piątek, 26 maja 2017

ROZDZIAŁ 7



,,Kobieta sukcesu nie potrzebuje mężczyzny.’’





,,She worked her way through a cheap pack of cigarettes
Hard liquor mixed with a bit of intellect
And all the boys, they were saying they were into it
Such a pretty face, on a pretty neck
She's driving me crazy, but I'm into it, but I'm into it
I'm kinda into it {...}

She sits beside me like a silhouette
Hard candy dripping on me 'til my feet are wet
And now she's all over me, it's like I paid for it
It's like I paid for it, I'm gonna pay for this

Oh, I think she said 
"I'm having your baby, it's none of your business"

Harry Styles – Kiwi




Jenny’s POV




Nazywają mnie Jenny. Szesnaście miesięcy temu straciłam pamięć. Miałam poważny wypadek. Starano się znaleźć moich krewnych, ale nikt do tej pory się nie zgłosił. Mam około dwadzieścia trzy lata i nawet nie wiem, kiedy mam urodziny. Czuję, że wszyscy mi o czymś nie mówią. O czymś ważnym. Nie wiem dlaczego. Mam amnezję wsteczną, co oznacza, że w każdej chwili mogę przypomnieć sobie cały rok mojego życia. Pamiętam tylko niewiele warte szczegóły, których nie mogę uporządkować. Fragmenty z dzieciństwa, które przypominają urywki snów, dlatego nie jestem pewna czy są prawdziwe. Pamięć człowieka ma to do siebie, że nie jest idealna. Bardzo często rekonstruując wspomnienia dodajemy do nich rzeczy, które tylko nam się wydają, że powinny tam być. W mojej głowie jest pustka, kiedy o tym wspominam, naprawdę mam to dosłownie na myśli. Rekonwalescencja zajęła mi dużo czasu, ale od początku było wiadomo, że nie powrócę do poprzedniego stanu. Traktowano mnie jak pacjenta NN, człowieka znikąd. Z punktu widzenia prawa i władzy państwowej oficjalnie nie istniałam. Pielęgniarki nie chciały zwracać się do mnie bez osobowo, więc wybrałam sobie imię. Nazywali mnie ‘tą szczęśliwą dziewczyną,’ a ja naprawdę tego nie rozumiałam. Jak mogłam być szczęśliwa, kiedy nie wiem kim jestem?
Któregoś wieczoru, znudzona zeszłam na dół, błądząc po oddziale neonatologii. Było tam tak przyjemnie, kolorowo i nie pachniało szpitalem. Nie miałam zamiaru się na nim pojawić, nogi same mnie tam zaniosły.
Stanęłam przed szklanymi drzwiami, otulając się szlafrokiem, który kupiła mi jedna z pielęgniarek opiekujących się mną. Małe inkubatory i łóżeczka były poustawiane w sali równolegle. W każdym łóżeczku leżało jedno dziecko z malusieńkimi rączkami i nóżkami. Były takie słodkie i niewinne. Większość z nich głęboko spało, tylko jedno kręciło się niespokojnie, błądząc oczkami po suficie. Uśmiechnęłam się do siebie. Wtedy pierwszy raz poczułam ciepło w sercu. Płomień nadziei, że mogę zacząć swoje życie od nowa. Lekarz nie musi mnie przenosić do szpitala dla psychicznie chorych. Cały czas skupiałam się na tym, żeby przypominać sobie chwile sprzed wypadku. Płakałam nocami z bezsilności, zaciskając wargi razem aż nie poczułam bólu. Tak jak inni ubzdurałam sobie, że póki tego nie zrobię nie mogę zacząć żyć normalnie, a te dzieci? Te dzieci były podobnie jak ja pustą, niezapisaną kartką. Ich życie właśnie się zaczynało. Ich widok dodał mi sił w najtrudniejszych chwilach. Nie potrafiły jeszcze ani mówić, ani się poruszać, ale niezaprzeczalnie to one najbardziej rozumiały mnie od wszystkich, których poznałam w tym szpitalu. Od paru tygodni zaczęłam się zastanawiać nad tym by opuścić go. Leczenie nie przynosiło rezultatów. Oczywiście, złamana kość przedramienia zdążyła już się zrosnąć, rany zabliźnić, ale nic sobie nie przypomniałam. Nie miałam dokąd pójść, dlatego jeszcze tu kwitłam. Martwiono się, że nie będę w stanie funkcjonować w społeczeństwie. Przeszłam poważną operację wycinania krwiaka mózgu. Muszę przyznać jednak, że jest lepiej niż na początku. Podobno pierwsze tygodnie po przebudzeniu ze śpiączki traciłam pamięć co kilka minut. Nie byli w stanie ze mną rozmawiać. Teraz wszystko wydaje się normalne, ale nadal czuję, że patrzą na mnie jak na wariatkę, bez przerwy mnie