,,Wspomnienia
to my.’’
,,Wspomnienia, to jedyne co pozostaje po nas, kiedy umieramy.
Ale jest mały kłopot, nikt z nas nie ma doskonałej pamięci.{…}
Podobno wypieramy część wspomnień, podejrzewam że trzymamy je w bezpiecznym miejscu.
Nieważne jak bolesne są nasze wspomnienia.
To najcenniejsze, co mamy.
Pomyłki składają się na nasze życie, tak samo jak sukcesy.
Wspomnienia czynią nas tymi, kim jesteśmy.’’
Grey’s Anathomy s11e04
-
Czemu tak pobladłeś? – spytała miękkim głosem, patrząc na mnie uważnie.
Przełknąłem gorzką ślinę, wpatrując się w nią oszołomiony. Wsunąłem głębiej
dłonie do kieszeni czarnych jeansów.
-
Czy to? – wyjąkałem, kiedy tak niespodziewanie zaschło mi w gardle.
-
Ach, nie. – zaśmiała się prędko, rozwiewając moje podejrzenia. Jej palce jednak
ścisnęły nieco mocniej malca, zawieszonego na jej szyi. Otworzyła drzwi szerzej.
Białe światło dochodzące z okien oślepiło mnie. Chwilę później mogłem zobaczyć,
że jest ubrana w jasną sukienkę w różowe kwiaty. Wyglądała w niej jak beztroska
nastolatka. Nigdy wcześniej nie ubierała się w ten sposób. Zawsze nosiła
wyraziste kolory. Podkreślała swoją kobiecość i seksapil w ostry sposób, żeby
wydać się niebezpieczna. Dziewczyna, która stała przede mną nie wyglądała jak partnerka
szefa mafii albo tancerka w nocnym klubie jazzowym. Jej głos z powrotem
przywrócił mnie do progu pokoju bijącego oślepiającą bielą.
–
To syn Cassidy, właścicielki klubu. Podrzuciła mi go, bo obiecywałam, że się
nim zajmę. Nie przeszkadza ci to? – spytała, tuląc do siebie chłopca. Przyjąłem
tą informację z ulgą. Nie dała mi czasu na odpowiedź kontynuując wyjaśnienia. -
Miałam zadzwonić, żebyś nie przychodził, ale całkowicie wyleciało mi to z
głowy. – odparła na jednym wydechu, energicznie gestykulując jedną ręką. Wydawała
się nieco spięta przez to, że przyszedłem.
-
Nie. Cieszę się, że jednak nie zadzwoniłaś.- chrząknąłem, odzyskując swój
normalny ton głosu nadal nieruchomy jak kamień. Rachelle cofnęła się, żebym
mógł wejść do mieszkania. Mały chłopiec obserwował mnie z zainteresowaniem i
otworzył buzię w rozbrajającym bezzębnym uśmiechu.
-
Trzeba bez przerwy go pilnować. Obejrzę się tylko na minutkę i już zamienia się
w rozrabiakę.- mówiła odwzajemniając uśmiech dziecka. Spojrzała na mnie przez
moment.- Zerkniesz na niego? – spytała, odgarniając włosy z twarzy, które
spłynęły kaskadą na jej zaróżowione policzki, kiedy się nad nim pochyliła. -
Nie zdążyłam sobie przygotować wszystkich rzeczy, które Cassidy zapakowała…-
mruknęła, błądząc wzrokiem po salonie. Syn Cassidy wydał z siebie głośny,
bliżej nieokreślony dźwięk w sekundę ponownie zwracając na siebie jej uwagę.
-
Oczywiście.- mruknąłem niepewnie i usiadłem obok niego na kanapie. Mały,
przeuroczy chłopiec, ubrany w śpioszek w niebieskie chmurki, nagle odwrócił
głowę w moją stronę.
