niedziela, 27 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ 8



,,Wspomnienia to my.’’





,,Wspomnienia, to jedyne co pozostaje po nas, kiedy umieramy.
Ale jest mały kłopot, nikt z nas nie ma doskonałej pamięci.{…}
Podobno wypieramy część wspomnień, podejrzewam że trzymamy je w bezpiecznym miejscu.
Nieważne jak bolesne są nasze wspomnienia.
To najcenniejsze, co mamy.
Pomyłki składają się na nasze życie, tak samo jak sukcesy.
Wspomnienia czynią nas tymi, kim jesteśmy.’’

Grey’s Anathomy s11e04





- Czemu tak pobladłeś? – spytała miękkim głosem, patrząc na mnie uważnie. Przełknąłem gorzką ślinę, wpatrując się w nią oszołomiony. Wsunąłem głębiej dłonie do kieszeni czarnych jeansów.
- Czy to? – wyjąkałem, kiedy tak niespodziewanie zaschło mi w gardle.
- Ach, nie. – zaśmiała się prędko, rozwiewając moje podejrzenia. Jej palce jednak ścisnęły nieco mocniej malca, zawieszonego na jej szyi. Otworzyła drzwi szerzej. Białe światło dochodzące z okien oślepiło mnie. Chwilę później mogłem zobaczyć, że jest ubrana w jasną sukienkę w różowe kwiaty. Wyglądała w niej jak beztroska nastolatka. Nigdy wcześniej nie ubierała się w ten sposób. Zawsze nosiła wyraziste kolory. Podkreślała swoją kobiecość i seksapil w ostry sposób, żeby wydać się niebezpieczna. Dziewczyna, która stała przede mną nie wyglądała jak partnerka szefa mafii albo tancerka w nocnym klubie jazzowym. Jej głos z powrotem przywrócił mnie do progu pokoju bijącego oślepiającą bielą.
– To syn Cassidy, właścicielki klubu. Podrzuciła mi go, bo obiecywałam, że się nim zajmę. Nie przeszkadza ci to? – spytała, tuląc do siebie chłopca. Przyjąłem tą informację z ulgą. Nie dała mi czasu na odpowiedź kontynuując wyjaśnienia. - Miałam zadzwonić, żebyś nie przychodził, ale całkowicie wyleciało mi to z głowy. – odparła na jednym wydechu, energicznie gestykulując jedną ręką. Wydawała się nieco spięta przez to, że przyszedłem.
- Nie. Cieszę się, że jednak nie zadzwoniłaś.- chrząknąłem, odzyskując swój normalny ton głosu nadal nieruchomy jak kamień. Rachelle cofnęła się, żebym mógł wejść do mieszkania. Mały chłopiec obserwował mnie z zainteresowaniem i otworzył buzię w rozbrajającym bezzębnym uśmiechu.
- Trzeba bez przerwy go pilnować. Obejrzę się tylko na minutkę i już zamienia się w rozrabiakę.- mówiła odwzajemniając uśmiech dziecka. Spojrzała na mnie przez moment.- Zerkniesz na niego? – spytała, odgarniając włosy z twarzy, które spłynęły kaskadą na jej zaróżowione policzki, kiedy się nad nim pochyliła. - Nie zdążyłam sobie przygotować wszystkich rzeczy, które Cassidy zapakowała…- mruknęła, błądząc wzrokiem po salonie. Syn Cassidy wydał z siebie głośny, bliżej nieokreślony dźwięk w sekundę ponownie zwracając na siebie jej uwagę.
- Oczywiście.- mruknąłem niepewnie i usiadłem obok niego na kanapie. Mały, przeuroczy chłopiec, ubrany w śpioszek w niebieskie chmurki, nagle odwrócił głowę w moją stronę.
Rachelle sięgnęła po torbę wiszącą na ramieniu wózka. Przedmioty, które zaczęła z niej wyjmować lądowały w różnych miejscach. Na stoliku kawowym zabawki i mleko w butelkach, na fotelu pieluszki, na wyspie w kuchni jakieś dziecięce ziółka. Kolejna porcja mleka i przedmioty do higieny wylądowały na parapecie. Kiedy zaprzestała swoich działań w salonie zapadła cisza, więc podniosłem na nią wzrok.
- Proszę cię, zachowujesz się jakbyś pierwszy raz w życiu widział dziecko.– patrzyła centralnie na mnie, zakładając ręce na biodrach jak przystało na pewną siebie i zażenowaną kobietę. Na jej twarzy jednak ujrzałem cień rozbawienia. - Sam tak wyglądałeś. Spokojnie, George nie gryzie. Nie ma jeszcze zębów. Wiesz jak go trzymać? – spytała podchodząc w naszą stronę. Poleciła mi przenieść go na swoje kolana i podciągnąć za obie ręce. Kiedy oparł się o mnie plecami spojrzał na mnie z dołu lekko zawstydzony. Poczułem się odrobinę dziwnie, ale z każdą sekundą było coraz lepiej. Chłopiec wyciągnął ręce w stronę kocyka na którym leżał, kładąc się na mojej nodze. Domyśliłem się, że chce dostać w swoje ręce grzechotkę. Zabrałem zabawkę z zamiarem podania mu jej, ale zanim zdążyłem to zrobić, głośny, nadąsany krzyk wydostał się z jego obślinionych ust. Podskoczyłem wystraszony w miejscu, modląc się, żeby Rachelle tego nie zauważyła. Mały chłopiec nie zrobi