obserwując. Z tego powodu wyszłam na chwilę do parku. Pomyślałam, że zmiana otoczenia pomoże mi podjąć ostateczną decyzję. Miedzy alejkami spotkałam kobietę. Patrząc na wózek z maleństwem mimowolnie się uśmiechnęłam, co nie uszło jej uwadze. Zaczęłyśmy krótką rozmowę, kiedy uprzejmie zapytała o moje zdrowie. Wpatrywałam się w chłopczyka otulonego kocykiem w wózku, aby powstrzymać się od płaczu. Kobieta była poruszona moją historią. Wtedy nie spodziewałam się, że to ona pomoże mi wyjść na prostą. Z początku mieszkałam u niej z jej dzieckiem. Cassidy wychodziła popołudniami i wracała nocą, a ja zostawałam z malcem. Wydawało mi się to podejrzane, więc po kilku dniach zapytałam ją wprost czy jest prostytutką. Okazało się, że byłam w błędzie. Cassidy dziedziczyła interes po ojcu. Nazywali je magiczną dwunastką Harveya. Ojciec Cassidy uwielbiał jazz i kobiety, prowadził frywolne życie. Do otworzenia tego miejsca zainspirowała go piosenka Lou Bega Mambo No.5. Stąd liczba dwanaście, tak jak dwunastokrotne wymienianie kobiecych imion w tekście piosenki. Był człowiekiem zabawy i dobrego towarzystwa, przynajmniej tak opisywała go jedyna córka. Niestety, alkohol i narkotyki zabrały go stąd zbyt szybko, podobnie jak przewlekła choroba jego żonę. Żarliwie kochał swoją córkę i przekazał jej żyłkę do interesu. Nauczył ją, że ciało człowieka jest najpiękniejszym dziełem sztuki i nie powinno się go wstydzić. Któregoś dnia zaprowadziła mnie do swojego klubu i tak w nim zostałam. W moim przypadku miałam zacząć pracować jako kelnerka, ale z zamiłowania okazałam się amatorką tańca na rurze. Tak naprawdę nie wiedziałam, że to potrafię. W którąś sobotę przyszłam do klubu Cassidy, bo ta zapomniała zabrać kluczy z domu. Kazano mi na nią poczekać, trwało to trochę dłużej niż się spodziewałam. Zauważając rurę na środku sceny po prostu weszłam i spróbowałam. Gdy moja przyszła szefowa wyszła z garderoby zaczęła klaskać i oznajmiła, że to miejsce dla mnie. Skomentowałam to śmiechem, ale ona nie żartowała.
Wahałam się, nie chciałam być obmacywana przez pijanych facetów, ale Cassidy spokojnie mi to wytłumaczyła. Miałam jedynie tańczyć i wyglądać seksownie, nikt nie zmuszał dziewczyn do prostytucji, tutaj była zakazana. Jeśli dowiadywała się o takim przypadku wyrzucała dziewczynę na bruk. Zapewniała tancerkom ochronę i dobre zarobki. Czułyśmy się tutaj bezpiecznie. Tak jak mówiłam, dwanaście ślicznotek. Jedne tańczyły Burlesque, inne były kiedyś striptizerkami. Jedna byłą modelką, druga kręciła kiedyś seks taśmy, trzecia była kiedyś luksusową  panią do towarzystwa. Każda z nich miała jakąś przeszłość i przytłaczające doświadczenia, tylko ja nie miałam własnej historii do opowiedzenia. Zbywałam je, kiedy pytały mnie o przeszłość, dlatego niektóre z nich były w stosunku do mnie bardzo podejrzliwe. Później jednak zaprzyjaźniłam się z Candice i część z nich się do mnie przekonała. Generalnie byłyśmy dla siebie uprzejme, Cassidy podkreślała, że jesteśmy jedną wielką rodziną. Chyba tego właśnie brakowało w moim nowym życiu. Rodziny.
Na kwadrans przed północą zawsze szykowałyśmy oryginalny występ, który trenowałyśmy od dwunastej w południe. Z początku było mi trudno, tylko się przyglądałam, ale po kilku treningach było coraz lepiej. Starałam się, nie chcąc zawieźć mojej szefowej. Taniec pozwalał mi na chwilę się rozluźnić. Nie spodziewałam się, że okaże się lepszą terapią niż co tygodniowe rozmowy z psychologiem, które mi narzucono po wypadku.
Drugą usługą praktykowaną w Harvey’s Girls był indywidualny taniec w specjalnie przeznaczonych do tego pokojach. Tam głównym zadaniem było uwieźć klienta, by wracał po więcej. Reguły były mniej zaostrzone niż na występie głównym, na którym nigdy nie wolno nam było się do końca rozebrać. Striptiz był przereklamowany. Mogłyśmy przytulać, całować i dotykać, ale jeśli cokolwiek nam się nie spodobało, ochroniarz czekał za drzwiami aby zainterweniować. Jeśli chodzi o indywidualne występy miałyśmy wolność wyboru. Kiedy pojawiał się chętny klient ochroniarz przychodził i rozpoczynał licytację.