Rachelle
sięgnęła po torbę wiszącą na ramieniu wózka. Przedmioty, które zaczęła z niej
wyjmować lądowały w różnych miejscach. Na stoliku kawowym zabawki i mleko w
butelkach, na fotelu pieluszki, na wyspie w kuchni jakieś dziecięce ziółka. Kolejna
porcja mleka i przedmioty do higieny wylądowały na parapecie. Kiedy zaprzestała
swoich działań w salonie zapadła cisza, więc podniosłem na nią wzrok.
-
Proszę cię, zachowujesz się jakbyś pierwszy raz w życiu widział dziecko.–
patrzyła centralnie na mnie, zakładając ręce na biodrach jak przystało na pewną
siebie i zażenowaną kobietę. Na jej twarzy jednak ujrzałem cień rozbawienia. - Sam
tak wyglądałeś. Spokojnie, George nie gryzie. Nie ma jeszcze zębów. Wiesz jak
go trzymać? – spytała podchodząc w naszą stronę. Poleciła mi przenieść go na
swoje kolana i podciągnąć za obie ręce. Kiedy oparł się o mnie plecami spojrzał
na mnie z dołu lekko zawstydzony. Poczułem się odrobinę dziwnie, ale z każdą sekundą
było coraz lepiej. Chłopiec wyciągnął ręce w stronę kocyka na którym leżał,
kładąc się na mojej nodze. Domyśliłem się, że chce dostać w swoje ręce
grzechotkę. Zabrałem zabawkę z zamiarem podania mu jej, ale zanim zdążyłem to
zrobić, głośny, nadąsany krzyk wydostał się z jego obślinionych ust.
Podskoczyłem wystraszony w miejscu, modląc się, żeby Rachelle tego nie
zauważyła. Mały chłopiec nie zrobi ze mnie mięczaka. Jak tylko złapał zabawkę w
piąstkę, zaczął uderzać grzechotką o moje udo. Stary, masz krzepę. Szatynka spojrzała na nas. Szeroko się do niej
uśmiechnąłem jak gdybym świetnie się bawił bez przerwy uderzany dziecięcą
zabawką, a chłopiec znieruchomiał, wpatrując się w nią jakby była jego matką.
Niewinnie zaczął bawić się swoimi stopami, wciąż pilnie ją obserwując. Kiedy
tylko na niego zerknęła wydawał z siebie okrzyk radości i sprawiał wrażenie,
jakby z nią rozmawiał, ale oboje nie byliśmy w stanie nic zrozumieć z jego
dziecięcego bełkotu. Na jej pytanie czy jest głodny, zaczął machać energicznie
rękoma i podrygując na moich kolanach, prawie nie pozbawił mnie prostego nosa.
Potem krótko pobawiła się z nim w ,,Gdzie jest George’’ aby wreszcie mógł
pisnąć radosnym śmiechem, kolejnym z wielu tego wieczoru. Przytrzymywałem go
nadal na swoich kolanach, kiedy próbowała karmić go kaszką. Próbowała, ponieważ
większość kaszki lądowała na jego buzi i śliniaku. Zrobił się nagle
rozkapryszony, dlatego zacząłem go rozśmieszać. Z dumą muszę przyznać, że
robiłem to całkiem nieźle. Niby to ja nie
potrafię zajmować się dziećmi? Zaraz wujek Justin pokaże Ci jak to się robi. Rachelle
płakała przez śmiech razem z Georgem widząc moje głupie miny.
-
Nie rozśmieszaj go bo…- nim zdążyła to z siebie wykasłać kaszka, którą przed
chwilą wydawałoby się, że zjadł, wypluł na jej sukienkę. Po jej biuście
ściekała teraz papka zmieszana ze śliną. Uniosła wzrok z plamy na mnie nie
bardzo zachwycona z obrotu sytuacji. Potraktowała Georga pobłażliwie i niespodziewanie
mi go padała, po tym jak zdążyłem już wstać z kanapy. Szedłem za nią w stronę
wyspy kuchennej, niosąc Georga i tuląc go do lewego boku.
