsona papierosa i podpalając go zapalniczką, którą dla mnie trzymał.
- W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki moment… - zaczął aktorsko, ale wolałem mu przerwać gestem ręki, zaciągając się niż dalej tego słuchać. – Mam dylemat moralny, nie chcę wpakować ją w nasze życie, ale wiem, że nikt inny mi jej nie zastąpi. – powiedział i wziął papieros między usta, a następnie wypuścił kłąb dymu, obracając głowę w bok. - Ty przynajmniej masz o wiele lepiej, że Roberts została w to wpakowana przez Howarda.
- Myślisz, że dlatego jest mi z tym łatwiej? – spytałem ironicznie, biorąc ostatni wdech i przygniatając papieros podeszwą buta. Potrzebowałem tylko odrobinę, poza tym wiedziałem, że Roberts nie lubiła kiedy paliłem. - Próbowałem trzymać się z dala i widzisz jak cudownie mi to wyszło. – warknąłem do niego.
- Dlatego ja nawet nie będę próbował być tym dobrym facetem. Po prostu oboje w tym wypadku jesteśmy skazanymi na porażkę egoistami.
Krótko po tym weszliśmy z powrotem do domu, bo powiedziałem Scootowi, że Roberts powinna być na dole. Byliśmy nieco zdziwieni, że stoją w drzwiach tarasowych salonu, który wychodzi na ogród. Candice sądząc po minie Roberts kazała jej wypić białe wino na odwagę, którego nienawidziła, ale to jedyne uchowało się z alkoholi w tym domu. Blondynka uśmiechnęła się promieniście i zabrała od niej pusty kieliszek, a ta obróciła się powoli i spojrzała w naszą stronę. Wyglądała pięknie w czarnej, święcącej sukni z wyciętymi ramionami w rozpuszczonych włosach. Musiałem na dłużej zawiesić na niej swoje oko, bo upierdliwy Wilson pstryknął mi palcami przed oczami śmiejąc się ze mnie.
- Stara miłość nie rdzewieje.- mruknął do mnie, uderzając po przyjacielsku w moje plecy nieco mocniej niż było to potrzebne.
- Idziemy? – wydusiłem z siebie, kiedy stanęła przede mną i wyciągnąłem w jej stronę dłoń, którą przyjęła z subtelnym uśmiechem. Naszą chwilę zepsuła samozwańcza matka chrzestna, która westchnęła głośno, składając ręce razem, paplając że to wszystko dzięki niej.
- Idziemy. Candice, nie masz czegoś do zrobienia? – spytała zirytowana do przyjaciółki, ale jej oczy wciąż były utkwione w moich.
- Nie, jestem wolna. Wychodźcie już, albo pojadę z wami i stawiacie mi deser! – pogoniła nas do drzwi i nie wiem jakim cudem klepnęła mnie w tyłek. Poczułem się przez to nieswojo.
- Co? – zapytała widząc moją głupią minę.
- Nic. – wydukałem, otwierając jej drzwi do samochodu. Wkrótce dotarliśmy do restauracji, w której wszystkie zapachy sprawiały, że nawet najedzony od razu stawałby się znowu głodny i zamówiliśmy dwa dania z menu oraz czerwone wino, którym Rachelle chciała zabić smak niedawno wypitego białego.
- Dzisiaj nie pozwolę ci się upić. – oznajmiłem po tym jak odmówiłem kelnerowi całej butelki, po tym jak napełnił jej kieliszek.
- Dlaczego? Nie chcesz, żebym się dobrze bawiła? – zapytała kpiąc sobie ze mnie, ale po jej wyrazie twarzy, wiedziałem, że nie widzi w tym problemu.
- Muszę mieć pewność, że będziesz pamiętać wszystko i mi się nie wywiniesz.- odparłem dobitnie szczery, na co ona pokręciła głową, wypiła kolejny łyk wina i oblizała usta, patrząc na mnie zdeterminowana.
- Zatem wystarczy mi jedno. – oznajmiła i przerzuciła włosy na prawe ramię. Zjedliśmy swoje dania, opowiadając sobie zabawne historie, potem Roberts zaczęła serię wścibskich pytań, próbując oskubać mnie ze wszystkich sekretów, ale nie miałem jej tego za złe, aż w końcu poczułem się na tyle pewnie, żeby zacząć temat, który dręczył mnie od kiedy dowiedziałem się o jej amnezji.
- Wiem, że się wahasz, ale jeśli dasz mi szansę zrobię wszystko, żebyś poczuła się kochana, bo od zawsze chciałem tylko ciebie i tego, żebyś była szczęśliwa. – jej milczenie, było dla mnie torturą, dopóki nie chwyciła mojej dłoni, położonej na stole.
- Zmieniłam zdanie. – powiedziała coś, czego w ogóle się nie spodziewałem, wprawiając mnie tym w osłupienie. Nie wiedziałem czy nadal jest dobrze, czy zaraz zacznie mnie zwodzić i zrobi się tragicznie. - Potrzebuję bohatera.
- Bohatera? – powtórzyłem, mając wrażenie, że się przesłyszałem. Przysięgam, że jest szalona i niekiedy trudno ją zrozumieć, ale za to kocham ją bardziej.
- Musi być silny i pewny siebie. Przytulać mnie w nocy i ochraniać, kiedy go potrzebuję. Muszę czuć się przy nim bezpieczna. Myślisz, że mógłbyś to robić? – zapytała z uśmiechem, a nie tylko jej usta się uśmiechały, w oczach również igrała radość, a na policzki wskoczyły rumieńce.
- Myślę, że dla ciebie mógłbym nawet spuścić z ceny.- powiedziałem śmiertelnie poważnie, widząc jak otwiera buzię w szoku i zdezorientowaniu.
- Jesteś okropny. – wymamrotała tylko zniesmaczona.
- Ale jestem też twój. Chodźmy stąd.- powiedziałem wstając i rzucając banknoty na stół, nie kwapiąc się do ich policzenia. Chwyciłem ją za rękę, co spotkało się z jej sprzeciwem, bo chciała szybko dopić wino do ostatniej kropli. Wtuliła się w mój bok tak po prostu i wybiegła ze mną z restauracji. Otoczyła mnie nagle całą szczerą miłością, a ja czułem się jak najgorszy kłamca. Wiedziałem, że tak bardzo jak ja ją potrzebuję, tysiąc razy więcej na nią nie zasługuję. Teraz byliśmy razem. Bez żadnych złudzeń, wszystko wróciło na swoje miejsce. My dwoje, przeciwko całemu światu.




_________________________________

Nowy rozdział w ciągu trzech dni, a właściwie dwóch,
bo jest dopiero druga w nocy.
Zaskoczeni? Ja też, ale cóż tak mnie siekła wena,
że rozdziały same się piszą.
Coś mi tu tak za słodko,
ale mam dobry humor
to macie ;*

sobota, 18 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ 15



,,Nienawidź i kochaj. '' 





,,Powinnam wiedzieć, że oszust pozostaje oszustem.
I oto tu jesteśmy.''*



Istnieje kilka wad mieszkania z dziewczyną, która tańczy w klubie nocnym. Jedną z nich jest jej przyzwyczajenie się do nagości. Rachelle nie miała żadnego problemu z afiszowaniem się nią, snując się po całym domu. Wchodzenie do kuchni w samej bieliźnie i rozpiętym szlafroku było jedną właśnie z tych rzeczy. Jadłem z chłopakami śniadanie, a ona zwyczajnie opierała się o ścianę, pytając czy zostały dla niej jakieś czekoladowe płatki, którymi przez nią się zakrztusiłem. Odpuściłem sobie śniadanie i doskoczyłem do niej, po drodze zahaczając ręką o głowę Marleya, który ślinił się na jej widok i nie mógł oderwać od niej wzroku tak jak reszta. Byłem niezmiernie wdzięczny, że Wilson chrząknął znacząco odrywając od nas wszystkie zbędne spojrzenia.
- Co ty robisz? – syknąłem, mając ją w tej chwili za niezdrową na umyśle, ciągnąc za materiał szlafroka i zawiązując go wokół jej ciała ciasno.
- Jestem głodna? – spytała sarkastycznie, przewracając oczami rozkapryszona. Znowu zmierzyłem ją wzrokiem, stwierdzając że to aksamitne gówno, ledwo zakrywa jej pośladki.
- Idź na górę i ubierz się, przyniosę ci coś. – podrapałem się po karku przegryzając dolną wargę.
- Jestem ubrana! – oburzyła się, a ja tylko pchnąłem ją delikatnie ku schodom, bo nadal było nas widać z kuchni, a mógłbym dać sobie uciąć rękę, że ta grobowa cisza w kuchni umożliwia podsłuchiwanie każdego pojedynczego słowa.
- Błagam, odpuść.- wyszeptałem jej do ucha, na co ona spojrzała na moje wybrzuszenie w spodniach, zarumieniła się zawstydzona i pobiegła do góry, oglądając się jeszcze na mnie przez ramię. Ta dziewczyna kiedyś doprowadzi mnie do zawału i przyznaję to ze stu procentową pewnością.
Kiedy po kilku minutach wszedłem do jej pokoju z miską pełną mleka i paczką jej ulubionych płatków, miałem wrażenie jakbyśmy cofnęli się w czasie. Jakbyśmy byli niewinnymi nastolatkami, między którymi coś jest. Troszczą się o siebie, ale wciąż nie nazywają tego związkiem, bo to niepoważne. Ta cała paplanina o tym, że można spotkać odpowiednią osobę w niewłaściwym czasie zaczęła mieć dla mnie sens. Gdybyśmy spotkali się jako dzieciaki, jestem pewien, że nie zeszlibyśmy na złą drogę. Nasza przyszłość wyglądałaby inaczej, nie wspominając już o tym, że moglibyśmy jakąś mieć. Przyglądałem jej się z uwagą, wierząc w to, że ona naprawdę mogłaby sprawić, że chciałbym się ustatkować i złapać na te całe ,,rodzinne życie,’’ zrobić gromadkę naszych kopii z trudem i radością wychowywać je i nazywać to szczęściem. Rachelle zabrała ode mnie miskę z płatkami, wysypując kilka z nich na pościel, na co zareagowała grymasem i bezceremonialnie zebrała je szybko wkładając od razu do buzi.
- No co? Zasada pięciu sekund. – warknęła, wiedząc doskonale że cały czas się jej przyglądam. Bylibyśmy bardzo nietradycyjnymi rodzicami, uśmiechnąłem się na tę myśl.  
- Nie o to chodzi. Po prostu dawno cię takiej nie widziałem.- westchnąłem szczerze, patrząc jak je.
- Jakiej? – uniosła na mnie brew, przez chwilę tracąc zainteresowanie posiłkiem.
- Zachowujesz się, jakby jedzenie było najważniejsze na świecie. Jesteś beztroska, dobrze cię taką widzieć. – założyłem ręce na piersi, nie próbując zmazać uśmiechu z twarzy.
- Bo tak jest! – zapewniła żarliwie, dłubiąc łyżką w misce. Spoważniała, kończąc jedzenie. - Jaka byłam wcześniej? Płaczliwa? Zastraszona?
- Bardziej nazwałbym ciebie odważną panikarą. – usiadłem obok niej na łóżku, kładąc ręce pod szyje i przymykając oczy. Powinienem być wyspany, ale niestety nie potrafię spać głębokim snem, kiedy nie czuję jej obok.
- Miałam nic nie wspominać, zanim nie spróbuję, ale nie mogę się doczekać, żeby ci powiedzieć… - przerwała na chwilę, odkładając pustą miskę. Otworzyłem jedno oko, dając jej znać, że wciąż jestem obecny i zaintrygowany tym, co zamierza mi powiedzieć. - Zadzwoniłam do doktora i zgodziłam się na terapię. Wiem ile cię to wszystko kosztuje i wreszcie rozumiem dlaczego się tak poświęcasz, a skoro już teraz ktoś próbuje mnie zabić, fajnie byłoby sobie przypomnieć, za co na to sobie zasłużyłam… - uśmiechnęła się, mówiąc radosnym tonem, próbując wmówić mi, że przywykła do obrotu spraw na tyle, by podchodzić do nich z dystansem, ale mnie wcale to nie bawiło.
- Rach, to oni powinni być martwi, nie ty. – powiedziałem, chwytając ją za dłoń i pocierając ją opuszkiem dłoni. Zabrała ją i machnęła tylko lekceważąco, jakby moje słowa ją obeszły, ale wiedziałem że to tylko kolejna maska.
- Mógłbyś ty albo któryś z chłopaków zawieźć mnie do kliniki przed pracą? – zapytała, na co ja pokiwałem głową uśmiechając się ponuro. Po raz kolejny miałem wątpliwości czy faktycznie powinienem znowu pozwalać jej przeżyć to piekło, na które nie zasłużyła.



*******


Nie potrafiłem wyczytać zupełnie nic z wyrazu jej twarzy, gdy wychodziła głównymi drzwiami ze szpitala w ręce ściskając szarą torebkę. Mrugnąłem światłami by zauważyła, gdzie stoję. Na parkingu stała masa samochodów, więc przed wizytą szybko wysiadła z samochodu, a ja przez dobre dziesięć minut objechałem cały kompleks, żeby wcisnąć się na jedyne wolne miejsce, które akurat było zwalniane.
- Nie chcę na razie o tym rozmawiać, więc nawet nie pytaj. – uprzedziła mnie na starcie, zajmując swoje miejsce i rzucając torebkę na tylne siedzenia. Kiwnąłem posłusznie głową i pojechaliśmy w ciszy pod klub.
Kłótnie pod tytułem ,,nie wchodź za mną do klubu, daj mi pracować’’ mieliśmy już za sobą, więc otworzyłem jej drzwi i wszedłem wejściem dla personelu, rzucając przyjazne spojrzenia znajomym twarzom.
- Teraz wszyscy mnie pytają, czy jesteś moim chłopakiem. – parsknęła cicho, chwytając mnie za rękaw. – Obstawiają już pierwsze zakłady.
- Daję trzysta dolców, że w końcu nim będę. – wyjąłem z kieszeni rulon banknotów, a ona tylko pokręciła głową z politowaniem i wcisnęła mi go z powrotem. Później już jej nie widziałem, bo nie mogłem wejść za nią do garderoby. W sumie mogłem, ale więcej wynikłoby z tego użerania się niż, to było warte. Przy barze siedział Scoot, do którego od razu zdecydowałem się dosiąść. Szczerzył się do Jessy, która patrzyła na niego maślanym wzrokiem.
- Cześć, ślicznotko. – przywitałem się uśmiechając się do niej zalotnie, wiedząc, że zdenerwuję tym Wilsona. Od razu spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Cześć, przystojniaku. Dla ciebie też czysta szkocka? – zapytała uprzejmie, nalewając alkoholu do szklanki.
- Nie dziękuję, dzisiaj spasuję. Chcę być trzeźwy.- powiedziałem, czekając aż obróci się do nas tyłem. - Scoot, pamiętasz po co tutaj jesteś? – zapytałem po cichu przyjaciela. Przytaknął, nieznacznie ruszając głową, nie odrywając wzroku od dziewczyny i oblizując nerwowo usta. Miałem mentalną ochotę uderzyć się w twarz, ale wywróciłem tylko oczami, nie wierząc że to właśnie jemu ufam najbardziej ze wszystkich, którzy mają za zadanie chronić moją dziewczynę. Jeszcze przez te całe amory, któremuś z nas się dostanie. Obróciłem się plecami do baru, dając im odrobinę prywatności. Wszystko przebiegało tak jak zwykle, dziewczyny miały próbę, później zaczęli przychodzić pierwsi goście, a potem wszyscy zgorączkowanie spoglądali na zegarki, odliczając do występu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, dobrze znana mi sylwetka ubrana w złote, cekinowe body z długim rękawem i czarną aksamitną maską, dobiegła do mnie, olewając powolny rytm piosenki.
- Zainspirowałeś mnie. – usłyszałem i poczułem jak musnęła czerwonymi ustami moje ucho. Uśmiechnąłem się lubieżnie, czując, że jej dłoń przemieszcza się wzdłuż mojego mostka, do mięśni brzucha.
- Tak? – zapytałem, widząc jak ukradkiem bierze mój napój ze stołu, po czym patrzy się na mnie z wyrzutem odkrywając że nie jest to drink, ale zwykły sok.
- Założyłam się z dziewczynami o nas. – powiedziała, przybliżając usta do moich.
- I na co postawiłaś? – zaśmiałem się, układając obie dłonie na jej krągłych biodrach.
- Nigdy się nie dowiesz.- szepnęła tajemniczo i puściła mi oko, wracając na scenę. Poczułem się trochę, jakbym był na haju, chociaż przecież w stu procentach byłem trzeźwy. Czy ona próbuje mnie uwieźć, czy tylko mi się wydawało? Na scenie patrzyła na mnie ostentacyjnie, ale po chwili coś innego zwróciło moją uwagę. Wydawało mi się, albo naprawdę usłyszałem strzał. Od razu usiłowałem sobie to wyperswadować, bo nie byłem w stanie tego usłyszeć przy tak głośnej muzyce. Zbyt głośnej, niż zazwyczaj. Rozejrzałem się uważniej dookoła.
Coś było nie tak ze światłem. Największy żyrandol przechylił się w dół niestabilnie wisząc nad sceną. Dziewczyny nadal tańczyły niewzruszone. Doświadczenie jednak podpowiadało mi, że jeśli słyszałem wystrzał, na który już od kilku lat byłem wyczulony, nie mogłem się mylić. Bez zastanowienia wbiegłem na scenę, widząc jak za mną podążają ochroniarze, próbowałem ich zatrzymać gestem dłoni. Wskoczyłem na scenę i chwyciłem Rachelle, odpychając ją na tył sceny, czując, że jeden z kryształowych kamieni przecina mi skórę na ramieniu. Muzyka przestała grać, ludzie zaczęli wydawać z siebie stłumione krzyki. Roberts, która w tam tej chwili znalazła się pode mną drżała, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc co się w ogóle wydarzyło.
- Jakim cudem ty tak szybko… - urwała w pół słowa, wychylając głowę i zerkając na żyrandol, który zniszczył parkiet sceny. Kiwnąłem, że rozumiem, zanim zdążyła dokończyć zdanie i badałem palcami jej policzki i usta. Serce rwało mi się w piersi na myśl o tym, że jeszcze chwila, a nie zdążyłbym jej uratować. Poczułem jej dłonie oplatające moją szyję. Jedna z nich natknęła się na moją ramę, na co odrobinę się skrzywiłem, mając nadzieję, że nie będzie w stanie tego zauważyć. Spojrzała na swoje palce brudne od mojej krwi. – Justin, ty krwawisz! – krzyknęła.
- Shh… Wszystko będzie dobrze. – powiedziałem, chcąc ją uspokoić. Wstałem i pomogłem jej to zrobić, kiwnąłem do Wilsona, który starał się do nas dostać, ale graniczyło to z cudem, bo przerażony tłum zaczął wychodzić. W zasadzie ludzie dzielili się na trzy grupy, tych co uciekają, tych, których przerażenie sparaliżowało, oraz tych którzy przez alkohol w ogóle nie ogarniali co się dzieje. Nie pozwoliłem ani sobie, ani Rachelle rozejrzeć się po scenie. Wyszedłem z nią za kulisy i zamknąłem się z nią w jednym ze składzików na zapleczu. Bardzo chciałem ją stąd zabrać, ale wiedziałem, że ten żyrandol nie mógł tak po prostu spaść. Ktoś mógł nas śledzić, więc zabranie jej do samochodu nie było wcale bezpieczną opcją. Musiałem wymyśleć dobry plan działania.
- Muszę tam iść! Muszę im pomóc! – krzyczała spanikowana, napierając na mnie swoim ciałem, ale ja tylko przytuliłem ją mocno.
- Posłuchaj, jest tam Wilson, pomoże im. Pójdziesz tam, kiedy będę pewien, że nic ci już nie grozi. Poczekamy. – mówiłem spokojnym głosem, głaszcząc ją po plecach.
- Czy ty sugerujesz, że to co się przed chwilą stało, jest moją winą?! – zapytała, powstrzymując krzyk rozpaczy, zamykając usta dłonią.
- Chciałbym kochanie, żeby to był tylko głupi przypadek. – ucałowałem ją w czoło i potarłem obie jej ręce. Wtuliliśmy się w siebie i staliśmy tak póki nie przestała drżeć i płakać.