- Wiek? – krzyknęła któraś z tyłu. Siedziałyśmy w garderobie po udanym występie zakończonym gromkimi brawami. Każda z nas miała swoje stanowisko z krzesłem i podświetlanym lustrem. Zmywałyśmy makijaż i przebierałyśmy się z kostiumów.
- Przed trzydziestką. – na te słowa od razu większość z nas obróciła głowę.
- Ocena?  - zapytała kolejna, gdzieś z mojego lewego boku.
- Osiem na dziesięć, ale jak dla ciebie to pewnie sześć. – mruknął Ben do bardzo wymagającej i wyrachowanej Sally.
- Skoro nasz Ben tak mówi, to na bank dziesięć na dziesięć. – wymamrotała cicho Natalie, która siedziała obok mnie. Ben sądził, że tylko on jest chodzącym ideałem. Miał przystojną twarz, czarne gęste włosy, ale jak dla mnie był za bardzo umięśniony i szeroki w ramionach. Ciągle pakował na siłowni, bo był od tego uzależniony. Miał kompleksy z dzieciństwa i obsesję na punkcie swojego wyglądu, dlatego zaniżał wyniki klientom.
- Biorę! – krzyknęłam zgłaszając się bardzo spontanicznie.
- To nie fair! –odkrzyknęła Mary, która chyba zaczęła pytania.
- Błyskotka była pierwsza.- przyznał Ben, nazywając mnie pseudonimem.
- Kochana, refleks się liczy.- mruknęłam do oburzonej Mary, mrugając do niej okiem usatysfakcjonowana, że zarobię dzisiaj premię.
- Pamiętaj, że to ty w tym miesiącu płacisz czynsz! – krzyknęła Candice, kiedy kierowałam się do drzwi.
- Tak, tak. – przytaknęłam, zerknęłam na nią krótko, przewracając oczami i poszłam za Benem.
Kiedy odsłoniłam kotarę i spojrzałam na mężczyznę moje nogi zrobiły się jak z waty. Był cholernie przystojny. Ubrany w białą koszulkę i niebieskie, przetarte jeansy z dziurami podkreślały jego ostry charakter. Zarost na jego brodzie i włosy w nieładzie dodawały mu naturalnego seksapilu. Z początku nie zauważył mojej obecności. Leżał na kanapie z zamkniętymi oczami, wyglądał na bardzo przemęczonego. Zrobiło mi się go żal. Zaczęłam swój taniec, a on otworzył oczy. Najwidoczniej poczuł, że nie jest już sam. Spojrzał na mnie przerażony jakby zobaczył ducha, gdy odwróciłam się na chwilę do niego przodem. Zrobił się jakiś bardzo spięty, uśmiechnęłam się stwierdzając, że to musi być jego pierwszy raz. Kiedy oparłam się o rurę zjeżdżając po niej tyłem w dół był już bardzo podniecony. Pot zwilżył jego czoło. Zdjęłam z siebie jedwabny szlafrok, który opadł na ziemię wokół moich stóp, pozostając w samej bieliźnie. Przyglądał mi się uważnie, przyciskając do ust pięść, chyba coś go rozbawiło. Zmarszczyłam brwi, nie mając pojęcia o co chodzi. Uśmiechnęłam się i puściłam rurę, podeszłam do niego, zagryzając wargę. Nie wydawało mi się, on powstrzymywał się od śmiechu. Kiedy zaczął mówić, na dźwięk jego zachrypniętego głosu dreszcz przeszedł po moich plecach.
- Szukałem cię i wreszcie cię znalazłem. Zawszę cię znajdę. – powiedział, patrząc mi w oczy. Był bardzo pewny siebie.
- Długo ci to zajęło.- odparłam równie pewnie, zaczynając grę. Usiadłam mu na kolanach i zaczęłam całować go po szyi, na co zassał gwałtownie powietrze zagryzł dolną wargę. Ktoś tu chyba jest bardzo zaniedbany. – pomyślałam, nie mogąc pojąć jak ktoś taki o jego wyglądzie może cierpieć na brak fizycznych przyjemności.
Poczułam jak jego palce wplątują się w moje włosy. Zadrżałam. To było dziwnie przyciągające. Boże, jego dotyk był znajomy, jego twarz. Pewnie często tu przychodził oglądać nasz występ, to dlatego. Kiedy jego usta omal nie zetknęły się z moimi, odepchnęłam go od siebie energicznie.
- Nie całuję klientów w usta. – mruknęłam stanowczo, ale to nie pomogło. Wsunął palce pod moje majtki, a ja zamarłam w bezruchu. Wstałam z jego kolan jak oparzona. Po krótkiej wymianie zdań, skończyło się na tym, że zawołam ochroniarza. Facet ubzdurał sobie, że jestem jakąś inną dziewczyną i jeszcze się na mnie wściekał. Tamtej nocy śnił mi się sen, który prześladował mnie w szpitalu wielokrotnie.