ze mnie mięczaka. Jak tylko złapał zabawkę w piąstkę, zaczął uderzać grzechotką o moje udo. Stary, masz krzepę. Szatynka spojrzała na nas. Szeroko się do niej uśmiechnąłem jak gdybym świetnie się bawił bez przerwy uderzany dziecięcą zabawką, a chłopiec znieruchomiał, wpatrując się w nią jakby była jego matką. Niewinnie zaczął bawić się swoimi stopami, wciąż pilnie ją obserwując. Kiedy tylko na niego zerknęła wydawał z siebie okrzyk radości i sprawiał wrażenie, jakby z nią rozmawiał, ale oboje nie byliśmy w stanie nic zrozumieć z jego dziecięcego bełkotu. Na jej pytanie czy jest głodny, zaczął machać energicznie rękoma i podrygując na moich kolanach, prawie nie pozbawił mnie prostego nosa. Potem krótko pobawiła się z nim w ,,Gdzie jest George’’ aby wreszcie mógł pisnąć radosnym śmiechem, kolejnym z wielu tego wieczoru. Przytrzymywałem go nadal na swoich kolanach, kiedy próbowała karmić go kaszką. Próbowała, ponieważ większość kaszki lądowała na jego buzi i śliniaku. Zrobił się nagle rozkapryszony, dlatego zacząłem go rozśmieszać. Z dumą muszę przyznać, że robiłem to całkiem nieźle. Niby to ja nie potrafię zajmować się dziećmi? Zaraz wujek Justin pokaże Ci jak to się robi. Rachelle płakała przez śmiech razem z Georgem widząc moje głupie miny.
- Nie rozśmieszaj go bo…- nim zdążyła to z siebie wykasłać kaszka, którą przed chwilą wydawałoby się, że zjadł, wypluł na jej sukienkę. Po jej biuście ściekała teraz papka zmieszana ze śliną. Uniosła wzrok z plamy na mnie nie bardzo zachwycona z obrotu sytuacji. Potraktowała Georga pobłażliwie i niespodziewanie mi go padała, po tym jak zdążyłem już wstać z kanapy. Szedłem za nią w stronę wyspy kuchennej, niosąc Georga i tuląc go do lewego boku.
- Możesz przestać tak patrzeć? – usłyszałem po chwili jej pytanie. Sekundę później obróciła się w moją stronę. Przerwałem dreptanie za nią z malcem.
- Jak?  - mruknąłem zdezorientowany, obserwując jak wyciera kuchennym ręcznikiem spływającą po jej biuście kaszkę.
- Bardzo intensywnie. – z ostatnim określeniem wykrzywiła usta w nieznany mi typ grymasu. Zamierzałem ją o niego zapytać później, ale na tamtą chwilę uniosłem tylko jedną brew.
- To nawet nie jest atrakcyjne. – dodała po chwili, wycierając mokre ręce ręcznikiem. Cóż, mój męski instynkt zachowawczy podpowiadał mi zupełnie coś innego.
- Mój wzrok dotyka Cię? – spytałem rozbawiony, zerkając na malca, który wyciągał malutkie dłonie w stronę porcelanowej cukierniczki, stojącej na wyspie kuchennej. Szybko go od niej odciągnąłem.
– Och, nie zaczynaj tego znowu. Mam wrażenie, że mnie pilnujesz.– Nie mogę jej powiedzieć, że martwię się o nią i ma rację. Ktoś rok temu spowodował wypadek samochodowy, którego była ofiarą. Chyba nie do końca przyjmowała jeszcze do siebie myśl, że chodzą po tej ziemi ludzie, którzy byliby zdolni zrobić to celowo. Znałem ten unik już zbyt długo. Jeśli jest problem, najlepiej o nim nie rozmawiać. Trudno jej się dziwić, przecież nie pamiętała niczego, łącznie z wspomnieniami, które uczyniły ją silniejszą. Kiedy na chwilę zostawiła mnie z chłopcem samego, lekko się spiąłem. Zamyślony, odprowadziłem ją do pokoju wzrokiem. Cholerny przeciąg zamknął drzwi zapewne jej sypialni, przez co nie mogłem bezkarnie jej podglądać. Położyłem malca na miękkim dywanie na brzuchu i zwilżyłem zeschnięte usta językiem, wbijając nienawistny wzrok w okno, które przed chwilą z hukiem samo się zamknęło. Wstałem, chcąc wydostać spod niego firanę. George grzecznie leżał na dywanie do czasu. Spanikowałem, kiedy obróciłem się na pięcie, by z powrotem do niego podejść, a jego już tam nie było. Usłyszałem, że drzwi sypialni otwierają się. Po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
- Gdzie uciekasz George? – spytała potulnym tonem głosu imitującym tylko fałszywe rozgniewanie. Chłopczyk w odpowiedzi zaśmiał się łobuzersko. Kamień spadł mi z serca, nie pomyślałem o tym, że taki brzdąc może już pełzać. Kręcił się w pobliżu stołu, zainteresowany obrusem na nim. Sięgnął ręką po materiał, chcąc za niego pociągnąć ale jego opiekunka w samą porę wzięła kruche ciałko w dłonie i uśmiechała się do niego promiennie. Ukuło mnie uczucie zazdrości, którego dotąd nie zaznałem. Dlaczego kiedy ja robiłem jakąś głupotę, nie mogła być wtedy taka milutka?