-
Możesz przestać tak patrzeć? – usłyszałem po chwili jej pytanie. Sekundę
później obróciła się w moją stronę. Przerwałem dreptanie za nią z malcem.
-
Jak? - mruknąłem zdezorientowany,
obserwując jak wyciera kuchennym ręcznikiem spływającą po jej biuście kaszkę.
-
Bardzo intensywnie. – z ostatnim określeniem wykrzywiła usta w nieznany mi typ
grymasu. Zamierzałem ją o niego zapytać później, ale na tamtą chwilę uniosłem
tylko jedną brew.
-
To nawet nie jest atrakcyjne. – dodała po chwili, wycierając mokre ręce
ręcznikiem. Cóż, mój męski instynkt zachowawczy podpowiadał mi zupełnie coś
innego.
-
Mój wzrok dotyka Cię? – spytałem rozbawiony, zerkając na malca, który wyciągał malutkie
dłonie w stronę porcelanowej cukierniczki, stojącej na wyspie kuchennej. Szybko
go od niej odciągnąłem.
–
Och, nie zaczynaj tego znowu. Mam wrażenie, że mnie pilnujesz.– Nie mogę jej
powiedzieć, że martwię się o nią i ma rację. Ktoś rok temu spowodował wypadek
samochodowy, którego była ofiarą. Chyba nie do końca przyjmowała jeszcze do
siebie myśl, że chodzą po tej ziemi ludzie, którzy byliby zdolni zrobić to
celowo. Znałem ten unik już zbyt długo. Jeśli jest problem, najlepiej o nim nie
rozmawiać. Trudno jej się dziwić, przecież nie pamiętała niczego, łącznie z
wspomnieniami, które uczyniły ją silniejszą. Kiedy na chwilę zostawiła mnie z
chłopcem samego, lekko się spiąłem. Zamyślony, odprowadziłem ją do pokoju
wzrokiem. Cholerny przeciąg zamknął drzwi zapewne jej sypialni, przez co nie
mogłem bezkarnie jej podglądać. Położyłem malca na miękkim dywanie na brzuchu i
zwilżyłem zeschnięte usta językiem, wbijając nienawistny wzrok w okno, które
przed chwilą z hukiem samo się zamknęło. Wstałem, chcąc wydostać spod niego
firanę. George grzecznie leżał na dywanie do czasu. Spanikowałem, kiedy
obróciłem się na pięcie, by z powrotem do niego podejść, a jego już tam nie
było. Usłyszałem, że drzwi sypialni otwierają się. Po moich plecach przebiegł
nieprzyjemny dreszcz.
-
Gdzie uciekasz George? – spytała potulnym tonem głosu imitującym tylko fałszywe
rozgniewanie. Chłopczyk w odpowiedzi zaśmiał się łobuzersko. Kamień spadł mi z
serca, nie pomyślałem o tym, że taki brzdąc może już pełzać. Kręcił się w
pobliżu stołu, zainteresowany obrusem na nim. Sięgnął ręką po materiał, chcąc
za niego pociągnąć ale jego opiekunka w samą porę wzięła kruche ciałko w dłonie
i uśmiechała się do niego promiennie. Ukuło mnie uczucie zazdrości, którego
dotąd nie zaznałem. Dlaczego kiedy ja robiłem jakąś głupotę, nie mogła być
wtedy taka milutka?
Byłabyś
najseksowniejszą mamą.
Rachelle
wróciła przebrana w ciemne jeansy, które zakryły jej seksowne nogi i luźną
czarną koszulkę, która nie podkreślała biustu w taki sposób jak robiła to
bardzo dziewczęca sukienka naznaczona kaszką w kolorze mleka. Wycałowała
policzki chłopca i połaskotała go po brzuchu. Przyglądałem się im. Nie myliłem
się wtedy. Uśmiechnąłem się do siebie. Przez ułamek sekundy przyszło mi na
myśl, że moglibyśmy mieć takiego szkraba. Oczywiście, gdyby pamiętała kim ja
jestem.