Siedzę z kieliszkiem Burbona przy barze. Mężczyzna wpada do kasyna, rozglądając się dookoła. Zwracam uwagę na jego szyję, na której wisi nieśmiertelnik i umięśnione ramiona z równie wyrzeźbionym jak u atlety brzuchem zakrytym białym materiałem koszulki. Nie patrzę na jego twarz, bo za bardzo się boje. Idzie w moją stronę, więc próbuję to zignorować udając, że go nie widzę. Siada obok mnie i obejmuje od niechcenia. Patrzę na jego wytatuowaną rękę zwisającą na moim ramieniu. Zamglonym wzrokiem po alkoholu nie widzę dokładnie konturów tatuażu. Kulę się zawstydzona. Jego usta nagle atakują moje ucho cichym, mruczącym szeptem.
- Jestem zaskoczony, że widzę cię tutaj znowu…




Weszłam do klubu w pośpiechu rzucając swoje rzeczy przy jednym ze stolików na sali głównej. Od upału panującego na zewnątrz zakręciło mi się w głowie. Na całe szczęście tutaj było o wiele chłodniej. Muzycy podłączali swój sprzęt. Dziewczyny stały na scenie, pomachałam do nich na przywitanie, zaczesując niesforne włosy do tyłu.
- I jest nasza spóźnialska. – odezwała się rudowłosa dziewczyna, polerująca szklanki. Mówili na nią Jess, ponieważ uważała, że Jessica brzmi jak imię gwiazdy porno.
- Miałam ciężki poranek, musiałam wyświadczyć Cassidy przysługę. – Na moją odpowiedź  zmarszczyła brwi, nie dowierzając. Reflektor na scenie oślepił mnie. Zakryłam oczy ręką, grymasząc się. Usłyszałam od perkusisty  który ustawiał oświetlenie krótkie przepraszam. Jeden z chłopaków zszedł z podwyższenia przy scenie, na którym stały instrumenty by przywitać się ze mną buziakiem w policzek.
- Wiesz, że jesteśmy sobie przeznaczeni? – spytał, niewinnie na mnie patrząc.
- Doprawdy? – uśmiechnęłam się do niego zawadiacko.
- Tony i Jenny, przecież to brzmi idealnie, czy nie jest to oczywiste? – Tony objął mnie w talii, a ja parsknęłam śmiechem, wzruszając ramionami.
- To rymy, nie przeznaczenie. – oznajmiłam, wyswobadzając się z jego uścisku. Tony był narcystycznym wokalistą i basistą jazzowym. Nasza skromna orkiestra składała się z jazzowych muzyków, którzy razem studiowali w szkole muzycznej i to właśnie tam się poznali. Byli cudakami, najlepszymi z najlepszych, ale mimo tego, że znali doskonale wszystkie standardy jazzowe, to rock grał im w sercach. Tony wszystkie z nas tak zaczepiał. Z jakiegoś powodu ubzdurał sobie, że jesteśmy jego groupies. Jak większość przyjmowałam jego zaczepki z rezerwą. W końcu nie robił tego po chamsku, był  naprawdę miły, poprawiał nam tym humor i podbudowywał pewność siebie. Chłopak poszedł na zaplecze po jakieś kable, których im brakowało.
- Ten gość jest najseksowniejszym facetem na świecie.- westchnęła Jessica, opierając się o bar, wpatrując się w miejsce przy którym zawsze siedział On. Facet, którego przy pierwszym spotkaniu stąd wywaliłam. Potem przychodził tutaj codziennie i nie tylko ja to zauważyłam. Był bezczelny, przekupując ochroniarzy. Nie było dnia, żeby nie zjawił się tutaj na nasz występ. Jeśli by go zabrakło, zaczęłabym się nawet martwić, że coś mu się stało.
- Totalnie. – powtórzyła za nią Sally. Przewróciłam oczami z zażenowania.
- Mówiłaś tak tydzień temu, widząc tego Latynosa. Za tydzień będzie następny.- oznajmiłam z powątpiewaniem, wypijając szklankę wody. Zdążyłam już poznać Jess. Jej specjalnością było rozeznanie się w naszych klientach. Szukała potencjalnej ofiary każdego wieczoru. Zakochiwała się tak szybko jakby nadal miała piętnaście lat, kiedy docierało do niej, że to nie jest Romeo z jej snów, tylko głupie zauroczenie równie szybko sobie odpuszczała.
- Och nie, dam sobie uciąć rękę…- jęknęła miękkim głosem, odpływając rozmarzonym wzrokiem do swoich fantazji, póki Cassidy nie zawołała nas na scenę.
Tydzień później ‘najseksowniejszy facet na świecie’ zabrał mnie na plażę. Potrafił mnie rozbawić, zainteresować wcale nie banalną gadką. Najbardziej zaintrygowała mnie jednak jego tajemniczość. Był to jeden z lepszych weekendowych wieczorów, których nie spędzałam w pracy. Chciałam mu odmówić, ale słono zapłacił, żeby móc ze mną porozmawiać, więc zrezygnowałam. Po wspólnej przejażdżce z Justinem nad jezioro, wróciłam do mojego mieszkania. Candice leżała już w łóżku i przeglądała coś w telefonie. Właśnie skończyłam składać swoje rzeczy i chować je do szafy.
- To po prostu dziwne. Czuję się tak, jakbym od dawna go znała. – odparłam, biorąc z miski jedno jabłko, bo chińszczyznę jadłam trzy godziny temu i ponownie zrobiłam się głodna.
- Dobrze się rozumiecie.- mruknęła beznamiętnie, ani na sekundę nie odrywając wzroku z urządzenia
- Zawsze, gdy go widzę czuję w sobie takie napięcie, jakby on był kimś niezwykłym. Pewnie jest tym typem dupka z wybujałym ego, ale potrafi być uroczy… Znam go parę dni, ale już czuję się do niego przywiązana. Czy to normalne Candice?  - nie uzyskując szybko odpowiedzi, zerknęłam na nią. – Śpisz? – spytałam i usłyszałam tylko jak chrapie. Świetnie, zwariowałam.