Byłabyś najseksowniejszą mamą.



Rachelle wróciła przebrana w ciemne jeansy, które zakryły jej seksowne nogi i luźną czarną koszulkę, która nie podkreślała biustu w taki sposób jak robiła to bardzo dziewczęca sukienka naznaczona kaszką w kolorze mleka. Wycałowała policzki chłopca i połaskotała go po brzuchu. Przyglądałem się im. Nie myliłem się wtedy. Uśmiechnąłem się do siebie. Przez ułamek sekundy przyszło mi na myśl, że moglibyśmy mieć takiego szkraba. Oczywiście, gdyby pamiętała kim ja jestem.
- Kim jest jego ojciec? – zapytałem z ciekawości, składając ręce na piersi.
- Zostawił Cassidy, wychowuje go sama. – odparła poważnym głosem, odrobinę zaskoczona moim pytaniem. Małe paluszki, zainteresowały się jej włosami. Rachelle w porę zabrała kosmyk włosów z maleńkiej dłoni i zetknęła nos z policzkiem Georga. – Ty mały cwaniaku. – szepnęła, wdzięcznie śmiejąc się do niego. - Potrzymasz go jeszcze sekundkę? – spytała podając mi mężczyznę, o którego nie mógłbym być zazdrosny.
- Jasne. – powiedziałem, biorąc malca w swoje objęcia.
- Tak bardzo go oczarowałeś, że teraz będziesz musiał pobawić się z nim w chowanego. – oznajmiła radośnie, krzątając się po kuchni. Coś w tym jest, że kobiety łagodnieją pod wpływem dzieci. Zamieniają się w chodzące anioły. Anioły, które lubią rozkazywać, ale z dziećmi na rękach nie jesteś w stanie im odmówić. Poza tym nie mogłem już w to grać. Zawsze z chęcią ulegałem jej niektórym rozkazom i to się nie zmieniło. Była szczęśliwa, a kiedy tak było, nie potrzebowałem nic więcej. Mogłem zrobić wszystko, żeby uśmiechała się tak dłużej.
Po wspólnej kąpieli, wcale nie mam na myśli jej i mnie, Rachelle usypiała chłopca. Moja bluza była przewieszona na oparciu krzesła, bo rękawy zostały do połowy pochlapane przez wiercącego się w wannie wypełnionej pianą blondyna centymetrów sześćdziesiąt trzy. Dziewczyna, w której byłem obłędnie zakochany wyszła z pokoju z rozczochranymi włosami i wymiętą bluzką przez małe, dziecięce paluszki. Przymknęła na chwilę oczy i usiadła na kanapie, po czym uśmiechnęła się do mnie.
- George nareszcie zasnął. Nigdy nie ma z tym kłopotu, ale jak przyszedłeś bardzo się ucieszył. Rzadko przebywa w towarzystwie mężczyzn. Dlatego tak bardzo był tobą zainteresowany…- oparła się łokciem o zagłówek kanapy, odgarniając włosy z twarzy.- Naprawdę, przepraszam… - dodała zachrypniętym głosem, zerkając na moją bluzę, mając na myśli wypadek w łazience.
- To super dzieciak, nie musisz się tłumaczyć. Cieszę się, że mogłem spędzić z wami czas. – powiedziałem szczerze, patrząc jej w oczy, wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć jej kolana, ale szybko zrezygnowałem. Dlaczego tak trudno jest mi trzymać ręce przy sobie? Dlaczego wciąż nie potrafię sobie jej odpuścić…
- Zawsze wiesz co powiedzieć w danej chwili?
- Zdziwiłabyś się.- oznajmiłem tajemniczo, kładąc obie ręce za szyję i opierając się o zagłówek kanapy. Nagle Rachelle niespokojnie zmieniła pozycję, przesuwając się bliżej mnie i prostując plecy.