-
Kim jest jego ojciec? – zapytałem z ciekawości, składając ręce na piersi.
-
Zostawił Cassidy, wychowuje go sama. – odparła poważnym głosem, odrobinę zaskoczona
moim pytaniem. Małe paluszki, zainteresowały się jej włosami. Rachelle w porę zabrała
kosmyk włosów z maleńkiej dłoni i zetknęła nos z policzkiem Georga. – Ty mały
cwaniaku. – szepnęła, wdzięcznie śmiejąc się do niego. - Potrzymasz go jeszcze
sekundkę? – spytała podając mi mężczyznę, o którego nie mógłbym być zazdrosny.
-
Jasne. – powiedziałem, biorąc malca w swoje objęcia.
-
Tak bardzo go oczarowałeś, że teraz będziesz musiał pobawić się z nim w
chowanego. – oznajmiła radośnie, krzątając się po kuchni. Coś w tym jest, że
kobiety łagodnieją pod wpływem dzieci. Zamieniają się w chodzące anioły. Anioły,
które lubią rozkazywać, ale z dziećmi na rękach nie jesteś w stanie im odmówić.
Poza tym nie mogłem już w to grać. Zawsze z chęcią ulegałem jej niektórym rozkazom
i to się nie zmieniło. Była szczęśliwa, a kiedy tak było, nie potrzebowałem nic
więcej. Mogłem zrobić wszystko, żeby uśmiechała się tak dłużej.
Po
wspólnej kąpieli, wcale nie mam na myśli jej i mnie, Rachelle usypiała chłopca.
Moja bluza była przewieszona na oparciu krzesła, bo rękawy zostały do połowy
pochlapane przez wiercącego się w wannie wypełnionej pianą blondyna centymetrów
sześćdziesiąt trzy. Dziewczyna, w której byłem obłędnie zakochany wyszła z
pokoju z rozczochranymi włosami i wymiętą bluzką przez małe, dziecięce paluszki.
Przymknęła na chwilę oczy i usiadła na kanapie, po czym uśmiechnęła się do
mnie.
-
George nareszcie zasnął. Nigdy nie ma z tym kłopotu, ale jak przyszedłeś bardzo
się ucieszył. Rzadko przebywa w towarzystwie mężczyzn. Dlatego tak bardzo był
tobą zainteresowany…- oparła się łokciem o zagłówek kanapy, odgarniając włosy z
twarzy.- Naprawdę, przepraszam… - dodała zachrypniętym głosem, zerkając na moją
bluzę, mając na myśli wypadek w łazience.
-
To super dzieciak, nie musisz się tłumaczyć. Cieszę się, że mogłem spędzić z
wami czas. – powiedziałem szczerze, patrząc jej w oczy, wyciągnąłem rękę, żeby
dotknąć jej kolana, ale szybko zrezygnowałem. Dlaczego tak trudno jest mi trzymać ręce przy sobie? Dlaczego wciąż nie
potrafię sobie jej odpuścić…
-
Zawsze wiesz co powiedzieć w danej chwili?
-
Zdziwiłabyś się.- oznajmiłem tajemniczo, kładąc obie ręce za szyję i opierając
się o zagłówek kanapy. Nagle Rachelle niespokojnie zmieniła pozycję,
przesuwając się bliżej mnie i prostując plecy.
-
Moja współlokatorka zabalowała. Nie wraca na noc do domu, więc możemy spokojnie
porozmawiać. Mam kilka pytań… - Czekałem na ten moment. Panna Ciekawska
wróciła.
- Co z moją rodziną? – spytała, a ja miałem
wrażenie jakby rzuciła mi mięsem w twarz. Ze wszystkich możliwych pytań na
pierwszy ogień poszło to, na które zbyt wiele nie mogłem odpowiedzieć. Zawsze
unikała mówienia o swojej rodzinie, z resztą nikt nigdy nie poruszał takich
tematów. Zeszliśmy na złą drogę, musieliśmy liczyć tylko na siebie. Nauczyć się
życia w samotności.