*****



Okazało się, że na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Jedna z dziewczyn upadając złamała sobie nogę i zabrała ją karetka, ale tylko Roberts stała pod samym żyrandolem, więc tylko ją prawdopodobnie mógł zmiażdżyć. Cassidy zamknęła klub, ale wszyscy pracownicy zostali w środku, próbując dowiedzieć się jak to w ogóle mogło mieć miejsce. Policja przesłuchiwała pijanych klientów i przeglądała monitoring, otoczyła taśmą całą scenę. Stałem obok Rachelle z posępną miną, owiniętą w moją czarną kurtkę i Wilsona z pokerową miną.
- Wszystko jest sprawdzane na bieżąco, to niemożliwe, elektryk był tutaj zaledwie cztery dni temu. Co ja zrobię, jak zabiorą mi licencję? – żaliła się właścicielka, siedząc na jednym z barowych krzeseł z głową pochyloną do przodu. – Któraś z was mogła zginąć… - mówiła łamiącym głosem i urwała na chwilę obdarowując wzrokiem każdą z dziewczyn. -… w barze są nieuregulowane rachunki, to miejsce będzie skończone! – schowała twarz w dłoniach i posłuchała rady jednego z ochroniarzy, żeby odetchnęła. - Boże, jest tyle do zrobienia, a opiekunka Georga zaraz będzie do mnie dzwonić, muszę powiedzieć jej, żeby została z nim jeszcze parę godzin! – zerwała się jak oparzona z krzesła, mówiąc zrozpaczona do siebie i wyszła, prawdopodobnie, żeby wykonać telefon.
- Przesadza, to musi być jakiś przypadek. Ludzie nie przestaną przychodzić, przez takie gówno. – powiedział facet, który śpiewał w zespole. Wszyscy patrzyli na puste miejsce na suficie i dziurę w scenie z wystającym z niej żyrandolem, a później na Roberts, która cofnęła się o krok, chowając za mnie zawstydzona spojrzeniami.
- Dziewczyno, gdyby nie on leżałabyś pod tą stertą szkła. – odparła jedna, której nie znałem z imienia, ale miała wyjątkowo wredny wyraz twarzy.
- Niezły refleks. – powiedziała Candice, zmniejszając napięcie po wypowiedzianym zdaniu koleżanki, które brzmiało dokładnie tak jak myśli wszystkich wokół, którzy byli świadkami tego, co się stało. Podała mi butelkę whisky, stwierdzając po mojej minie, że tego potrzebuję, ale ja nie mogłem, więc podałem ją Wilsonowi, który przechylił ją zdecydowanie i podał dalej. Kiedy Cassidy wróciła z jeszcze bardziej zmartwioną miną, wszyscy zamilkli ponownie.
- Dziękuję wam, że zostaliście. Oczywiście każdy z was dostanie premię za to całe fiasko, które miało miejsce i normalnie zapłaconą stawkę. Przepraszam. Wracajcie do domu bezpiecznie. – powiedziała słabym głosem. Każdy ominął ją rzucając kilka słów pocieszenia i klepiąc ją po plecach, aż nie doszła nasza kolej. – Jenny, jesteś pewna, że nic ci nie jest? – zapytała zatroskana, przyglądając się jej.
- Nie, wszystko w porządku. – po tym zapewnieniu, poczułem na sobie ich spojrzenia.
- Tobie też dziękuję. Zadbaj o nią. –zwróciła się do mnie, uśmiechając się słabo. – Nie wiem co będzie jutro, czekajcie na wiadomości. – poinformowała i odeszła w stronę policjantów, zaczynając z nimi dyskutować. Krótko mówiąc nie pochwalali takich miejsc jak to i  będą sprawdzać wszystko, tylko po to by zamknąć interes. To będzie ciężka noc dla nas wszystkich.