- Moja współlokatorka zabalowała. Nie wraca na noc do domu, więc możemy spokojnie porozmawiać. Mam kilka pytań… - Czekałem na ten moment. Panna Ciekawska wróciła.
-  Co z moją rodziną? – spytała, a ja miałem wrażenie jakby rzuciła mi mięsem w twarz. Ze wszystkich możliwych pytań na pierwszy ogień poszło to, na które zbyt wiele nie mogłem odpowiedzieć. Zawsze unikała mówienia o swojej rodzinie, z resztą nikt nigdy nie poruszał takich tematów. Zeszliśmy na złą drogę, musieliśmy liczyć tylko na siebie. Nauczyć się życia w samotności.
- Twój ojciec musiał być wspaniałym i bardzo dobrym człowiekiem, skoro cały czas nosisz ten naszyjnik. – spojrzała na swój nadgarstek, wykrzywiając usta w gorzki uśmiech. Na sekundę zamilkłem, nie będąc pewny czy to, co zaraz jej powiem nie będzie dla niej zbyt trudne. Niestety, obiecałem sobie, że już nigdy jej nie oszukam. -  Został zamordowany.- na te słowa zadrżała. Instynktownie ją przytuliłem. Jej oczy zalały łzy, a ja nie musiałem nawet na nią patrzeć żeby to wiedzieć. Oparłem brodę na jej głowie, czułem jak trzęsie się w moich ramionach. Dałem jej chwilę.
- Czyli miałam rację, przeczucia mnie nie myliły. – Ach, jak bardzo bym chciał, żeby o to chodziło. Musiałem jej powiedzieć jeszcze gorsze rzeczy. – A co z moją mamą? – spytała przerażona, odrywając się ode mnie.
- Nigdy o niej nie wspominałaś. – przyznałem szczerze, odwracając od niej wzrok na moment. Miałem wrażenie, że cisza zatruwa powietrze w salonie.
- Czyli nie mam rodziny.- stwierdziła, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Złamałem ją. Pomyślałem o tym, że jeszcze wiele razy będę musiał to robić. Unieszczęśliwiać ją swoimi słowami. Jak mogłem to robić? Dlaczego nie mogłem dać jej spokoju, na który zasługiwała?  Było za późno, podjąłem decyzję.  Nie potrafiłem żyć bez niej. Pozostała tylko nadzieja, że gdy wszystko sobie przypomni, oboje przestaniemy cierpieć.
- Masz rodzinę. Scoot i ja jesteśmy twoją rodziną. – zapewniłem ją od razu, próbując naprawić jakoś to, czemu nie byłem przecież winien.
Chociaż ludzie uwielbiają to robić, z faktami się nie walczy. Rachelle wyglądała na  przybitą i uległą. Cokolwiek bym teraz nie powiedział, przyjęłaby to z zimną krwią. Obróciła się w moją stronę, aby na mnie spojrzeć jej usta były tuż pod moimi.
- Justin? – jej głos został przygłuszony przez moje myśli.
- Tak? – odpowiedziałem niemrawo, na chwilę zdezorientowany.
- Czuje się trochę niekomfortowo… - przyznała nieśmiało.
- Ach, okej. – powiedziałem zakłopotany i odsunąłem się od niej gwałtownie wypuszczając powietrze z ust. – Powinienem już pójść...
- Tak, to dobry pomysł. – mruknęła przygaszona, jąkając się.
Kiedy wyszedłem z jej mieszkania przyznałem sobie tytuł idioty roku. Chciałem ją pocieszyć, ale nie mogłem zbliżać się do niej w taki sposób jak kiedyś. Wtedy, gdy wszystko było o wiele prostsze niż myśleliśmy. Jeden pocałunek i chwila zapomnienia była w zasięgu naszych rąk. Byliśmy dla siebie i to nam wystarczało.