-
Twój ojciec musiał być wspaniałym i bardzo dobrym człowiekiem, skoro cały czas
nosisz ten naszyjnik. – spojrzała na swój nadgarstek, wykrzywiając usta w
gorzki uśmiech. Na sekundę zamilkłem, nie będąc pewny czy to, co zaraz jej
powiem nie będzie dla niej zbyt trudne. Niestety, obiecałem sobie, że już nigdy
jej nie oszukam. - Został zamordowany.-
na te słowa zadrżała. Instynktownie ją przytuliłem. Jej oczy zalały łzy, a ja
nie musiałem nawet na nią patrzeć żeby to wiedzieć. Oparłem brodę na jej
głowie, czułem jak trzęsie się w moich ramionach. Dałem jej chwilę.
-
Czyli miałam rację, przeczucia mnie nie myliły. – Ach, jak bardzo bym chciał,
żeby o to chodziło. Musiałem jej powiedzieć jeszcze gorsze rzeczy. – A co z
moją mamą? – spytała przerażona, odrywając się ode mnie.
-
Nigdy o niej nie wspominałaś. – przyznałem szczerze, odwracając od niej wzrok
na moment. Miałem wrażenie, że cisza zatruwa powietrze w salonie.
-
Czyli nie mam rodziny.- stwierdziła, patrząc przed siebie pustym wzrokiem.
Złamałem ją. Pomyślałem o tym, że jeszcze wiele razy będę musiał to robić.
Unieszczęśliwiać ją swoimi słowami. Jak mogłem to robić? Dlaczego nie mogłem
dać jej spokoju, na który zasługiwała? Było za późno, podjąłem decyzję. Nie potrafiłem żyć bez niej. Pozostała tylko
nadzieja, że gdy wszystko sobie przypomni, oboje przestaniemy cierpieć.
-
Masz rodzinę. Scoot i ja jesteśmy twoją rodziną. – zapewniłem ją od razu,
próbując naprawić jakoś to, czemu nie byłem przecież winien.
Chociaż
ludzie uwielbiają to robić, z faktami się nie walczy. Rachelle wyglądała na przybitą i uległą. Cokolwiek bym teraz nie
powiedział, przyjęłaby to z zimną krwią. Obróciła się w moją stronę, aby na
mnie spojrzeć jej usta były tuż pod moimi.
-
Justin? – jej głos został przygłuszony przez moje myśli.
-
Tak? – odpowiedziałem niemrawo, na chwilę zdezorientowany.
-
Czuje się trochę niekomfortowo… - przyznała nieśmiało.
-
Ach, okej. – powiedziałem zakłopotany i odsunąłem się od niej gwałtownie
wypuszczając powietrze z ust. – Powinienem już pójść...
-
Tak, to dobry pomysł. – mruknęła przygaszona, jąkając się.
Kiedy
wyszedłem z jej mieszkania przyznałem sobie tytuł idioty roku. Chciałem ją
pocieszyć, ale nie mogłem zbliżać się do niej w taki sposób jak kiedyś. Wtedy,
gdy wszystko było o wiele prostsze niż myśleliśmy. Jeden pocałunek i chwila
zapomnienia była w zasięgu naszych rąk. Byliśmy dla siebie i to nam
wystarczało.
********
O
dwudziestej drugiej, kiedy w klubach zaczynają się szalone imprezy, a ludzie
wychodzą na ulicę odrobinę podpici na dobry początek wieczoru ja wracałem do
samochodu, aby spędzić w nim kolejną noc. Wtedy zostałem przybity do ściany.
Wilson miał szczęście, że szybko zorientowałem się że to on.
-
Ile jeszcze będziemy tu siedzieć? – zapytał z wyrzutem bez zbędnego
przywitania. - Od dwóch tygodni bawisz się w jej prywatnego ochroniarza. Czy ty
masz pojęcie co dzieje się kiedy nas nie ma? Mają nas jak na tacy.- syczał
rozgoryczony. Wzruszyłem tylko ramionami. Zatrważająca, ale wciąż prawda. Hotel
pewnie stoi na głowie. Biedna Charlotte, przemiła kobieta pewnie przeklina nas
w myślach. Niestety jak na egoistę przystało, zupełnie o to nie dbałem.
-
Pracuję nad tym. – mruknąłem wymijająco, wtedy przyjaciel przydusił mnie do
ściany mocnej.
-
Nie ma innego sposobu, żeby ją ochronić. Naprawdę jeszcze tego nie łapiesz?
Musi wiedzieć! Nie po to ją odnalazłeś, żeby teraz odpuścić.- warknął na mnie,
widząc mój zupełny brak przejęcia.- Da
radę, będziesz z nią. Pomożesz jej. Wiesz, że najbezpieczniejsza będzie w Nowym
Yorku… - zdecydowałem się przerwać te kazania.
-
Wiem, muszę wymyślić jak ją tam ściągnąć. – odwróciłem się na pięcie w stronę
miejsca parkingowego.
-
Może powiedz jej o wszystkim, zamiast bawić się w tą całą farsę?!- szedł za
mną, zapalając papierosa.- Stary, wiem
że to trudne, ale są ważniejsze sprawy od waszych romansów. Zacznij mówić jej
prawdę, którą musi poznać jak najszybciej. Zachowuje się inaczej, ale jest
silną babką, wytrzyma to. Nie mamy czasu na twoją miłosną grę.
-
Tu nie ma żadnej gry! – krzyknąłem trzaskając ze złością drzwiami od samochodu.
-
Jestem zbyt inteligentny, żeby w to uwierzyć. – usłyszałem, kiedy otworzył
drzwi samochodu z drugiej strony. - Nazywaj to sobie jak chcesz, zboczenie
zawodowe czy inne gówno, ale taki właśnie jesteś.- usiadł na miejscu obok mnie.
Nie winię cię, ale musimy zacząć naprawiać ten bajzel. – patrzył na mnie
wzrokiem, który podobno miał mnie przywrócić na ziemię. Uderzyłem głową w
kierownicę, trzymając ją kurczowo w rękach.
-
Dzisiaj musiałem powiedzieć jej, że jej ojciec nie żyje. Nienawidzę siebie. –
powiedziałem cicho, słabym głosem, ale on słyszał. Czy miał rację? Czy to jest
to kim jestem? Uwodzicielem, zdobywcą, facetem który po raz kolejny złamie jej
serce? Najważniejszym pytaniem jest to,
czy Rachelle sprzed wypadku myślałaby tak jak on.
**********
Następnego
dnia, nie miałem odwagi, żeby nachodzić ją w domu. Na moje szczęście, wiedziałem
gdzie pracuje. Od rana użerałem się z wiadomościami i telefonami zaniepokojonej
Maddie. Chciała wiedzieć czy żyję, skoro od tygodni nie odzywałem się po
ostatniej kłótni, kiedy zmuszony byłem wynieść się z własnego domu. Nie byłem
aż takim draniem, żeby kazać zrobić to jej. Nie powinno mnie dziwić, że nie dała
za wygraną, ale to co zrobiła przerosło nawet moje najśmielsze oczekiwania. O
idealnej porze, jak zwykle zaparkowałem samochód w pobliżu Harvey’s Girls i
zerkając na zegarek przeszedłem kilka kroków do głównego wejścia. Stanąłem jak
wryty, kiedy obok latarni rozpoznałem zarys kobiecej sylwetki. Maddie. Ubrana
była w moją czarną bluzę i szorty tego samego koloru, których nie nosiłem chyba
z cztery lata, bo były niemodne. Włosy miała schowane w mojej czarnej czapce,
ale niesforne kosmyki błądziły wokół jej uszu. Nie było to idealne przebranie,
rzeczy prawie na niej wisiały. Nawet ślepy poznałby jej filigranową figurę. Złość
poczęła buzować w moich żyłach. Ruszyłem na nią z impetem.