*****


Byłam bardzo roztargniona po nocy spędzonej u niego. Nie szło mi uczenie się kroków, cały czas myślałam o tym, co mi mówił. Dlaczego dopiero teraz mnie odnalazł? Minęło tyle czasu. Gdzie był, kiedy leżałam w szpitalu, a za każdym razem gdy otworzyłam oczy  głupie, niewygodne krzesło obok mojego łóżka było puste. Wspomniał coś o moim tacie, a co z resztą rodziny? Miałam tyle pytań, a on mógł znać odpowiedzi. Z drugiej strony nie wiedziałam, czy w ogóle chce mu zaufać. Nic z tego nie rozumiem. Na zdjęciu byłam ja, ale wyglądałam trochę inaczej. Ten psychol nie kłamie. Nie wiem, co się ze mną działo. Ostatnio tylko nawiedzało mnie dosyć okropne wspomnienie z dzieciństwa, o którym on z resztą wiedział. Jak mam o tym wszystkim powiedzieć Jamesowi?  Justin znał mnie lepiej niż ja siebie samą, przecież to niepoważne.
Nie wiem kim on jest i nie wiem, kim jestem ja. Chyba straciłam siebie…
- Pan Intensywny Wzrok nie może oderwać od ciebie oczu! – dogryzła mi Jess, odrywając mnie od moich rozmyślań. Uhh… wymyśliła mu niezłą ksywkę. Już nie był tym najseksowniejszym, bo z tego co wiem, pojawił się nowy obiekt zainteresowania, do którego robiła mydlane oczy. Jak zwykle miałam rację.
- Nie tylko jego wzrok jest intensywny. – Jego dotyk jest bardziej intensywny. – chciałam dodać, ale szybko ugryzłam się w język. Spojrzała na mnie zszokowana, ale nic więcej nie powiedziała, bo Tony z chłopakami zaczęli grać. Ćwiczyli swój utwór do konkursu kapel, który odbędzie się za dwa tygodnie. Szefowa pozwoliła im zająć scenę na kilka godzin przed otwarciem. Piosenka była w typowym rokowym stylu. Tekst linczował dziewczynę Tony’ego, która rozstała się z nim, nie mówiąc mu, że jest w ciąży. Gdyby to usłyszała dobitnie poszło by jej w pięty.
Następnego dnia postanowiłam, że muszę odwiedzić mojego lekarza. Wydzwaniał do mnie wiele razy, ale nikt nie mógł mnie siłą zaciągnąć do szpitala. Postawiłam pierwsze kroki na oddziale neurochirurgii, na którym leżałam pół roku i poczułam nieprzyjemne dreszcze. Rozbudziły się we mnie niemiłe wspomnienia.
- Szukam doktora Thomsona. – odezwałam się, stojąc przed pielęgniarką, która od razu mnie rozpoznała. Objęła mnie ramieniem, pytając czy wszystko u mnie w porządku i podała mi numer pokoju, w którym powinien się znajdować. Od razu weszłam do gabinetu. Musiałam być dla niego naprawdę ważną pacjentką, skoro gdy tylko mnie zobaczył, wstał z krzesła z zaskoczonym wyrazem twarzy i powitał mnie moim wymyślonym imieniem z uśmiechem, podając dłoń.
- Dzień dobry, nie chciałam tu przychodzić…- urwałam na chwilę chrząkając. – ale zdaje mi się, że pan będzie wiedział, co powinnam zrobić, bo… - plątałam się w słowach, bawiąc się palcami. – spotkałam kogoś, kto znał mnie przed wypadkiem.- oznajmiłam zdenerwowana, na co on automatycznie pobladł.
- To wspaniale. – westchnął z trudem, odwracając wzrok. – W czym problem?
- Czy myśli pan, że powinnam przez niego próbować przypominać sobie swoją przyszłość? Poukładałam już swoje sprawy i było całkiem dobrze, nie wiem po prostu czy to dla mnie dobre. Nie chciałabym wrócić przypadkiem do stanu po operacji.
- Proszę pani, przypominanie może być nieco gwałtowne i nieprzyjemne, ale zapewniam że powrotne zaburzenia nie powinny pojawić się znowu. Niech pani będzie wyczulona na wszelkie podejrzane objawy. Musi pani uważać na urazy głowy. Mogę?
- Tak, proszę. – odpowiedziałam, pozwalając mu się zbadać. Podłączył mnie do specjalnego sprzętu i kazał mi się nie ruszać przez chwilę.
- Wszystko jest w porządku. – odparł po kilkunastu minutach, spoglądając na mnie znad ekranu komputera. - Decyzja należy do pani, ale proszę uważać też z opowieściami innych. Każdy widzi wszystko zupełnie inaczej. Opowiadania mają być dla pani pomocne, ale nie może pani błogo wierzyć we wszystko, co usłyszy. Ludzie są różni. – przestrzegł mnie odprowadzając do drzwi.  Pokiwałam słabo głową, dało mi to do myślenia. – Żegnam panią…
- Rachelle Roberts. – dokończyłam, wypowiadając swoje domniemane prawdziwe imię i nazwisko. Wychodząc ze szpitala nie wróciłam od razu do domu. Poszłam do hotelu, w którym Justin miał swój apartament. Musiał być naprawdę nadziany. Nadal nie miałam jego numeru, więc dobrze że pamiętałam chociaż jak tu się dostać. Kiedy drzwi windy się otworzyły był naprawdę zaskoczony, że mnie widzi. Poprawił swoją koszulę, bo leżała na nim niedbale i przeczesał swoje włosy. Uśmiechnęłam się widząc go tak zakłopotanego. W dzikich, rozczochranych włosach był równie perfekcyjny jak w spokojnie ulizanych.
- Cześć. – odparłam słabym głosem, przybliżając się do niego.- Um… nie miałam twojego numeru, przepraszam…
- Nie, po prostu  nie spodziewałem się ciebie. –mruknął przerywając mi i podrapał się po karku. Miał kaca, a odór alkoholu czuć było w całym mieszkaniu. Kiedy weszliśmy do salonu, pozbierał leżące na podłodze butelki w pośpiechu, chociaż i tak zdążyłam je już zauważyć i nie specjalnie mi przeszkadzały. Pan Intensywny najwidoczniej lubi być uważany za porządnickiego. Nagle w progu pojawił się odrobinę od niego starszy mężczyzna. Mijałam się z nim ostatnio wychodząc stąd.
Justin zauważając, że już mu się nie przyglądam powędrował wzrokiem za mną.
-To jest Scoot. – przedstawił mi go, próbując mu coś zakomunikować mimiką i gestami niezauważalnie, ale jego jak zdaje się kumpel totalnie go zignorował. Patrzył na mnie dziwnie, podpierając się ściany.
- Kim on dla mnie jest? – spytałam Justina, odrobinę zlękniona. Scoot podszedł do mnie odważnym krokiem i szeroko się do mnie uśmiechnął.
- Jestem twoim przyjacielem, w sumie jesteśmy jak rodzeństwo. – mówiąc to, przytulił mnie z zaskoczenia. Początkowo moje ręce zwisały wzdłuż mojego ciała, ale kiedy uścisk się przedłużał położyłam nieśmiało dłonie na jego łopatkach. Zdziwiłam się, bo był dość wylewny w uczuciach i przy tym bardzo szczery. Chyba rozumiem, dlaczego traktowałam go jak brata. To nie był ten rodzaj przytulenia, kiedy robił to Justin, ale było to bardzo miłe i nie czułam się jakby robił to ktoś obcy, chociaż miałam wrażenie, że widzę go po raz pierwszy.
- W takim razie powinnam…
- Pamiętać mnie? – dokończył za mnie. - Nie przejmuj się, Justin wszystko mi powiedział. – wyjaśnił mi ściskając ręką delikatnie moje ramię. To było dziwne, pierwsza osoba która nie wymuszała na mnie, abym coś sobie przypomniała. Byłam mu wdzięczna za tą wyrozumiałość. Justin jeśli nie prosił mnie o to, to całym sobą miałam wrażenie jakby na mnie krzyczał i był na mnie zły, że tego nie robię. Tak przynajmniej się czułam, bo jego zirytowanie i zniecierpliwienie przechodziło na mnie. Nie chciał mi tego okazywać, bardzo się starał, ale od początku widziałam ten żal w jego oczach. Biorąc pod uwagę nasze pierwsze spotkanie też nie należało do najlepszych, ale skąd mogłam wiedzieć, że go znam? Intensywny wzrok Justina palił. Przy nim naprawdę czułam się jakbym była duchem, trudno było się do tego przyzwyczaić. Siedział na kanapie obok cały czas milcząc z posępną miną przysłuchując się mojej rozmowie ze Scootem, który rozśmieszał mnie do łez, opowiadając o sobie. Kiedy oznajmiłam Justinowi, że może spróbować mi pomóc przywrócić dawne wspomnienia, zobaczyłam błysk w jego oczach. Dziwnym było to, że od razu po tym nieznacznie posmutniał. Scoot natomiast był pełen radości i pozytywnej energii. Rozmowa z nim mi pomogła. Jest naprawdę fajnym facetem, na pewno będę chciała jeszcze kiedyś się z nim spotkać.
- Dzisiaj ja gotuję! – krzyknęłam do Candice, na co ona zaklaskała z aprobatą w dłonie.
- Masz dzisiaj bardzo dobry humor, czy zawdzięczam późny obiad Panu Intensywnemu? –moja współlokatorka nienawidziła gotować, zdecydowanie wolała patrzeć jak ja to robię.
- Ty też? Błagam. – czułam jak mój pusty żołądek przewraca się do góry nogami. – Nie jemu, ale jego przyjacielowi…
Po skończonym posiłku zostawiłam blondynkę z naczyniami w kuchni, bo teraz była jej kolej i poszłam do swojego pokoju. Zdjęłam z siebie ubrania i od razu wsadziłam je do kosza w łazience na brudne pranie. Weszłam do kabiny prysznicowej puszczając gorącą wodę. Zazwyczaj odkręcałam zimną, dopiero gdy ta ciepła zaczęła już mnie parzyć. Para wypełniła małe pomieszczenie. Namydliłam swoje ciało truskawkowym balsamem. Moje spięte mięśnie się rozluźniły. Prysznic jest lepszy niż seks. Oszukuj samą siebie, Jenny. To nie tak, że nie lubiłam się zabawić. Po prostu klienci klubu nieraz byli zbyt natarczywi, a ja skrycie byłam romantyczką i czekałam na kogoś perfekcyjnego, chociaż mnie było do ideału daleko. Trudno było mi dogodzić, wiem, że to płytkie, ale nie zmieniłam tego. Bez faceta i poważnego związku było mi po prostu lepiej, mniej problemów.
- Gdzie byłaś? Byliśmy umówieni. – usłyszałam tylko, kiedy weszłam do domu przy Tareco Drive. No tak, James. Poznałam go, któregoś dnia w klubie. Zamówił prywatny taniec. On też był równie bezczelny i nachalny co Justin. Bez faceta było mi lepiej, ale James był moim małym sekretem. Cassidy nie wiedziała o tym, jak się poznaliśmy. Byliśmy w związku z korzyściami, ale nie na wyłączność. Nie chciałam okazać się tą głupią dziewczyną, którą będzie zdradzał na boku. Chodziło o dobrą zabawę. Traktowaliśmy się nawzajem przedmiotowo. Dawałam mu jasno do zrozumienia, że nie mam wobec niego jakiś poważnych oczekiwań, po prostu kiedy chcieliśmy spotykaliśmy się. To sprawiło, że miałam go w garści. Tak mi się wydaje, bo wiedziałam, że jeśli mnie zacznie bardzo zależeć, nasz romans dobiegnie końca, a on był naprawdę dobry. Znał niezłe sztuczki i wiedział jak być namiętnym kochankiem.
- Z Justinem. – powiedziałam jakby nigdy nic, kładąc torebkę na stole u niego w salonie. Spóźniłam się z jakąś godzinkę, ale dojazd do jego rezydencji pochłania trochę czasu.
- On jest specem od twojej przeszłości? – spytał kąśliwie, kręcąc nosem, aż w końcu przywitał się ze mną. Odwzajemniłam jego pocałunek, zawieszając ręce na jego szyi.
- Przeginasz, po prostu znał mnie przed wypadkiem. Chcę wiedzieć, kim byłam. – tłumaczyłam mu, chociaż wcale nie musiałam.
- Tylko dlatego spędzasz z nim tyle czasu? – dopytywał dalej, a żyłka na jego czole coraz bardziej się uwydatniała. Odsunął się ode mnie szukając kluczyków do swojego motoru.
- Tak, muszę przyznać, że jest fajny, ale nie martw się ty zawsze jesteś moim numerem jeden. – posłałam mu buziaka w powietrzu. – Chyba nie jesteś zazdrosny… nie możesz być. – uniosłam jedną brew do góry, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Ja? Żartujesz sobie.- zakpił, potrząsając rękoma. Odwrócił ode mnie wzrok na moment.-  Chłopaki dzwonili, idziemy pograć w bilarda. Męski wieczór, rozumiesz. – ucałował mnie w głowę i objął ramieniem, zsuwając jeden palec na mój pośladek. Uśmiechnął się łobuzersko odkrywając że pod białą sukienką z czarnym kołnierzykiem nie mam bielizny.
- Jasne, baw się dobrze skarbie. Będę tutaj czekać na ciebie z niespodzianką  – odwzajemniłam jego uśmiech, żegnając się dźwięcznym i ciepłym głosem. Od nieziemskiego pocałunku w małym pokoju, zaczął się gorący romans. Był w tym specjalistą. To właśnie przez to, nie pozwalałam innym klientom całować się w usta. Na początku, kiedy chodziliśmy na randki, kończące się namiętnym seksem myślałam, że zachowując się jakby był panem życia chce mi zaimponować. Zawrócić w głowie czy jakkolwiek inaczej by to nazwać. Może któregoś dnia przestanie chodzić jak dumny paw, rozkładający swoje pióra.Czasem nawet dobrze rozmawiało się z nim na poważne tematy, jak mój wypadek. Potrafił mnie pocieszyć, zgadzał się na oglądanie tkliwych komedii romantycznych i bez okazji przynosił mi bukiety kwiatów. Liczyłam się z tym, że później któreś z nas będzie chciało się ustatkować, ale na razie cieszyliśmy się z tego, co mamy. Nie robiliśmy planów na przyszłość. Z resztą nie mogłam zbyt wiele od niego wymagać. James w końcu nigdy nie robił mi awantury o moją pracę, akceptował ją i nawet mu się podobała. Nieraz wpadał do klubu ze swoimi kumplami chwaląc się, że najlepsza Harvey Girl jest jego, podczas gdy moje koleżanki w garderobie bez przerwy opowiadały o kłótniach ze swoimi partnerami.
Kolejnego dnia obiecałam Cassidy, że zaopiekuję się jej synem na kilka godzin. Miała jakieś urzędowe sprawy do załatwienia, przywiozła mi go do mieszkania, razem z jego rzeczami. George nie był podobny do swojej matki. Kiedy zapytałam ją o jego ojca, poprosiła bym nigdy więcej o niego nie pytała. Więc nie pytałam… To musiało być bolesne, biedny, niewinny i niczego nieświadomy maluszek.
- Jeny, jesteś aniołem, przy Tobie się uspokaja. Dzisiaj płakał całą noc. Lecę do adwokata, ten pieprzony właściciel galerii, która buduje się tuż obok nas, rości sobie prawo do naszej ziemi, żeby wybudować wjazd do podziemnego parkingu! To nie mój problem! Wyobrażasz to sobie? W życiu nic ode mnie nie dostanie! Pieprzony milioner! – nagle chłopczyk rozpłakał się.- Już mały, mamusia nie krzyczy. – złagodniała natychmiast, widząc reakcje dziecka. – Bądź grzeczny skarbie. – ucałowała go w czółko. – Za kilka godzin daj mu jeść, jak będzie głodny. Mam nadzieję, że chociaż trochę się zdrzemnie! – krzyczała, wychodząc zaaferowana, na co tylko uśmiechałam się do niej grzecznie. Jedną ręką trzymałam Georga, który obejmował mocno moją szyję sięgnęłam po telefon na blacie kuchennym, który właśnie zaczął dzwonić. Byłam przekonana, że to Cassidy pewnie o czymś zapomniała, ale na ekranie zobaczyłam imię James. Nie podobało mu się, że rano musiałam się szybko zbierać. Odrobinę marudził, ale dogryzłam mu, że sam pół naszej nocy spędził na bilardzie.
- Jak w pracy? – spytał, kiedy tylko odebrałam bez żadnego przywitania.
- Opiekuje się Georgem.- powiedziałam spoglądając na swojego podopiecznego z uśmiechem.
- To jest totalny wyzysk.- usłyszałam w słuchawce jego zimny ton głosu.
- Wcale nie, płaci mi za to! – przypomniałam mu. Nie czułam się wykorzystywana. Chłopiec wtulił się w moją szyję, na co poczułam kumulujące się ciepło w sercu. - Poza tym George, to taki grzeczny i cudowny chłopiec. Pokochałbyś go. Uwierz mi.
- Nie sądzę, nie lubię dzieci. – warknął rozkapryszony, rozłączając się. Wzruszyłam ramionami i odstawiłam telefon na miejsce.
- Chyba ma gorszy dzień. – powiedziałam do małego. Chciałam położyć go na kanapie na jego ulubionym kocyku w niebiesko-zielone  paski, ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. – A to znowu kogo niesie? – mruknęłam do siebie. Kiedy otworzyłam drzwi zobaczyłam Jego. Boże, na śmierć zapomniałam, przecież mieliśmy się spotkać, a ja niczego nie odwołałam.





______________________________________________

Cześć Kochani! 
Tym razem nie przerwałam tak okrutnie, 
jak zazwyczaj. Ciąg dalszy już z perspektywy Justina.
Niestety, wiecie że czeka mnie sesja? 
Już druga, zobaczymy jak to będzie,
dlatego na razie uprzedzam już teraz,
że na kolejny będziecie musieli trochę poczekać.
Może między egzaminami będzie jakaś przerwa
i coś opublikuję jak napiszę, bo jestem
naprawdę dobra w robieniu rzeczy,
których nie powinnam, ale nic nie obiecuję.
Jeśli będzie tutaj dużo komentarzy z waszymi
OPINIAMI, PRZEMYŚLENIAMI, REAKCJAMI
COKOLWIEK
to po sesji może zrobię mały maraton.
Co wy na to, codziennie rozdział?
Wpadajcie też na mój twitter, 
gdzie będę Was informować o wszystkim na bieżąco.
Jeśli ktoś by chciał podyskutować, jakieś spoilery
lub się wyżalić, po prostu popisać
to zapraszam do zaobserwowania mnie @biebstouch.
Ostatnia rzecz, przesyłajcie opowiadanie dalej,
jeśli mogę Was o to prosić! ❤☺





6 komentarzy:

  1. Powiem szczerze ze mi się nie podoba bo po prostu ona jest za miła za grzeczna XD Brakuje mi jej starej osobowości hah♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę wydoroślała,jest zagubiona. Zawsze starała się być dobra, nie wiem czy taka grzeczna, ale spokojnie nie straciła charakteru. Wróci :)

      Usuń
  2. mam nadzieje ze ten zastój jest tym ze szykuje się coś wielkiego :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maraton napiszę, co Ty na to? Sesję miałam, ale wracam. :)

      Usuń
    2. Ja jestem zawsze za!!

      Usuń
  3. Halo halo! Będzie tu rozdział? :(

    OdpowiedzUsuń