********


O dwudziestej drugiej, kiedy w klubach zaczynają się szalone imprezy, a ludzie wychodzą na ulicę odrobinę podpici na dobry początek wieczoru ja wracałem do samochodu, aby spędzić w nim kolejną noc. Wtedy zostałem przybity do ściany. Wilson miał szczęście, że szybko zorientowałem się że to on.
- Ile jeszcze będziemy tu siedzieć? – zapytał z wyrzutem bez zbędnego przywitania. - Od dwóch tygodni bawisz się w jej prywatnego ochroniarza. Czy ty masz pojęcie co dzieje się kiedy nas nie ma? Mają nas jak na tacy.- syczał rozgoryczony. Wzruszyłem tylko ramionami. Zatrważająca, ale wciąż prawda. Hotel pewnie stoi na głowie. Biedna Charlotte, przemiła kobieta pewnie przeklina nas w myślach. Niestety jak na egoistę przystało, zupełnie o to nie dbałem.
- Pracuję nad tym. – mruknąłem wymijająco, wtedy przyjaciel przydusił mnie do ściany mocnej.
- Nie ma innego sposobu, żeby ją ochronić. Naprawdę jeszcze tego nie łapiesz? Musi wiedzieć! Nie po to ją odnalazłeś, żeby teraz odpuścić.- warknął na mnie, widząc mój zupełny brak przejęcia.-  Da radę, będziesz z nią. Pomożesz jej. Wiesz, że najbezpieczniejsza będzie w Nowym Yorku… - zdecydowałem się przerwać te kazania.
- Wiem, muszę wymyślić jak ją tam ściągnąć. – odwróciłem się na pięcie w stronę miejsca parkingowego.
- Może powiedz jej o wszystkim, zamiast bawić się w tą całą farsę?!- szedł za mną, zapalając papierosa.-  Stary, wiem że to trudne, ale są ważniejsze sprawy od waszych romansów. Zacznij mówić jej prawdę, którą musi poznać jak najszybciej. Zachowuje się inaczej, ale jest silną babką, wytrzyma to. Nie mamy czasu na twoją miłosną grę.
- Tu nie ma żadnej gry! – krzyknąłem trzaskając ze złością drzwiami od samochodu.
- Jestem zbyt inteligentny, żeby w to uwierzyć. – usłyszałem, kiedy otworzył drzwi samochodu z drugiej strony. - Nazywaj to sobie jak chcesz, zboczenie zawodowe czy inne gówno, ale taki właśnie jesteś.- usiadł na miejscu obok mnie. Nie winię cię, ale musimy zacząć naprawiać ten bajzel. – patrzył na mnie wzrokiem, który podobno miał mnie przywrócić na ziemię. Uderzyłem głową w kierownicę, trzymając ją kurczowo w rękach.
- Dzisiaj musiałem powiedzieć jej, że jej ojciec nie żyje. Nienawidzę siebie. – powiedziałem cicho, słabym głosem, ale on słyszał. Czy miał rację? Czy to jest to kim jestem? Uwodzicielem, zdobywcą, facetem który po raz kolejny złamie jej serce?  Najważniejszym pytaniem jest to, czy Rachelle sprzed wypadku myślałaby tak jak on.