-
Śledzisz mnie? – chwyciłem za jej ramię i obróciłem gwałtownie do siebie.
Wystraszyła się, biorąc kilka głębokich oddechów. Ściągnęła brwi, analizując
moje spojrzenie już wiedziała, że jestem niewyobrażalnie wściekły. Przy
świadkach pozwoliła sobie dać upust własnej furii.
-
To ja tu powinnam zadawać pytania! – warknęła na mnie, wbijając paznokcie w mój
biceps. Posłałem jej karcący wzrok, kpiarsko prychając na widok telefonu z
gadżetem od jej tatusia. Aplikacja do śledzenia, pokazywała dwa migające punkty
na mapie. Sięgnęła dna desperacji. Poczerwieniała na twarzy i schowała telefon
do kieszeni bluzy. Następne zdanie wypowiedziała spokojniejszym i
sympatyczniejszym tonem głosu, który po chwili znowu przybrał wydźwięk
desperatki.- Czemu przychodzisz do tego burdelu? Wiesz, że zrobiłabym dla
ciebie wszystko…
-
To nie burdel. – syknąłem wściekły przez zęby, przez sekundę wyobrażając sobie
moją Rachelle. - Zmykaj stąd, to nie jest odpowiednie miejsce dla takich jak
ty.- powiedziałem zdecydowanym głosem. Naburmuszyła się.
-
Takich jak ja? Co masz na myśli?! – spytała oburzona, zakładając ręce na piersi.
-
Maddie, błagam cię…- załamałem ręce i głęboko westchnąłem, chwytając się za
włosy jedną ręką. – Wracaj do domu! – krzyknąłem sfrustrowany. Nie miałem
ochoty kwitnąć z nią przed klubem kolejnych kilka minut. Do występu dziewcząt zostało
tylko dwadzieścia pięć minut, które zamierzałem poświęcić na mocną whisky z
lodem. Kiedy zamilkła uznałem naszą rozmowę za zakończoną. Zostawiłem ją
wchodząc do środka. Gdy prawie przekroczyłem próg lokalu, nie powinienem się obracać,
ale to właśnie zrobiłem. Kilka pijanych facetów zwróciło na Maddie swoją uwagę.
Jeden z nich nie tracił czasu i podwinął do góry materiał jej ubrania. Kurwa, nie mogę jej zostawić… - odezwały
się w mojej głowie wyrzuty sumienia. Była moją narzeczoną, miałem u niej dług wdzięczności.
Chociaż mnie denerwowała, nadal czułem się za nią odpowiedzialny. Maddie kuliła
się, uciekała od jego rąk, patrząc na niego ostrym wzrokiem, choć to on miał
przewagę siły i kumpli. Jedna z cech, która łączy wszystkie moje byłe. Cholernie
niebezpieczna zawziętość. Maddie miała pod bluzą tylko stanik. Przewróciłem
oczami z zażenowania i przepchnąłem się przez sztuczny tłum, który powstał wokół
niej.
-
Ona jest ze mną. – warknąłem do tych najbliżej niej, nawet na nich nie zerkając.
Wypalałem wzrokiem dziury patrząc na nieznośną blondynkę, która przez chwilę gotowa
była uwierzyć, że się jej wystraszą. Kobiety
- westchnąłem głęboko. - Odwiozę cię do domu. – zarządziłem, ciągnąc ją w
stronę samochodu, jakby była moją młodszą siostrą.
,,My name was safest in your mouth
And why'd you have to go and spit it out?
Oh, your voice, it was the most familiar sound
But it sounds so dangerous to me now
I have questions for you
Number one, tell me who you think you are?
You've got some nerve tryin' to tear my faith apart
Number two, why would you try and play me for a fool?
I should have never, ever, ever trusted you
Number three, why weren't you,
who you swore that you would be?
I have questions, I've got questions haunting me.''
Camila Cabello - I Have Questions
nie wiem co mam powiedzieć o tym rozdziale
OdpowiedzUsuń