******


Wróciliśmy do domu autem Wilsona. Siedział z nami, obejmując Rachelle, która patrzyła w palący się w kominku ogień. Chętnie zająłbym jego miejsce, ale Rachelle potrzebowała swojego przyjaciela. Już dawno zauważyłem, że im jakoś łatwiej jest odbudować dawną relację. Odkąd mieszkamy razem to z nim woli rozmawiać częściej. Może to dlatego, że nasze kłótnie bywają naprawdę męczące, a Wilson potrafił ją rozśmieszyć. Ja niestety nie byłem w stanie tego robić, bo jedyne co zajmowało moją głowę było nasze przetrwanie. Scoot ziewnął, szepcząc coś do ucha szatynki, na co ta tylko lekko się uśmiechnęła, wstał z kanapy i poszedł na górę. Zostałem w salonie z Roberts, która uparła się, że dzisiaj nie zaśnie. Nie powinienem się jej dziwić, skoro sam nie mogłem tego zrobić, ale ona potrzebowała odpocząć. Dowiedziałem się ze swoich źródeł, że ktoś majstrował przy oświetleniu bezpośrednio przed show, w momencie w którym zgasły światła. To mogło trwać najwyżej minutę, więc robotą zajmowali się profesjonaliści, co tylko jeszcze bardziej wzbudzało we mnie złe przeczucia. Byłem pewien, że to był zamach na życie Rachelle. Faceci z wytatuowanymi jaszczurkami szukali jej na poważnie. Miałem wątpliwości czy dzisiaj faktycznie chcieli ją zabić. Zdawali sobie sprawę, że też tam jestem, więc przewidzieli, że jej pomogę. Chcieli nas zastraszyć. Musiałem tylko ustalić do czego jej potrzebują. Najgorsze było to, że rozpoznali mnie, więc przy mnie nie jest już tak bezpieczna jak wcześniej.
Nad ranem ratowaliśmy się energetykami i mocną kawą.
- Już nawet te szmatławce o tym piszą, nie sądziłam, że nasz klub był tak sławny. – Rachelle rzuciła na stół kuchenny poranną gazetę, którą od razu pochwyciła Candice.
- Mamy przerąbane. – powiedziała, czytając nagłówek ,,Klubowa masakra.’’ Co za idioci wymyślają te tytuły? W końcu nikt nie zginął… jeszcze.



_______________________

Wróciłam z koncertu Eda i jakoś tak sam się napisał.
Cieszcie się ostatnimi dniami wakacji! 
(no chyba że studiujecie tak ja, więc luz, jeszcze
cały miesiąc xD)


*Anne Marie - Alarm