**********


Następnego dnia, nie miałem odwagi, żeby nachodzić ją w domu. Na moje szczęście, wiedziałem gdzie pracuje. Od rana użerałem się z wiadomościami i telefonami zaniepokojonej Maddie. Chciała wiedzieć czy żyję, skoro od tygodni nie odzywałem się po ostatniej kłótni, kiedy zmuszony byłem wynieść się z własnego domu. Nie byłem aż takim draniem, żeby kazać zrobić to jej. Nie powinno mnie dziwić, że nie dała za wygraną, ale to co zrobiła przerosło nawet moje najśmielsze oczekiwania. O idealnej porze, jak zwykle zaparkowałem samochód w pobliżu Harvey’s Girls i zerkając na zegarek przeszedłem kilka kroków do głównego wejścia. Stanąłem jak wryty, kiedy obok latarni rozpoznałem zarys kobiecej sylwetki. Maddie. Ubrana była w moją czarną bluzę i szorty tego samego koloru, których nie nosiłem chyba z cztery lata, bo były niemodne. Włosy miała schowane w mojej czarnej czapce, ale niesforne kosmyki błądziły wokół jej uszu. Nie było to idealne przebranie, rzeczy prawie na niej wisiały. Nawet ślepy poznałby jej filigranową figurę. Złość poczęła buzować w moich żyłach. Ruszyłem na nią z impetem.
- Śledzisz mnie? – chwyciłem za jej ramię i obróciłem gwałtownie do siebie. Wystraszyła się, biorąc kilka głębokich oddechów. Ściągnęła brwi, analizując moje spojrzenie już wiedziała, że jestem niewyobrażalnie wściekły. Przy świadkach pozwoliła sobie dać upust własnej furii.
- To ja tu powinnam zadawać pytania! – warknęła na mnie, wbijając paznokcie w mój biceps. Posłałem jej karcący wzrok, kpiarsko prychając na widok telefonu z gadżetem od jej tatusia. Aplikacja do śledzenia, pokazywała dwa migające punkty na mapie. Sięgnęła dna desperacji. Poczerwieniała na twarzy i schowała telefon do kieszeni bluzy. Następne zdanie wypowiedziała spokojniejszym i sympatyczniejszym tonem głosu, który po chwili znowu przybrał wydźwięk desperatki.- Czemu przychodzisz do tego burdelu? Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko…
- To nie burdel. – syknąłem wściekły przez zęby, przez sekundę wyobrażając sobie moją Rachelle. - Zmykaj stąd, to nie jest odpowiednie miejsce dla takich jak ty.- powiedziałem zdecydowanym głosem. Naburmuszyła się.
- Takich jak ja? Co masz na myśli?! – spytała oburzona, zakładając ręce na piersi.
- Maddie, błagam cię…- załamałem ręce i głęboko westchnąłem, chwytając się za włosy jedną ręką. – Wracaj do domu! – krzyknąłem sfrustrowany. Nie miałem ochoty kwitnąć z nią przed klubem kolejnych kilka minut. Do występu dziewcząt zostało tylko dwadzieścia pięć minut, które zamierzałem poświęcić na mocną whisky z lodem. Kiedy zamilkła uznałem naszą rozmowę za zakończoną. Zostawiłem ją wchodząc do środka. Gdy prawie przekroczyłem próg lokalu, nie powinienem się obracać, ale to właśnie zrobiłem. Kilka pijanych facetów zwróciło na Maddie swoją uwagę. Jeden z nich nie tracił czasu i podwinął do góry materiał jej ubrania. Kurwa, nie mogę jej zostawić… - odezwały się w mojej głowie wyrzuty sumienia. Była moją narzeczoną, miałem u niej dług wdzięczności. Chociaż mnie denerwowała, nadal czułem się za nią odpowiedzialny. Maddie kuliła się, uciekała od jego rąk, patrząc na niego ostrym wzrokiem, choć to on miał przewagę siły i kumpli. Jedna z cech, która łączy wszystkie moje byłe. Cholernie niebezpieczna zawziętość. Maddie miała pod bluzą tylko stanik. Przewróciłem oczami z zażenowania i przepchnąłem się przez sztuczny tłum, który powstał wokół niej.
- Ona jest ze mną. – warknąłem do tych najbliżej niej, nawet na nich nie zerkając. Wypalałem wzrokiem dziury patrząc na nieznośną blondynkę, która przez chwilę gotowa była uwierzyć, że się jej wystraszą. Kobiety - westchnąłem głęboko. - Odwiozę cię do domu. – zarządziłem, ciągnąc ją w stronę samochodu, jakby była moją młodszą siostrą. 



,,My name was safest in your mouth
And why'd you have to go and spit it out?
Oh, your voice, it was the most familiar sound
But it sounds so dangerous to me now

I have questions for you
Number one, tell me who you think you are?
You've got some nerve tryin' to tear my faith apart
Number two, why would you try and play me for a fool?
I should have never, ever, ever trusted you
Number three, why weren't you, 
who you swore that you would be?
I have questions, I've got questions haunting me.''




Camila Cabello - I Have Questions


1 komentarz: